Reklama

Do mojej parafii trafił kilka miesięcy temu nowy ksiądz. Młody i bardzo przystojny. Ksiądz Tomasz. Jak łatwo się domyślić, frekwencja na mszach świętych znacznie wzrosła. I jeszcze łatwiej zgadnąć, że nie dzięki męskiej, a żeńskiej części naszej parafii. Kobiety normalnie oszalały. To niewielkie miasteczko nie ma zbyt wielu atrakcji do zaoferowania, a tu nagle niebiosa zesłały nam to istne cudo.

Reklama

Dziewczyny, a nawet i stateczniejsze mężatki, nagle zaczęły uczęszczać na większość nabożeństw. Nie oparłam się pokusie zobaczenia „pięknego księdza Tomka” jak tylko nadarzy się okazja, czyli na najbliższej mszy niedzielnej. Faktycznie, był bardzo przystojnym facetem. Wysoki ciemny blondyn o hollywoodzkim uśmiechu, niebieskich oczach i świetnej, wysportowanej sylwetce (ludzie widzieli, jak rano biegał w parku, a ktoś tam dowiedział się i „podał dalej”, że ksiądz Tomasz regularnie biega w maratonach). To tylko podniosło jego notowania wśród płci pięknej. Wiele nabożeństw do tej pory nawiedzanych tylko przez garstkę leciwych parafianek nagle zaczęło się wypełniać także tymi młodszymi.

Do tej pory traktowałam coniedzielne uczęszczanie na mszę jako tradycję raczej rodzinną i po uzyskaniu bierzmowania jakoś przestałam się gorliwie udzielać w życiu parafii. Zostałam przy niedzielnych mszach, a i te czasem opuszczałam. Słowem normalka, jak u większości młodych. Jednak ostatnio po raz pierwszy w życiu poszłam na przykład na roraty. Dziewczyny mówiły, że atmosfera jest fantastyczna, bo organizowane są wcześnie rano, gdy jest jeszcze ciemno i potem wszyscy zapalają świeczki w małych lampionach. Jest bardzo romantycznie.

– No coś ty, Karolina, przecież to nie impreza tylko msza – protestowałam.

A jednak zaintrygowana ogólnym zapałem koleżanek, poszłam. I zobaczyłam... niezłą szopkę, chociaż do gwiazdki jeszcze było trochę czasu. Wszystkie kobiety w kościele były odstawione niczym do teatru. W kościele zapach perfum przyćmiewał aromat kadzidła. I wszystkie wodziły wzrokiem za naszym młodym księdzem. Czułam się strasznie zażenowana. „Co on sobie o nas, głupich babach pomyśli?”. Ale mimo to, sama nie mogłam od niego wzroku oderwać. „Jak tu się przed takim wyspowiadać?” – myślałam. A grzechów miałam sporo na sumieniu…

Zobacz także

Traktowałam tę przygodę jak lek na moje kompleksy

Nigdy nie czułam się zadowolona ze swojego wyglądu. Trochę zbyt niska i trochę zbyt pulchna odstaję od ogólnie przyjętego wzorca kobiecej urody. Mam
26 lat, pracuję jako nauczycielka nauczania podstawowego i nadal mieszkam z rodzicami i młodszą siostrą. Czasem myślę, że mam jeszcze czas, aby wyrwać się do większego miasta, ale coraz częściej dopada mnie zwątpienie, że już na zawsze zostanę tu i nigdy nie pójdę na swoje. Zawsze byłam grzeczną dziewczynką, a jednak trochę narozrabiałam.

