Reklama

Nigdy nie chciałam zmieniać swojego życia. Lubiłam nasze mieszkanie – trochę stare, trochę za ciasne, ale w samym sercu miasta. Wszystko miałam pod ręką: sklepy, apteki, restauracje. Marek natomiast od lat powtarzał, że dusimy się w betonowej dżungli. Marzył o domu za miastem, z ogrodem, ciszą i przestrzenią, która pozwoliłaby mu oddychać. Ja jednak nie chciałam tego słuchać. Zawsze tłumaczyłam, że nie potrzebujemy takich zmian.
Po co wyjeżdżać tam, gdzie lisy mówią dobranoc?

Reklama

Nasze małżeństwo nie zawsze było pełne konfliktów. Kiedyś potrafiliśmy cieszyć się każdą chwilą spędzoną razem. Ale ostatnie miesiące? Ciągłe kłótnie o rzeczy, które wcześniej wydawały się nieważne. Najbardziej irytował nas sąsiad z naprzeciwka, z którym od dawna nie mieliśmy najlepszych relacji. Marek próbował go ignorować, ale ja nie mogłam. Zwłaszcza, kiedy zaczęły się pojawiać śmierdzące śmieci pod naszymi drzwiami. Każda kolejna sterta wprowadzała coraz większą frustrację. Byłam pewna, że to zemsta za to, że zwróciłam mu uwagę na hałas.

„Nie możemy tak żyć”, powtarzałam w kółko. Miałam dość, Marek też. Ale żadne z nas nie przypuszczało, że problem nie tkwi w sąsiedzie, tylko... w nas samych.

To było nie do zniesienia

Wracałam do domu zmęczona po pracy, myśląc tylko o tym, żeby wziąć gorącą kąpiel i obejrzeć serial. Ale ledwie dotarłam na nasze piętro, a już wiedziałam, że ten wieczór nie przyniesie mi spokoju. Przed drzwiami znów leżała sterta śmieci – worek pełen resztek jedzenia i pustych butelek po piwie. Myślałam, że zwymiotuję od tego smrodu. Zacisnęłam pięści i szybko otworzyłam drzwi.

– Znowu to zrobił! Ten człowiek naprawdę chce nas wykończyć psychicznie! – wrzasnęłam do Marka, zanim jeszcze zdążył wyłączyć telewizor.

Podniósł wzrok, jakby to go wcale nie zdziwiło. Westchnął ciężko i wstał z kanapy, podchodząc bliżej.

– Może to przypadek? Może komuś się wysypało? – rzucił obojętnie.

Zmierzyłam go wzrokiem pełnym furii. Jak mógł być tak spokojny?

– Nie wysypało! – wykrzyczałam, wyrzucając z siebie całą nagromadzoną frustrację. – To nie jest pierwszy raz! Znowu ten sąsiad z naprzeciwka! Nienawidzi nas od momentu, kiedy zwróciłam mu uwagę na jego nocne imprezy.

Marek wzruszył ramionami, jakby to nie miało żadnego znaczenia. Ta jego obojętność tylko pogarszała sytuację. Zaczęliśmy się kłócić o to, co zrobić. Ja chciałam zamontować kamerę, Marek uparcie twierdził, że to niepotrzebne. Coś mi w jego zachowaniu nie pasowało. Dlaczego był taki spokojny? W mojej głowie pojawiły się wątpliwości. Chciałam wiedzieć, kto za tym stoi, i nie miałam zamiaru odpuścić.

Zamontowałam kamerę

Dwa dni później, kiedy Marek był w pracy, zamontowałam na korytarzu małą kamerę bez jego wiedzy. Nie musiała być widoczna, wystarczyło, że uchwyci wejście do mieszkania. Jeśli sąsiad rzeczywiście podrzucał nam śmieci, to teraz miałam mieć dowód. Marek nie był zachwycony tym pomysłem, ale nie miał nic do gadania – postawiłam na swoim.

Przez kilka dni nic się nie działo. Przechodziłam obok tej cholernej kamery, patrząc na drzwi, czekając, aż znów zobaczę te przeklęte worki. Czułam narastające napięcie, bo skoro nic się nie działo, to co? Może sąsiad się zorientował? Albo... może Marek miał rację? A może wcale nie był to sąsiad? Myśli kłębiły się w mojej głowie, ale postanowiłam zaczekać. W końcu pewnego wieczoru, wracając z pracy, zobaczyłam to, na co czekałam – śmieci. Tym razem byłam przygotowana. Usiadłam przed komputerem, włączyłam nagrania i zaczęłam przewijać.

Siedziałam przed ekranem i patrzyłam, jak przewijają się godziny, aż nagle zobaczyłam ruch. Ktoś podkłada śmieci pod nasze drzwi. Serce zamarło mi w piersi, a ręce zaczęły drżeć. Powoli przybliżyłam obraz. Gdy zrozumiałam, kto to jest, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Na nagraniu był Marek. Mój własny mąż.

Patrzyłam na ekran, niedowierzając. Jak to możliwe? Dlaczego to zrobił? Wszystko, w co wierzyłam przez ostatnie miesiące, nagle się rozsypało. Czułam, że grunt ucieka mi spod nóg.

Byłam wściekła na męża

Gdy Marek wrócił do domu, czekałam już na niego. Marek wszedł do mieszkania z uśmiechem, który natychmiast zgasł, gdy zobaczył moją minę. Stałam na środku pokoju, trzymając telefon z włączonym nagraniem. Jeszcze zanim cokolwiek powiedział, zrozumiał, że coś odkryłam.

– Kinga, co się dzieje? – zapytał ostrożnie, jakby bał się usłyszeć odpowiedź.

