Reklama

UKowalskich pod 48. coś się działo. Głośna wymiana zdań zakłócała ciszę późnego wieczoru, a akustyka w domu z wielkiej płyty zapewniała mimowolne uczestnictwo w tym rodzinnym nieporozumieniu. Ja wciąż próbowałam skupić się na pisaniu, ale kłótnia u sąsiadów robiła się coraz bardziej zajadła, wzbudzająca niepokój. Kowalscy byli spokojnymi, kulturalnymi ludźmi, zgodną rodziną. Nie zwykli załatwiać sporów w ten sposób.

Reklama

Nigdy nie było u nich awantur.

Drgnęłam, bo coś uderzyło z hukiem o podłogę piętro wyżej.

– Ty wywłoko]! – usłyszałam całkiem wyraźnie. Głos sąsiada naładowany był agresją, trudno mi było uwierzyć, że należy do pana Tadeusza, którego znałam od wielu lat. Co się z tym człowiekiem stało?

– Zostaw to, tato! Nieee! – krzyknęła przenikliwie Mirella.

Zobacz także

Z głosem córki zmieszał się straszny krzyk matki, który nagle urwał się na wysokiej nucie.

Przerażona otworzyłam drzwi na klatkę schodową, nasłuchując. Nie czułam się jednak na siłach pobiec z pomocą, bo mogło to oznaczać konieczność obezwładnienia szalejącego sąsiada.

– Co mam robić? – pomyślałam z rozpaczą.

Odetchnęłam, kiedy zobaczyłam, że sąsiedzi z mojego piętra również otworzyli drzwi. Widocznie zobaczyli mnie przez wizjer, razem zawsze raźniej.

Oni też byli mocno zaniepokojeni.

Co tam tak cicho? Trzeba wezwać policję – szepnęła Laura z naprzeciwka, oglądając się na męża. Ten pojawił się ze słuchawką przy uchu.

– Właśnie to robię – mruknął. – Nie ma na co czekać.

Upokorzona, spuściłam głowę. Było mi wstyd

Patrol przyjechał wyjątkowo szybko. Policjantom towarzyszyli wszyscy sąsiedzi, stojąc na schodach i wyciągając szyje. Byliśmy naprawdę przerażeni. W naszym domu nie było awantur, mieszkali w nim mili, przyzwoici ludzie, a Kowalscy nie byli wyjątkiem.

Interweniującym funkcjonariuszom otworzyła zapłakana Mirella. Drzwi się szybko zamknęły, ale zdążyłam zauważyć, że ojciec dziewczyny siedzi na podłodze w przedpokoju ze zwieszoną głową, jak bezwolna kukła. Wyglądał, jakby uszły z niego wszystkie siły. Policjant pochylił się nad nim, obok stała Mirelka. Jej matki, pani Anity, nie było nigdzie widać. Miałam nadzieję, że nie stało jej się nic złego.

Nie było na co czekać, wróciłam do pracy. Usiadłam przy biurku, przebiegając wzrokiem ostatni akapit powieści: „…wydawałoby się, że to taki spokojny człowiek, nikt nie znał jego prawdziwego oblicza.” Na tym tekst się urywał, bo nie zdołałam więcej wymyślić. Pasowało jak ulał do Kowalskiego – uczciwego, dobrego człowieka, który nagle dostał szału. Ki diabeł? Znowu to zrobiłam? Nacisnęłam klawisz, żeby wykasować ten kawałek tekstu, ale po namyśle zrezygnowałam. Musiałam spojrzeć prawdzie w oczy. Pisałam książkę, a życie, nie pierwszy raz, wiernie odtworzyło fantazje, które przelewałam na papier. Musiałam komuś o tym powiedzieć.

– Czy można wymyślić wydarzenia, które jeszcze nie nastąpiły? Zaprojektować je? – zarzuciłam pytaniami Aldonę, jak tylko odebrała telefon.

– Tak, ja też się cieszę, że cię słyszę – roześmiała się niezawodna przyjaciółka – Wiesz w ogóle, która jest godzina?

– Spałaś już? – zmartwiłam się, patrząc na zegar. – Przepraszam, ale mam bardzo ważną sprawę.

