Reklama

Związek z Natką był namiętny, lecz wybuchowy, dziewczynie wiecznie się coś we mnie nie podobało. Z początku, mocno zakochany, nie zwracałem na to uwagi, później roszczenia Natki zaczęły mnie męczyć, kiedy jednak ze mną zerwała, nie mogłem sobie z tym poradzić. Poszedłem się napić.
Obudziłem się w przedziale kolejowym, wtulony w zagłówek opatrzony napisem PKP. Z początku nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem, ale jak do mnie dotarło, poderwałem się na nogi.

Reklama

– Dokąd jedziemy? – spytałem siedzącej naprzeciw kobiety.

Mogłem sobie darować, popatrzyła na mnie z obrzydzeniem i nie odpowiedziała.

– Nad morze – podpowiedział uczynnie chłopaczek w wieku szkolnym.

Opadłem na siedzenie, pytając sam siebie, jak się tu znalazłem.

Zobacz także

Na drodze do wyjaśnienia tajemnicy

Podejrzewałem, że kumple zrobili głupi dowcip, wsadzili mnie do pociągu i nawet wykupili bilet, który znalazłem w kieszeni. Nie upoważniał mnie do zobaczenia Bałtyku, wysiąść musiałem znacznie wcześniej, widać kolesie pożałowali pieniędzy na podróż do końca trasy.

W ten sposób, kierowany sterowaną promilami ręką losu, znalazłem się w drodze do rozwiązania największej zagadki mojego rodu. O pamiętniku pradziada opowiadała mi babcia, była całkiem zafiksowana na jego punkcie, upatrywała w odnalezieniu tego dzieła szansy dla nas wszystkich na lepsze życie.

– Możemy powrócić do czasów świetności, trzeba tylko odnaleźć memuary stryjecznego pradziadka – powtarzała do znudzenia – Apolinary mu było, świeć Panie nad jego duszą, same córki miał, więc zapiski, które robił były przeznaczone dla przyszłego następcy. Miały mu ułatwić przywrócenie rodowi blasku.

Gubiłem się w krętych rodzinnych koligacjach, ale jak by nie patrzeć, byłem obecnie jedynym żyjącym męskim potomkiem mającym w sobie krew Apolinarego, na mnie spoczywał więc, zdaniem babci, obowiązek odnalezienia zapisków pradziada, niechby i stryjecznego.

Apolinary żył pod koniec XIX stulecia, pamiętniki prowadził odkąd nauczył się pisać, zdążył więc zapisać kilka brulionów, zanim poległ na kolejnej wojnie. Czasy były niespokojne, rodzinny dwór poszedł z dymem, żona i córki Apolinarego znalazły schronienie w Paryżu, przechowując w wiernej pamięci słowa ojca i męża: „Przekażcie mojemu spadkobiercy pamiętniki, one wskażą drogę do odnowienia świetności rodu”.

Był czas, że tajemnicze przesłanie rozpalało moją wyobraźnię, spodziewałem się, że zacny przodek zaszyfrował w pamiętnikach drogę do skarbu, dzięki któremu wyniosę rodzinę na szczyty.

Babcia nie była tego taka pewna, nie znała Apolinarego osobiście, ale słyszała, że w gotówkę nie opływał, nie miałby czego zakopywać w ziemskim banku. Rodzina uważała go za dziwnego, podobno wiedział więcej niż inni, dzieckiem będąc, potrafił wyskoczyć z czymś, co potem się sprawdziło.

Wówczas była to krępująca umiejętność, którą nie należało się chwalić, nawet bąkano po kątach, że to szatańska sprawka. Głosy niechętnych umilkły, kiedy Apolinary podrósł i pojął, że milczenie jest złotem. Odtąd trzymał język za zębami, tylko pamiętnikom powierzając swoje najskrytsze myśli.

Jak będziesz miał pamiętniki, będziesz panem swojego losu

Chętnie bym je przeczytał, ale zaginęły wśród dziejowych zawirowań. Babcia twierdziła, że wdowa po Apolinarym miała je przy sobie, uciekając do Paryża, powierzyła je kuzynostwu, u których zamieszkała z córkami na łaskawym chlebie i od tej pory ślad po pamiętnikach się urywa. Córki Apolinarego, dla których przesłanie od ojca nie było przeznaczone, całkowicie zlekceważyły rodzinny skarb i zajęły się własnym życiem. Mimo że wychowane w tradycyjnym domu, przesiąkły francuskimi hasłami równości, rewolucyjnie skróciły spódnice i nie czekając na męża, znalazły sobie zajęcie.

