Reklama

Pamiętam popołudnie, kiedy pierwszy raz zapragnęłam, by zniknął. Za oknem jesienne słonce chyliło się ku zachodowi, a ja krążyłam po domu, nie mogąc się uspokoić. Co rusz stawałam za firanką, tak, aby nikt z zewnątrz nie mógł mnie zauważyć, podnosiłam bezwiednie rękę do ust i opuszczałam ją, przywołując się do porządku. Żadnych obgryzionych skórek ani zdartego lakieru z paznokci! Widząc coś takiego, z pewnością kazałby mi natychmiast wyjść i doprowadzić się do porządku, a jego dobry humor prysłby niczym bańka mydlana.

Reklama

– Co dzisiaj mamy dobrego? – zapytał, jakby nie wiedział, że co piątek kazał mi serwować tę samą potrawę – pieczonego w sosie kurkowym sandacza i ziemniaczane purée. – Już czuję, jak smakowicie pachnie – zadowolony uszczypnął mnie mocno w pośladek.

Zabolało, a zawartość żołądka podeszła mi do gardła

Mdliło mnie na samą myśl o tym, co zdarzy się po obiedzie i pomyślnie zakończonych rozliczeniach, lecz nie zaprotestowałam. Dawno temu oduczyłam się zwracać uwagę mojemu panu i władcy, odmawiać czy prosić o cokolwiek. Miałam być zadbana, uczynna i milcząca, mimo z trudem powstrzymywanej niechęci i strachu.

Zdjął buty i rzucił je niedbale na wypolerowaną podłogę w holu, to samo zrobił z marynarką i pijącym go krawatem. Ale teczkę wziął ze sobą do jadalni i postawił na jednym z krzeseł.

W mgnieniu oka poprawiłam jego buty za dwa tysiące złotych, krawat za niewiele ponad pięćset i o wiele droższą od niego marynarkę, po czym pobiegłam do kuchni. Bezszelestnie, na paluszkach, żeby nie zdenerwować Zbyszka stukaniem obcasów o sprowadzony z Afryki parkiet.

Zobacz także

– Pyszności – zachwycił się, tnąc specjalnym, wypolerowanym nożem rybę. – Naprawdę masz talent – pogratulował mi, wznosząc w moim kierunku kieliszek białego, wytrawnego wina.

Odpowiedziałam uśmiechem, stojąc na baczność po drugiej stronie stołu, i czekając aż skończy posiłek, ułoży odpowiednio sztućce, i odsunie od siebie talerz. Do tego czasu nie wolno było mi się poruszyć. Każdy błąd kosztowałby mnie kolejne poniżenie w sypialni, więc bardzo się pilnowałam, dziękując opatrzności, że mąż nie przepada za trzydaniowymi obiadami. Wreszcie skończył, a ja mogłam podejść (tylko z prawej strony!) i sprzątnąć ze stołu.

Wiedziałam, że czeka, aż doleję mu wina. Umiejętnie niczym zawodowi kelnerzy w najdroższych restauracjach, nie tracąc ani kropli z cennego trunku, uzupełniłam braki w kieliszku.

– Ładnie się dzisiaj ubrałaś – taksował uważnie mój strój, mlaszcząc z aprobatą. – Żadnej tandety, cudnie – znowu klepnął mnie w cztery litery.

Z trudem powstrzymałam drżenie ciała. Dopiero w kuchni odetchnęłam, ale wtedy właśnie usłyszałam jego głos.

– Zaczynamy! – oznajmił.

Czym prędzej, lecz wciąż z gracją wyszłam z kuchni, podeszłam do komody i sięgnęłam po szkatułkę.

Za najmniejsze niedopatrzenie czekała mnie sroga kara

W tym czasie Zbyszek wyjął ze swojej teczki laptopa.

Zaraz dowiemy się, czy wszystko się zgadza – spojrzał na mnie pożądliwie i oblizał wydatne, mokre od wina wargi.