– Właśnie słyszę, chcesz bawić się w kreatorkę losu lub, jak kto woli, karmy? Wymyślać przyszłość? Piszesz powieść science fiction? Twoja pierwsza książka miała być pogodnym romansem ze szczęśliwym zakończeniem, o ile pamiętam. Zmieniłaś koncepcję wiekopomnego dzieła?

– Trochę zboczyłam z obranego kursu – przyznałam.

Wciąż dźwięczały mi w uszach słowa krytyki, którymi schlastała mój pierwszy projekt znana autorka powieści kryminalnych. Na warsztaty pisarskie zapisałam się tylko dlatego, że je prowadziła. Uwielbiałam jej książki, chciałam nauczyć się, jak przykuwa uwagę, trzyma czytelnika w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Tak, ona to robiła. Miałam nadzieję, że prowadząca warsztaty odkryje przed kursantami tajemnicę sukcesu, bardzo chciałam pisać, jak ona.

Kurs okazał się twardą szkołą. Znana autorka bezlitośnie goniła nas do pracy, odrzucając nieudane próby nieopierzonych pisarzy.

– Ckliwi, cukierkowi bohaterowie, przewidywalna akcja, miłość zakończona na ślubnym kobiercu. Nudne! – waliła prawdę między oczy, oddając mi maszynopis. – To ma być romans? A gdzie zwroty akcji, niedomówienia, pozostawiające pole dla wyobraźni? Przydałby się też jakiś czarny charakter, nic tak nie ubarwia akcji, jak bohater, będący wcieleniem zła.

Upokorzona spuściłam głowę, żeby ukryć czerwone policzki. Nie spodziewałam się takiej recenzji. Byłam dumna ze swojej powieści, a raczej kilku pierwszych rozdziałów, bo tyle udało mi się napisać.

– Pisanie to ciężki zawód – spuściła z tonu autorka, widząc moją rozpacz – Trzeba mieć dużo cierpliwości, nie załamywać się nieudanymi próbami.

Zacznij wszystko od nowa.

– Chyba nie potrafię – powiedziałam ze zniechęceniem.

– Ależ potrafisz! Zostaw w spokoju wymyślonych bohaterów, papierowe postacie są martwe, nie chcą współpracować. Obserwuj ludzi, są skarbnicą zachowań, złożonych relacji. Mogą cię wiele nauczyć, zobaczysz.

Nie byłam przekonana do tej rady, ale po fiasku pierwszej próby pisarskiej, zainteresowałam się rodziną Kowalskich. Byli pod ręką, sporo o nich wiedziałam, znałam Mirellę i jej mamę. Zaczęłam im się przyglądać. Odkryłam, że dwudziestoletnia Mirelka jest idealną kandydatką na heroinę romansu.

– Nie będę musiała wiele przerabiać – mruczałam pod nosem, stukając palcami w klawiaturę.

Opisywałam smukłą postać dziewczyny, ładne rysy twarzy, wdzięczny sposób bycia. Tu dodałam, tam ujęłam, i zadziałało! Autorka miała rację. Postać Roksany, bo tak ją nazwałam, zaczęła żyć, a nawet trochę wymykać mi się spod kontroli. Robiła i mówiła, co chciała, nie mogłam nadążyć z zapisywaniem dialogów.

– To się nazywa natchnienie! – myślałam, ciesząc się z łatwości pisania.

Głównego bohatera też wzięłam z życia. Nie szukałam daleko, był pod ręką. Mirella miała chłopaka, Szymona, sympatycznego studenta medycyny. Kochali się i planowali wspólną przyszłość. Pani Kowalska nie raz o tym wspominała. Już myślała o weselu twierdząc, że nigdy nie jest za wcześnie na planowanie tak wielkiej uroczystości.

Szymona nazwałam Allanem i śmiało wprowadziłam do powieści, licząc, że się w niej zadomowi. Tak jak w życiu, utworzyli z Roksaną dobraną parę. Unosząc się na oparach ich wielkiej miłości, pisałam jak szalona. Nie mogłam uwierzyć, jak łatwo mi idzie.

– Lepiej, lepiej – mruczała pod nosem królowa powieści kryminalnych, przeglądając moje dzieło.

Spuściłam skromnie oczy, ale w środku aż gotowałam się ze szczęścia.