Nie bacząc na to, że pochodzą z zacnego rodu, zajęły się praniem i cerowaniem koronek, delikatnej bielizny i jedwabnych sukien. Urabiały sobie ręce po łokcie, ale kiedy uzbierały trochę grosza, rozwinęły interes. Zatrudniły inne kobiety będące w trudnej sytuacji materialnej, zlecając im pranie, potem zmieniły branżę i otworzyły sklep kolonialny, słynący z wyrobów wędliniarskich. Obrotne panny, wówczas już w słusznym wieku, lecz dalej niezamężne, osobiście fabrykowały, a potem nadzorowały przyprawianie i wędzenie wędlin, produkowane przez nie kiełbasy nie miały sobie równych.

Ich zapach zwabił do sklepu wielbiciela, który zachwycił się obrotnością i talentami masarskimi sióstr. Jak każdy prawdziwy Francuz potrafił docenić sztukę kulinarną, a że przez żołądek najłatwiej trafić do serca, został ugodzony strzałą Amora i ożenił się z młodszą z sióstr, Julianą.

Starsza, Eugenia, nie mogąc odnaleźć się w nowym układzie, postanowiła wrócić do kraju. Zawsze podejrzewałem, że za jej decyzją stało nieodwzajemnione uczucie do szwagra, ale babcia nie pozwoliła mi nawet o tym wspomnieć. Faktem jest, że Eugenia odnalazła szczęście w Polsce, wyszła za mąż i nawet urodziła syna. Był to dziedzic Apolinarego, niestety, nie odnalazł pamiętników i dość wcześnie zszedł z tego świata, zadbawszy jednak wcześniej o przedłużenie rodu.

Eugenia przypomniała sobie o pamiętnikach Apolinarego tuż przed śmiercią, powierzając tę informację dorosłym już wnukom.

– Jak będziesz miał pamiętniki, będziesz panem swojego losu – mówiła – w nich jest wszystko, co trzeba wiedzieć.

Przekazywana z ust do ust wieść o pamiętnikach dotarła po latach do mnie, a ja w nią nie do końca uwierzyłem.

Potrafił przewidywać przyszłość...

Siedziałem w przedziale półprzytomny, marząc o kuflu zimnego piwa albo chociaż butelce wody. Pragnienie dręczyło mnie okrutnie, chyba dlatego nagle podjąłem decyzję, że wysiadam, teraz, zaraz, natychmiast. Nie wiedziałem, czy pociąg się zatrzyma, lecz byłem pewien, że to koniec podróży. Rzeczywiście, niedługo potem skład zwolnił bieg i wjechaliśmy na dość ruchliwą stację. Nie zadając sobie trudu, by zapytać, gdzie właściwie jestem, przepchnąłem się do wyjścia, jakbym walczył o życie. Dręczył mnie kac, ale to nie on napędzał do działania, przekonałem się o tym gdy stanąłem na peronie. Nagle przestałem się śpieszyć, jakbym dotarł do celu, zapomniałem nawet o pragnieniu, grzecznie poszedłem za ludźmi, by jak najszybciej wyjść z dworca.

To było duże miasto, gwarne i ruchliwe. Nie widząc charakterystycznych punktów, nie umiałem na razie go rozpoznać, ale to było nawet zabawne, postanowiłem jak najdłużej smakować stan zawieszenia, w jakim się znalazłem. Wypiłem butelkę wody i pokrzepiony poszedłem powoli przed siebie, nie myśląc o tym co dalej. Do żwawszego kroku zmusił mnie deszcz, żeby nie przemoknąć skryłem się w bramie starej kamienicy. Obok, na ścianie, zobaczyłem tabliczkę z napisem „Biblioteka miejska”, nie zastanawiając się, poszedłem tym śladem, mętnie myśląc o suchym pomieszczeniu i krześle w czytelni, na którym będę mógł przysiąść. Zobaczyłem ogromną, wspartą na kolumnach zabytkową salę, ale jak tylko zrobiłem krok w tamtą stronę, zza oszklonego kontuaru dobiegło:

– Kartę czytelnika poproszę.

Chciałem wyjaśnić bibliotekarce, że ja tylko na chwilę, z powodu deszczu, ale spojrzałem w jej stanowcze oczy powiększone szkłami okularów i zrezygnowałem. A że byłem w dość krotochwilnym nastroju, wypaliłem.

– Szukam memuarów mojego przodka.

– Nazwisko autora? – spytała wcale niezdziwiona bibliotekarka.

Podałem jej, niech ma.

Zagłębiła się z cyfrowym archiwum zbiorów, po czym powiedziała.

– To starodruk, niezbyt cenny, dlatego jest w naszych skromnych zbiorach. Został zeskanowany w jednej kopii, która w tej chwili jest w użyciu, na stanowisku trzecim.

Spojrzała na mnie uważnie i nagle dodała od siebie:

– Muszę przyznać, że to zaskakujące, tym dokumentem od dziesięcioleci nikt się nie interesował i nagle, jednego dnia, pytają o niego aż dwie osoby. Na stanowisku trzecim czyta go pewna pani, to Francuzka, ale mówi po polsku. Co jest ciekawego w pamiętnikach dziewiętnastowiecznego szlachcica?