Ustawił przed sobą komputer i szkatułkę, z której wyjął wszystkie moje rachunki z zeszłego tygodnia. Wiedziałam, że nie może być mowy o żadnym niedopatrzeniu, a jednak z trudem powstrzymywałam narastający strach. Mógł się przecież pomylić podczas liczenia, za co również spotykała mnie kara.

– Taaaa – spojrzał na jeden z rachunków, a ja przełknęłam ślinę.

Nie wiedziałem, że papier toaletowy aż tyle kosztuje? – zapytał, spoglądając to na mnie, to na rachunek.

– Lubisz ten najlepszy, najbardziej miękki… – zaczęłam.

– I nigdzie nie ma tańszego? Kto to słyszał wydawać 12 zł na kawałek czegoś do tyłka! – wrzasnął. – Założysz się, że w okolicy znajdę tańszy sklep?

Byłam bliska płaczu. W naszej okolicy nie było tańszych drogerii ani tym bardziej zwykłych supermarketów. Mieszkaliśmy w willowej dzielnicy, w domu za osiem milionów złotych, jeździliśmy jednymi z najdroższych samochodów, jak wszyscy tutaj, skąd więc w takim miejscu miałabym znaleźć tani sklep? Dalej szukać nie mogłam, ponieważ Zbyszek codziennie sprawdzał stan licznika mojego auta i rozliczał mnie z każdego, niepotrzebnie jego zdaniem, przejechanego kilometra.

– Odłożę ten paragon na bok, a potem zobaczymy – mruknął, a pode mną ugięły się nogi.

Dobrze wiedziałam, co znaczyło owo „potem”.

– A to, co? – Zbyszek przerwał moje rozmyślania, machając mi przed oczami jakimś kwitkiem.

– Nie wiem – szepnęłam rozkojarzona.

– Nie wiesz?! – ryknął.

– Nie, bo nie widzę – zauważyłam zgodnie z prawdą, ale nie zdążyłam dokończyć, bo mnie uderzył.

Sprawa w sądzie? Pranie brudów przy obcych? Nie!

– Stój – zagroził, więc postarałam się wyprostować, nie zważając na krew w ustach i mroczki w oczach.

Zbyszek spojrzał ponownie na paragon, uważnie się w niego wczytał.

– Kupiłaś sobie bieliznę? – rozpromienił się. – Masz ją na sobie dzisiaj? Z przyjemnością ją zobaczę, kotku.

Podszedł do stołu, zamknął laptop i gestem dłoni pozwolił mi pójść do łazienki „poprawić sobie makijaż”, jak mawiał, kiedy był w dobrym humorze. Mimo bólu szczęki, starałam się iść prosto. Zbyszek nie znosił niczego, co psułoby harmonię w czyimś stroju. Podobnie reagował na bałagan w domu, na posesji czy na ulicach. Na niechlujstwo reagował furią. Byłam przekonana, że mógłby zabić za papierek rzucony na chodnik.

Wszystko w porządku, kotku? – zapytał Zbyszek przez drzwi.

– Już wychodzę – zanuciłam niemal radośnie i pośpiesznie zdjęłam z siebie spódnicę.

– Nooo – zamruczał zadowolony, kiedy mnie zobaczył.

To wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że z nim skończę. Nie byłam głupia. Znałam swojego męża i doskonale wiedziałam, że takich mężczyzn się nie zostawia. „W mojej rodzinie nie ma rozwodów” – zapewnił moich rodziców w dniu ślubu. Z biegiem lat tylko zyskałam pewność, że nigdy nie pozwoliłby mi odejść. Rozwód? Sprawa w sądzie? Pranie brudów przed obcymi ludźmi? Nie, na to Zbyszek nigdy by się nie zgodził.