Od jakiegoś czasu spotykałam się z pewnym żonatym facetem, chociaż miałam Roberta – „oficjalnego” chłopaka, który po studiach był krótko nauczycielem matematyki, ale zostawił zawód i zajął się prowadzeniem hurtowni sprzętu AGD. Nie byłam jednak tak do końca przekonana, czy chcę się z nim związać na stałe. Co do mojego romansu z żonatym – to właściwie daleka byłam od uwodzenia kogokolwiek. Nie jestem typem „kobiety fatalnej”. Chyba po prostu traktowałam tę przygodę jak lek na moje kompleksy. Dla Bogdana byłam atrakcyjna, bo młoda. Czułam się przy nim piękna i seksowna. Ale miałam poczucie winy – on miał żonę i dwójkę dzieci, a poza tym zdradzałam Roberta.

No i przed Bożym Narodzeniem poszłam do spowiedzi. Musiałam to z siebie wyrzucić. Wybrałam sobie ostatni dzień rekolekcji, kiedy było wielu obcych księży. Nie chciałam trafić na proboszcza znanego z tego, że dokładnie przepytywał ani tym bardziej na nowego księdza.

– Najlepiej chodzić do takich staruszków, co to już niewiele słyszą – poradziła mi kiedyś Anita, moja koleżanka. I tak zrobiłam.

Kolejka była spora. Pośpiesznie zrobiłam rachunek sumienia i spokojnie czekałam na swoją kolej. Nagle – były jeszcze tylko dwie osoby przede mną – drzwiczki konfesjonału uchyliły się i ksiądz staruszek podreptał na zakrystię. Zdążył jednak rzucić uspokajająco, że zaraz ktoś inny go zmieni. Po chwili, gdy stałam z pochyloną głową, zauważyłam przechodzące obok mnie czyjeś starannie wypastowane eleganckie pantofle i poczułam delikatny zapach wody kolońskiej. Zamarłam. „To TEN ksiądz!”

Nie należę do dziewczyn, które wymyślały sobie różne grzechy i grzeszki, żeby tylko mieć pretekst do rozmowy z nim. Bo i to się ostatnio nagminnie dało zaobserwować. Mnie zawsze onieśmielali przystojni faceci i fakt, że ten był księdzem nic a nic tu nie zmieniał. Gorzej! Przecież ja zaraz miałam mu wyjawić najintymniejsze sekrety swojego życia! Zrobiło mi się słabo. Ręce miałam lodowate, a usta zdrętwiałe. Przez chwilę chciałam nawet uciec. Ale to była ostatnia msza przed świętami, poza tym wokół było tyle osób, na pewno jakoś głupio komentowaliby moją rejteradę. No a poza tym naczekałam się tyle…

Czułam, że tylko on jeden mnie rozumie

Kiedy już wydukałam formułkę i, czerwieniąc się (chociaż na szczęście nie mógł tego widzieć), powiedziałam mu o swoich problemach, zamiast kilku zdawkowych porad plus trzech zdrowasiek w ramach pokuty, on naprawdę się przejął. To była prawdziwa rozmowa. Nie rzucał gotowych recept, ale z pewnym zatroskaniem prosił mnie, żebym poważnie się zastanowiła nad swoim życiem. Myślałam, że usłyszę, jak ciska na mnie gromy a on na koniec dodał mi otuchy i powiedział, że wierzy, iż uda mi się wyjść na prostą drogę. W ramach pokuty kazał mi zrobić jakiś dobry uczynek. A na koniec zamiast „księżowskiej formułki” powiedział:

– Życzę ci szczęścia i odnalezienia prawdziwej miłości. Nie poddawaj się.

Nie wiem, jak udało mi się dotrzeć do ławki i nie pofrunąć. Przepełniała mnie taka radość. Nagle zorientowałam się, że moja spowiedź trwała prawie pół godziny. „No, no, już pewnie tam niejeden skomentuje to po swojemu” – pomyślałam z niepokojem i rozejrzałam się ostrożnie. Kościół był nabity i nikt nie zwracał na mnie uwagi.
Zerwałam i z Bogdanem, i z Robertem. I nie czułam się wcale z tego powodu źle. Rodzice kiwali głowami.

– Co cię ugryzło? – dziwiła się siostra.