– Wiele trzeba jeszcze poprawić – dokończyła myśl autorka, strącając mnie z różowej chmurki, na której zdążyłam się wygodnie rozsiąść. – Przede wszystkim, zapomniałaś o zwrotach akcji. Dołóż szczyptę pieprzu do tej historii, utrudnij bohaterom miłość, zafunduj nieoczekiwane kłopoty. Co powiesz na atrakcyjnego rywala? Niech Allan nie ma za łatwo.

Bez problemu wymyśliłam nowego bohatera

Wróciłam do domu na skrzydłach. Moja idolka mnie pochwaliła! Chciała przeróbek? Proszę bardzo, będzie je miała. Nigdy tak dobrze mi się nie pisało. Zaangażowałam się bez reszty. Przelewałam emocje na papier, oddawałam Roksanie i Allanowi wszystko, co miałam najlepszego. Proces tworzenia okazał się nieoczekiwanie przyjemny, czułam się jak ptak, który po raz pierwszy wzbił się w powietrze. Nowego bohatera wymyśliłam bez problemu. Był fikcyjny, ale okazał się tak samo pełen życia, jak para głównych bohaterów. Nazwałam go Patryk i prawie pokochałam. Był taki przystojny! Mroczny, bardzo męski i tajemniczy. W typie, który podoba się kobietom.

Roksana nie pozostała obojętna na wdzięki nowego bohatera, Allan poszedł w odstawkę, a ja kurczowo trzymając się resztek rozsądku, zastanawiałam się, jak wyjaśnić czytelnikom miłosną klęskę dotychczasowego ukochanego. Szłam chodnikiem, myśląc o powieści, kiedy przypadkiem wpadł mi w ucho fragment rozmowy. Pani Kowalska zatrzymała się przy sąsiadce na chwilę, by wymienić uprzejmości i wygadała się.

– Szkoda, że się rozstali. Polubiłam Szymona, to taki dobry chłopak – mówiła Kowalska. – Kto by przypuszczał, tyle lat byli razem… O weselu już myślałam.

A ten nowy narzeczony, to jaki jest? – sąsiadka z parteru nie grzeszyła delikatnością.

– Mirelli się podoba, a to najważniejsze – Kowalska przytomnie ucięła dywagacje nad wyborem córki.

– Bo, że przystojny, to widać – ciągnęła niezrażona sąsiadka – Tylko czy sympatyczny? Z oczu to mu wilkiem patrzy. Zakręci taki dziewczyną, oczaruje, a potem szukaj wiatru w polu.

– Co też pani mówi, nie jest taki – zaprotestowała Kowalska.

Wtedy jeszcze do mnie nie dotarło, że jestem prząśniczką losu tej rodziny i mieszam w ich życiu, pociągając za niewidzialne sznurki, o których istnieniu nie wiedziałam. Nowego chłopaka Mirelli zobaczyłam trzy dni później. Pomyślałam, że dziewczyna zrobiła to samo, co moja Roksana – zamieniła miłego chłopca na mężczyznę o mrocznej duszy.

– Życie z takim facetem na pewno nie będzie nudne – pomyślałam. – Choć z drugiej strony to proszenie się o kłopoty. Bo co innego karty powieści, a co innego prawdziwe życie. No, ale niektórzy lubią przejażdżki kolejką górską i adrenalinę.

Zmiany w tekście zyskały aprobatę autorki.

– Mam nadzieję, że tak tego nie zostawisz? – spytała z dziwnym błyskiem w oku. – Patryk powinien namieszać i zniknąć. Pomyśl też o złym charakterze albo, jeszcze lepiej, szaleńcu zagrażającym głównej bohaterce.

Na szczęście przyjaciółka mnie nie wyśmiała

Moja ulubiona autorka zmierzała do przerobienia romansu na dreszczowiec. Poddałam się jej woli ciekawa, co z tego wyniknie. Od pewnego czasu miałam wrażenie, że nie kieruję wydarzeniami. Bohaterowie żyli własnym życiem i to właśnie najbardziej podobało się autorce. Twierdziła, że moja proza jest jeszcze bardzo surowa, ale na uwagę zasługują stworzone przeze mnie postaci: autentyczne, żywe, przykuwające uwagę.