Byłam przekonana, że pozbyłby się mnie szybciej, niż zdążyłabym o tym pomyśleć. Przekupił odpowiednich ludzi, wmawiając im, że „ta zła kobieta pewnie uciekła z jakimś kochankiem, bo zawsze była dziwką”. Musiałam go ubiec. Za odłożone bez wiedzy Zbyszka pieniądze kupiłam dobry scyzoryk i mały, poręczny nóż myśliwski. Schowałam je tak, żeby zawsze były pod ręką, lecz wciąż brakowało mi odwagi, żeby ich użyć. Ani, kiedy mnie bił, ośmieszał przy pracownikach.

Niech pani zacznie myśleć o swoim szczęściu – powiedziała kiedyś pani Wiesia, nasza pomoc domowa..

– Nie rozumiem? – odparłam zaskoczona, bo dotąd wydawało mi się, że pani Wiesia stara się nie zauważać, jak traktuje mnie mąż.

– Zrozumie pani, jak nauczy się dbać o siebie – dodała równie tajemniczo, szorując marmur na podłodze.

Nagle podniosła głowę i spojrzała na mnie smutno.

– Potrafię dochować tajemnicy, pani Heleno – rzuciła, wracając do sprzątania.

W pierwszej chwili chciałam dopytać, co dokładnie miała na myśli, ale kiedy ochłonęłam, zrozumiałam, że pani Wiesia jest po mojej stronie.

Długo jednak zastanawiałam się, jak pozbyć się Zbyszka

Nie żebym miała skrupuły czy coś jeszcze czuła do tego człowieka, ale nigdy nikogo nawet nie uderzyłam. A cios musiał być celny, o błędzie nie mogło być mowy, bo ze starcia ze Zbyszkiem nie wyszłabym cała. Najpierw przyszło mi do głowy, żeby udusić go we śnie poduszką, lecz mąż od jakiegoś czasu miewał koszmary i często budził się w nocy. Stał się też bardzo podejrzliwy.

– Czy coś się dzieje? – zapytałam kiedyś, lecz w odpowiedzi usłyszałam jedynie, że to nie moja sprawa.

Poduszka nie wchodziła więc w grę, podobnie jak jakikolwiek atak z zaskoczenia. Zbyszek ćwiczył kiedyś karate, wciąż był silny i sprawny, o czym nieraz mogłam się przekonać. Wiedziałam, że powaliłby mnie jednym ruchem ręki. Roztrzaskał niczym natrętną muchę. Próbowałam dosypać mu do jedzenia środków przeczyszczających, które by go osłabiły i pozwoliły mi zyskać cenną przewagę. Ale mąż miał żołądek jadowitego węża – wszystko potrafił strawić. Nie dało się go też upić, bo znał swoje granice i od lat ich nie przekraczał.

Wystraszyłam się jednak nie na żarty, kiedy Zbyszek oznajmił, że jeśli do rana nie wydobrzeje, wezwie karetkę. Wiedziałam, że wyniki badań wskażą jednoznacznie, kto jest sprawcą jego zatrucia. Szczęśliwie Zbyszek wydobrzał do świtu, a ja pozbyłam się dowodu mojej winy. Niestety osłabienie nie ostudziło jego chuci.

Ocknęłam się nad ranem

Sama w naszym małżeńskim łóżku. Ostatkiem sił dowlokłam się do okna, żeby wpuścić do naszej sypialni trochę zimnego powietrza i dojść do siebie. I wtedy właśnie zobaczyłam jego samochód. Postanowiłam przebić mu oponę w samochodzie. Zrobić niewielką dziurkę, która powiększałaby się wraz z prędkością, lecz wcielenie mojego planu w życie okazało się trudniejsze, niż sądziłam. Pod naszą willą nawet nie mogłam niepostrzeżenie zbliżyć się do auta, bo wciąż kręcił się przy nim szofer albo ogrodnik, a cały teren dookoła był monitorowany. Na parkingu pod firmą męża musiałabym za to przechytrzyć portiera i wartownika, obu z wyszkolonej agencji ochrony. Tak sprytna nie byłam.

– Jak się pani czuje? – zapytała mnie rano pani Wiesia. – Tak nie może być – szepnęła pani Wiesia, nalewając mi kawy.

– Niech pani tego nie robi – zaprotestowałam.