Nie mogłam dłużej powstrzymywać złości. Wcisnęłam „play” i pokazałam mu nagranie. Marek pobladł, a jego oczy w jednej chwili straciły całą pewność siebie.

Naprawdę sądziłeś, że to ukryjesz? Myślałam, że to sąsiad... A to ty... Ty mi to zrobiłeś! Dlaczego, Marek?! – Mój głos załamał się w pół zdania. Łzy napływały mi do oczu, ale z całych sił próbowałam je powstrzymać.

Marek spuścił głowę. Przez chwilę milczał, jakby szukał słów, które mogłyby wytłumaczyć ten koszmar. Ale żadne wytłumaczenie nie było wystarczające.

– Kinga... Ja po prostu nie wiedziałem, jak inaczej ci to pokazać. Nie chciałaś słuchać... – Jego głos był cichy, a spojrzenie unikało mojego.

– Pokazać co?! Że mamy się wynieść? Myślałeś, że zmusisz mnie do przeprowadzki, podrzucając śmieci pod nasze drzwi? Czy ty w ogóle siebie słyszysz?! – Zaczęłam krzyczeć, w mojej głowie panował chaos. W jednym momencie czułam wściekłość, a w drugim bezsilność.

– Duszę się tutaj, Kinga! W tym mieszkaniu, w tym bloku, w tym całym życiu... Potrzebuję zmiany, a ty nigdy nie chciałaś nawet o tym rozmawiać – wybuchł, jakby nagle opadły wszystkie jego bariery.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Jak mógł to zrobić w imię swojego pragnienia? Czułam, że wszystko, co było między nami, zostało zrujnowane. Czy to małżeństwo miało jeszcze sens?

Czułam się oszukana

Przez następne dni między nami panowała cisza, ciężka i nieznośna. Marek unikał mnie jak ognia, a ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co zrobił. Śmieci, które wcześniej były powodem do złości, teraz wydawały się tylko symbolem czegoś głębszego. Prawdziwym problemem był Marek – jego kłamstwo, manipulacja, to, że przez cały ten czas prowadził ze mną grę, żeby osiągnąć swój cel.

Któregoś wieczoru odwiedziłam Martę, moją przyjaciółkę. Wiedziałam, że potrzebuję porozmawiać z kimś, kto pomoże mi to wszystko zrozumieć.

– Zdradził cię, Kinga. Może nie z inną kobietą, ale to zdrada. Nie oszukiwał cię tylko z tymi śmieciami, on cię okłamywał o swoich intencjach od miesięcy – Marta siedziała naprzeciwko mnie, a w jej głosie pobrzmiewała powaga. Miała rację. Ale ja wciąż nie chciałam przyjąć tego do końca do siebie.

– Wiem, ale... czuję się kompletnie zagubiona. Całe nasze życie było kłamstwem? Naprawdę nie chciał ze mną rozmawiać? Musiał mnie do tego zmuszać? – spytałam, a łzy, których nie mogłam już powstrzymać, spływały mi po policzkach.

– Może on sam nie wiedział, jak to zrobić. Faceci czasem robią głupoty, bo nie potrafią mówić o swoich uczuciach – Marta próbowała znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie, ale ja czułam, że to niczego nie zmienia. Zaufanie zostało zniszczone.

Tego wieczoru wróciłam do domu z nową myślą: to już nie chodziło o te przeklęte śmieci. Chodziło o nas, o to, kim dla siebie byliśmy i czego tak naprawdę potrzebowaliśmy. Ja chciałam stabilizacji, on marzył o ucieczce. Czy mogliśmy jeszcze się porozumieć?

Następnego dnia, kiedy Marek wrócił z pracy, czekałam na niego z decyzją.

Wolał manipulować niż rozmawiać

Kiedy Marek wszedł do mieszkania, od razu zauważył, że coś się zmieniło. Siedziałam przy stole, a obok leżał klucz od mieszkania. Patrzył na mnie, jakby chciał odgadnąć, co zamierzam powiedzieć, ale ja byłam już spokojna. Ta cisza między nami, która wcześniej była pełna napięcia, teraz stała się wyrokiem.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam, przerywając niepewność. Marek kiwnął głową, siadając naprzeciwko mnie. Widziałam, że unikał mojego spojrzenia.

– Wiem, że to, co zrobiłeś, było dla ciebie ważne. Rozumiem, że chcesz się stąd wynieść, że się tu dusisz. Ale nie mogę... nie mogę żyć z kimś, kto posuwa się do manipulacji, żeby mnie zmusić do zmiany zdania – mówiłam, starając się nie okazywać emocji, które kotłowały się w środku.

Marek spojrzał na mnie z bólem, jakby dopiero teraz zrozumiał, co tak naprawdę zrobił.

– Kinga... Przepraszam. Ja po prostu nie wiedziałem, jak ci to inaczej pokazać. Wszystkie nasze rozmowy kończyły się kłótnią. Czułem, że nie mam wyjścia... – zaczął mówić, ale w jego głosie było coś więcej niż tylko skrucha. Była w nim rezygnacja.

– Problem w tym, że miałeś wyjście. Mogliśmy rozmawiać. Ale zamiast tego wybrałeś kłamstwo. I teraz to nie są śmieci pod drzwiami, to nasze małżeństwo, Marek. Nie mogę ci zaufać – powiedziałam, a każda wypowiedziana przeze mnie sylaba bolała mnie coraz bardziej.

Marek spuścił wzrok. Wiedział, że to koniec.

– Co teraz? – zapytał, ale w jego głosie nie było nadziei.

Chcę separacji – odpowiedziałam bez wahania.

Czułam, że to jedyna słuszna decyzja. Nasze małżeństwo umarło w momencie, kiedy kłamstwo stało się narzędziem.

Reklama

Kinga, 35 lat

Reklama
Reklama
Reklama