Więc poszłam za ciosem i kazałam Patrykowi porzucić Roksanę w wyjątkowo bezwzględny sposób! Cały wieczór opisywałam rozpacz dziewczyny, czując się przy tym, jakbym sama miała złamane serce.

A potem dowiedziałam się, że nowy narzeczony Mirelli już więcej nie pojawi się w naszym domu.

– Córka chodzi jak struta, ale ja jestem zadowolona. Nie podobał mi się, krzyż mu na drogę – mówiła z zaciętością Kowalska.

Coś we mnie drgnęło, bo wreszcie zauważyłam zbieżność akcji książki z życiem Mirelli. A autorka wciąż domagała się ubarwienia akcji przez wprowadzenie czarnego charakteru. Czułam niewytłumaczalny niepokój. Czy powinnam kazać Kowalskim zmagać się ze złem?

Powieść nabierała rumieńców, akcja toczyła się wartko, całość powoli zaczynała przypominać kryminał z romantycznym wątkiem, akcja nieubłaganie zmierzała ku tragicznemu finałowi. Coś musiało się wydarzyć. Zaczęłam bać się tego, co mogę sobie wyobrazić. Pisałam i kasowałam kolejne wersje, aż do wieczora, kiedy sąsiad w przypływie szału zaatakował rodzinę. Wtedy zadzwoniłam do Aldony. Musiałam się komuś zwierzyć, choć nie wiedziałam, jak moje wynurzenia zostaną przyjęte. Ja uznałabym je za wybujałą fantazję.

Przyjaciółka nie wyśmiała mojej koncepcji, tylko zapowiedziała wizytę i kazała iść spać. Nazajutrz przyszła w towarzystwie męża i butelki dobrego wina. Mateusz był psychologiem, przestraszyłam się, że Aldona przyprowadziła go, żeby ratować mnie od szaleństwa.

– Bardzo zaciekawiła mnie twoja opowieść. Kiedy żona powtórzyła mi waszą nocną rozmowę, nie mogłem zasnąć do rana – wyprowadził mnie z błędu, wprawiając jednocześnie w zdumienie. – Zdajesz sobie sprawę, że sprowokowałaś ciąg zdarzeń, który psychologia nazywa następstwem?

Pierwszy raz spotykam się z tak wyraźną demonstracją opisanego w naukowej literaturze zjawiska.

– Hę? – patrzyłam na Mateusza nieprzytomnie.

– Zacznij mówić jak człowiek – poradziła mu Aldona, rozlewając do kieliszków wino.

– Rzeczywistością, naszym losem, kierują siły, których nie sposób zrozumieć. Myślimy o kimś, a potem spotykamy go na ulicy. Albo odbieramy telefon od dawno niewidzianej osoby, która wcześniej nagle stanęła nam przed oczami. Jeśli myślimy o czymś intensywnie, całą duszą, angażując emocje, zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Wydarzenia wymykają się spod kontroli, co zwykle składamy na karb przypadku. Kowalscy to jednak coś więcej, prawda?

Skinęłam głową. Miał rację. Mogłam prześledzić ewolucję ich losów punkt po punkcie, zgodnie z numeracją rozdziałów.

– Takie to proste? Wystarczy myśleć o czymś intensywnie, a zdarzy się to, czego pragniemy? – zdziwiłam się.

– Nie wiemy, jak to działa. Jedno jest pewne: myśli są energią, a więc przepływając, zostawiają ślad w czasoprzestrzeni. Im większe emocje im towarzyszą, tym są silniejsze. Co mogą zrobić? Tego nie udowodniono, ale czasem widać skutki. Myślę, że w przypadku Kowalskich winne jest ogromne zaangażowanie, z jakim pisałaś powieść. Pewnie przeżywałaś każde zdanie, prawda? Utożsamiałaś się z bohaterami, którzy dodatkowo w twojej świadomości byli połączeni z osobami sąsiadów. To wystarczyło, żeby uruchomić ciąg zdarzeń.

– Czy to nadal działa? Czy wszystko, co napiszę, wpłynie na ich losy?

– Nie wiem – Mateusz spojrzał na mnie bezradnie.

– Jak to przerwać? – jęknęłam – Nie mogę kształtować ich przeznaczenia. Chcę skończyć powieść, nie robiąc nikomu krzywdy. Tak wiele się wydarzyło, czuję się winna.