Obie przeczuwałyśmy, że w domu są kamery, a Zbyszek nie znosił kiedy ktokolwiek mi usługiwał.

„Nie jesteś królową angielską, żeby ci nadskakiwać – mawiał. – Już wystarczy, że masz kobietę do sprzątania! Resztę chyba potrafisz zrobić przy sobie sama?”.

Obie musiałyśmy więc się pilnować. Pani Wiesi nic nie groziło ze strony Zbyszka, może oprócz potrącenia paru groszy z pensji, ale ja zawsze mogłam liczyć na cios w twarz.

– Muszę pojechać na zakupy – oznajmiłam, podnosząc się zza stołu.

– Boże święty – poruszyła niezauważalnie ustami pani Wiesia i zajęła się odkurzaniem jadalni.

Wsiadłam do auta, ale zamiast na zakupy pojechałam pod firmę Zbyszka, postanowiłam go śledzić tak długo, aż nadarzy się sposobność wprowadzenia mojego planu w czyn. Wiedziałam, że jeśli teraz nie wykorzystam mojego cierpienia i rozpaczy, to nigdy nie zdobędę się na ten czyn.

Zaparkowałam w bezpiecznej odległości, w krzakach, i ledwie mogąc wytrzymać w pozycji siedzącej, czekałam, aż Zbyszek zdecyduje się wyjechać z firmy. Wiedziałam, że ma dzisiaj parę spotkań, kiedyś więc musiała się nadarzyć okazja, żeby jego szofer pozostawił samochód bez opieki. Spod firmy ruszyliśmy na jakąś budowę, później do restauracji i jeszcze do jednej firmy, której nie znałam. Późnym popołudniem mąż pojechał za miasto, na dawny teren wysypiska śmierci. Zaskoczyło mnie, że interesuje się takimi miejscami, ale pomyślałam, że może chce rozszerzyć działalność.

Zaparkowałam w bezpiecznej odległości. Samochód męża również się zatrzymał, ale Zbyszek z niego nie wysiadł. „Podziwia widoki?” – uśmiechnęłam się do siebie, lecz w tej samej chwili w pobliżu jego auta zaparkował elegancki, czarny samochód z przyciemnianymi szybami.

Widziałam, że jeden z typów zagaduje męża, a drugi wciela "mój" plan w życie i dziurawi mu oponę. To nie było moje zlecenie. Ktoś równie sprytny mnie ubiegł. Dlaczego nie zareagowałam? Ból sprawił, że nie mogłam się ruszyć, a może nie chciałam? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Zobaczyłam, że maż uzgodnił coś z tajemniczymi bandziorami i wsiadł do swojego auta. Widziałam jak odjeżdża i nie sądziłam, że to nasze ostatnie spotkanie. Nie spodziewałam się najgorszego. Liczyłam tylko na to, że ten drań dostanie nauczkę, a nie, że zniknie z planety. Mam płakać? Smucić się? Jakoś nie potrafię.

Ktoś mnie wyręczył

– Czy wszystko w porządku? – zapytała Wiesia, dzwoniąc do mnie, kiedy byłam już w sklepie.

– Jak najlepszym. Zaraz wracam – starałam się mówić tak, jakby nic się nie stało.

Po powrocie do domu zadzwoniłam w parę miejsc. Do firmy, później do znajomych Zbyszka, a wieczorem na policję. „Ciekawe, kim był ten człowiek, i kiedy się do mnie odezwie?”– zastanawiałam się podczas rozmowy z funkcjonariuszami, bo że się upomni o swoje, byłam pewna.

„Jestem tylko zagubioną, słabą kobietką i chętnie, w zamian za wolność, podzielę się majątkiem” – uśmiechnęłam się w duszy do siebie, gdy było już po wszystkim. Przed snem otworzyłam jedno z ulubionych win mojego męża.

Reklama

– Rocznik 1965, w sam raz na taką okazję – wyszeptałam, pamiętając o ukrytych kamerach.

Reklama
Reklama
Reklama