A ja chodziłam jak błędna. Bo, owszem, zrobiłam porządek z moimi związkami, ale zadurzyłam się… w księdzu. Czułam, że tylko on jeden mnie rozumie i to jedyny facet, którego chciałabym widzieć u swojego boku. Słowem porobiło się ze mną dokładnie to, co z większością parafianek. Znów zaczęłam być nieszczęśliwa i smutna.

Wiele kobiet, które znałam, chciałoby znaleźć się na moim miejscu

Pod koniec stycznia przypadała kolęda. Jednak w dniu, w którym oczekiwaliśmy, ksiądz nie przyszedł. Na drugi dzień mama i tata musieli pilnie pojechać do chorej ciotki. Siostra była u znajomych. Siedziałam skulona na fotelu i słuchałam muzyki sączącej się z radia, gdy usłyszałam dzwonek. Spojrzałam przez wizjer i oniemiałam – ksiądz Tomasz! Kiedy otworzyłam drzwi, moje policzki płonęły czerwienią. Bądź co bądź ten młody mężczyzna wysłuchał niedawno mojej szczerej spowiedzi. I na dodatek byłam w nim zakochana po uszy! Nie wiedziałam, gdzie oczy podziać, mówiłam mu wtedy przecież takie rzeczy, których nigdy nie powiedziałabym żadnemu mężczyźnie! Moje zdenerwowanie chyba i jemu się udzieliło. Co innego konfesjonał, a co innego w cztery oczy w prywatnej przestrzeni mieszkania.

Na dodatek nie miałam nic naszykowanego, ani obrusu, ani koperty… Zaczęłam się tłumaczyć. Cały czas staliśmy w przedpokoju. Do tego przeżywałam istne męki, bo byłam pewna, że on pamięta wszystko, co mówiłam mu o swoim życiu. Czułam się jak podczas najgorszego egzaminu. Ręce mi się trzęsły. Nie wiedziałam, co powiedzieć, co zrobić. Totalna blokada. A jednocześnie zdałam sobie sprawę, że wiele kobiet, które znałam, pewnie chciałoby znaleźć się na moim miejscu. Już słyszałam, jak Anita by powiedziała: „Taki okaz na wyłączność, no, no…”.

– Spodziewaliśmy się księdza wczoraj – bąknęłam niezręcznie. Czyżby on też się zaczerwienił? Tak.

– Przepraszam, coś mi się pokręciło i byłem w bloku obok… – odparł.

– To musieli się zdziwić – wyrwało mi się mało dyplomatycznie.

– No tak… – przyznał i nagle parsknął śmiechem. – Niektórzy. Ludzie stanowczo zbyt nerwowo reagują na sutannę.

„Założę się, że wiele z tych statecznych mężatek i mniej statecznych jeszcze panien chętnie by cię jej pozbawiła” – pomyślałam frywolnie, a on jakby domyślił się, bo znów się zaczerwienił.

Przeprosiłam, że nie mam wody święconej, ale on tylko machnął ręką.

– Najważniejsza jest wspólna modlitwa – powiedział.

No, więc zaprosiłam go do pokoju stołowego, gdzie odmówiliśmy modlitwę i właściwie to mogłoby być już wszystko, ale pomyślałam, że jednak głupio nie zaproponować herbaty. Zdziwiłam się jednak, że przyjął zaproszenie. Miałam jakieś suche herbatniki. Nie wiem, jak to się stało, ale jak tylko usiedliśmy w fotelach naprzeciw siebie, popijając tę herbatę, nagle poczułam się, jakbyśmy znali się od lat. Zniknęło gdzieś całe to zakłopotanie. Zaczęliśmy rozmawiać o szkole, bo on uczył religii, ale nie tam gdzie ja, więc wymienialiśmy trochę informacji. Potem rozmowa zeszła na tematy prywatne. Pytał, czy mam plany na przyszłość. Powiedziałam mu, że właśnie zerwałam z chłopakiem. Później spytałam go, jak się czuje w naszej parafii. Powiedział, że bardzo dobrze.