– O Parko, przędąca ludzkie losy – zaintonowała niepoważnie Aldona, wciskając mi kieliszek wina.

– Pokaż tę powieść – poprosił Mateusz.

Podałam mu plik kartek. Wziął je i zaczął przeglądać.

– Jak tam na kursie powieściopisarstwa? – zagadnęła Aldona – Twoja ukochana autorka jest z ciebie zadowolona?

– Zaczyna być, musiałam sporo przerobić, żeby ją zadowolić.

– I oto mamy skutki tych przeróbek – Aldona wymownie wskazała sufit, piętro wyżej mieszkały ofiary mojej pasji.

– Dokładnie. Przedtem to, co napisałam, było mdłe, ale nie robiło nikomu krzywdy. Jej się nie podobało, więc podrzuciła mi pomysł, żebym znalazła ludzi, których będę miała przed oczami, tworząc postacie bohaterów. Zrobiłam, jak radziła i powieść ruszyła z kopyta.

– A Kowalskim poplątało się życie… – pokiwała głową Aldona – Coś mi się zdaje, że nie powinnaś ulegać sugestiom tej pani. Od pewnych ludzi trzeba trzymać się z daleka.

– To dziwne – odezwał się nagle Mateusz – Czytałaś własne dzieło? W całości?

Uświadomiłam sobie, że właściwie to nie. – Zanoszę autorce kolejne rozdziały, potem je poprawiam zgodnie z jej sugestiami. Nie miałam czasu, żeby przelecieć wzrokiem całość.

– Coś odkryłeś? – zainteresowała się Aldona.

– Mam wrażenie, że książkę pisały dwie osoby. Ta łagodna, trochę niezdecydowana, niezbyt wprawnie przelewająca swoje myśli na papier, jest twórczynią kilku pierwszych rozdziałów. Wszystko kręci się dookoła miłości dwojga młodych ludzi. Wtedy nic złego nie działo się u sąsiadów, prawda?

Kiwnęłam głową.

– Kolejne rozdziały napisane są z pazurem. Proza jest mocna, krwista, dosadna. Ciągle o miłości, ale klimat zmienił się całkowicie. Czuć nadciągające niebezpieczeństwo. Jesteś pewna, że to ty pisałaś?

– Według wskazówek tej autorki – szepnęłam. – Sugerowała, żeby wprowadzić na scenę kogoś złego lub szalonego, stąd te klimaty.

– Mówiłam, trzymaj się od baby z daleka – Aldona pociągnęła solidny łyk wina.

– To pęknięcie książki świadczy o tym, że nauczyłam się na kursie, jak dobrze pisać – broniłam prowadzącej warsztaty królowej literatury kryminalnej. – Początkowe, niezdarne rozdziały pokazują, jak długą drogę przeszłam.

– Albo, że pozostajesz pod wpływem królowej zbrodni – wykrzywiła się Aldona.

Muszę wymyślić jakieś inne zakończenie

Spojrzałyśmy pytająco na Mateusza, czekając, co powie.

Zrezygnowałbym z tego kursu. Na wszelki wypadek. Za dużo dziwnych zdarzeń miało miejsce.

Zastanawiałam się w milczeniu nad trudną do zaakceptowania radą. Chciałam ukończyć i warsztaty, i książkę!

– Wiesz już, jakie będzie zakończenie powieści? – spytał Mateusz.

Ożywiłam się. Na ten temat mogłam gadać bez końca.

– Zastanawiałam się nad kolejnym niespodziewanym zwrotem akcji. Co byście powiedzieli na ujawnienie innego oblicza Roksany, czyli Mirelli? To by tłumaczyło nagły napad szału jej ojca, niewinnego człowieka, pragnącego chronić rodzinę przed cniebezpieczną córką…

– Oszalałaś? – Aldona zrobiła wielkie oczy. – Mało narozrabiałaś?

– To tylko rozważania – wzruszyłam ramionami.

Nie pisz tego – Mateusz nerwowo odłożył maszynopis na stolik. Kartki rozsypały się na dywanie. Nikt się nie schylił, aby je podnieść.

Reklama

– Niech leżą – pomyślałam. – Na razie, dopóki nie wymyślę lepszego zakończenia.

Reklama
Reklama
Reklama