Żartobliwie nawiązałam do tego, że ostatnio frekwencja kobiet na mszach świętych wzrosła. I – nie wiem, jak mi się to udało – ale ośmieliłam się połączyć ten fakt z jego hollywoodzką aparycją.

– Każdy ma swój krzyż – powiedział.

– No nie, jak ksiądz może tak mówić! Przecież tyle osób wydaje ogromne pieniądze, żeby dodać sobie atrakcyjności. A pan, to znaczy ksiądz – zaplątałam się – ma powierzchowność filmowego amanta i uważa to za dopust boży?!

– No widzisz, dziwnie to się dzieje na tym świecie – zaczął i roześmiał się jak zwyczajny, młody chłopak. – No proszę, jaką głęboką sentencję palnąłem. A poważnie – tak, pewnie że dla wielu osób dobry wygląd może być pomocny w osiągnięciu szczęścia, ale dla księdza szczególnie katolickiego, to jednak może być problem…

– Pokusa jest zbyt silna? – ośmieliłam się zapytać.

– Pokusa? Chyba tak, albo raczej presja ze strony innych. Kobiety nie mogą często darować sobie i próbują na mnie swoich sztuczek.

– Podrywają księdza, tak? – spytałam niby to żartobliwym tonem, ale czułam, że znów się czerwienię.

– Tak. I trochę to męczące, że one nigdy się nie poddają – powiedział. – Ja naprawdę świadomie wybrałem moją drogę. Nie przeżyłem żadnych zawodów miłosnych, które kazały mi iść do klasztoru. To romantyczne bzdury. A wiele kobiet nie chce do siebie dopuścić myśli, że naprawdę mogę być szczęśliwy w swoim celibacie. Utarło się przekonanie, że celibat jest strasznym dramatem. Dla mnie nie jest.

– Chcą księdza uszczęśliwić na siłę...

– No, właśnie. Myślą, że w głębi duszy tęsknię za miłością. A ja wybrałem inną drogę do szczęścia. No, ale dość zanudzania cię na mój temat. Czy u ciebie wszystko w porządku? W końcu zerwanie z chłopakiem…

– Nie pamięta ksiądz? – przerwałam mu cicho.

– A powinienem? – spytał ostrożnie i nagle uśmiechnął się. – Aha, już wiem, byłaś u mnie u spowiedzi?

– Tak… pamięta ksiądz? – myślałam, że umrę ze wstydu.

– A gdzie tam – powiedział wesoło. – Widzisz, wszystkim się wydaje, że ksiądz pamięta spowiedź danej osoby. A szczególnie tak zwane pikantne szczegóły. A tak nie jest. Nie przejmuj się więc. Najważniejsze, że szczerze wtedy wszystko wyznałaś, bo tak było, prawda?

– Prawda – szepnęłam.

– I że wtedy mogłem ci, mam nadzieję, coś doradzić. Ale słowo daję, nie pamiętam. Jeśli jednak chciałabyś teraz o tym ze mną porozmawiać…

– Nie, już poukładałam swoje sprawy, przynajmniej na jakiś czas – dodałam.

W tej sekundzie postanowiłam, że muszę go sobie wybić z głowy. Z szacunku dla niego i siebie. Uśmiechnął się.

– To dobrze. A jeśli znowu coś się skomplikuje… wiesz, gdzie mnie szukać – podniósł się i podał mi rękę. – No, na mnie już czas. Mam jeszcze kilkanaście wizyt do złożenia.

Odprowadziłam go do drzwi, ale zanim je otworzył, zebrałam się na odwagę i powiedziałam:

– Dziękuję. I życzę księdzu szczęścia i wytrwałości.

Reklama

– Bóg zapłać – odpowiedział. – Trzymaj się i… dziękuję za rozmowę. Dziś to ty wysłuchałaś mojej spowiedzi – mrugnął do mnie porozumiewawczo.

Reklama
Reklama
Reklama