– Ten facet był moim przodkiem i potrafił przewidywać przyszłość – zebrało mi się na szczerość.

Oczywiście nie uwierzyła, jak wszyscy.

– Stanowisko trzecie – powtórzyła, dając do zrozumienia, że skończyła ze mną rozmawiać.

Wszystko się zgadzało!

Nie spytała ponownie o kartę, więc zaryzykowałem i ruszyłem w głąb sali, nie zatrzymała mnie, kiedy podszedłem do stanowiska trzeciego.

– Witam kuzynkę – rzuciłem na los szczęścia w kierunku kobiety wpatrzonej w ekran. – Zgaduję, że jesteś z paryskiej gałęzi rodu założonego przez Julianę, młodszą siostrę Eugenii i szukasz w pamiętnikach pradziadka przesłania, które uczyni cię bogatą.

– Idź sobie, byłam pierwsza – odparła ze złością.

– Jestem ostatnim męskim potomkiem Apolinarego, mam większe prawo do pamiętników niż ty – poczułem chęć do walki o spadek.

– Przestarzałe poglądy! – prychnęła.

– Dziedzic się znalazł!

Uciszyła nas bibliotekarka, usiedliśmy więc w pozornej zgodzie przed ekranem urządzenia. Kuzynka miała na imię Mireille i była bardzo zdecydowaną osobą, wiedziała czego chce.

– Co znalazłaś? – spytałem szeptem.

Odparła szczerze, że nic, ma trudności z odcyfrowaniem rękopisu, zawarliśmy więc pakt, że pomogę i jeśli coś znajdziemy, podzielimy się. O świetności rodu żadne z nas nie wspomniało, czasy się zmieniły, nie zależało nam na tym.

Dłuższy czas czytaliśmy w ciszy wynurzenia Apolinarego, były to luźne uwagi, większość z nich opatrzona datą. Nudy na pudy. Czytałem sobie na luzie, walcząc z przemożną sennością, gdy nagle coś dotarło do mojego zamglonego mózgu.

„12 stycznia – mróz ścisnął trakt, jest bardzo ślisko, stangret musi uważać, żeby powozu nie wywrócić”.

Wyprostowałem się. Ożeż! Pasowało jak ulał! Takich rzeczy się nie zapomina, dokładnie 12 stycznia wpadłem autem w poślizg i nie dość, że rozwaliłem samochód, to jeszcze dostałem mandat. Gdybym wiedział wcześniej, że to się wydarzy, nie wychodziłbym z domu!

To mógł być zbieg okoliczności, ale dalej też było nieźle. Apolinary zapisywał wszystko jak leci, wiele dat udało mi się dopasować do wydarzeń, które pamiętałem, Apolinary bezbłędnie przewidywał co zdarzy się ponad sto lat później, wszystko się zgadzało. Nawet drobne złośliwości losu, jak zalanie mieszkania przez sąsiada, nie uszły jego uwadze. Napisał, że nadeszła powódź, kosztowna w skutkach i miał całkowitą rację, nie byłem bowiem ubezpieczony.

Tajemnica okazała się zwykłą ciekawostką, niczym więcej

– To jest o mnie – postukałem palcem w ekran – ten gość przewidział wszystko, co mnie spotka.

Mireille wyglądała na przygaszoną.

– Liczyłam na coś więcej – przyznała – prapradziadek był okropnym seksistą, krewniaczki go nie interesowały, liczył się tylko główny spadkobierca.

Masz szczęście, że nim jesteś.

– A to? Nie jest przypadkiem przeznaczone dla ciebie? Apolinary napisał: „Podniebne ptaki. Mówią, że można nimi podróżować, ale ja bym im nie ufał”. Wracasz samolotem?

– Taki miałam zamiar – uśmiechnęła się kuzynka – jednak w tej sytuacji zaufam Apolinaremu, kupię bilet na pociąg.

– Zrób to, on dbał o rodzinę – zamyśliłem się. – Chciał, żebym wskrzesił świetność rodu, wskazówki miałem znaleźć w pamiętnikach, które zaginęły.

Odnalazły się cudem, właściwie same weszły mi w ręce, jakby zniecierpliwiły się zbyt długim czekaniem, przeczytałem je i wcale nie stałem się mądrzejszy. Nasz szanowny przodek był zręcznym profetą, potrafił przewidzieć niemal dzień po dniu, jak potoczy się moje życie. To fascynujące, ale dość bezużyteczne.

– Dlaczego?

– Apolinary nie pokazał mi przyszłości, wszystkie zapiski, bardzo drobiazgowe, dotyczą tego co już było. Nie mówi, co się wydarzy, nie podał nawet szczęśliwych numerów totolotka. Jak mam się wzbogacić i odbudować świetność rodu?

– Tu jest odpowiedź – Mireille przeczytała głośno kolejny wpis, była to nazwa wsi, z której pochodziliśmy.

– Tam stała nasza rodowa siedziba, ta która spłonęła – przyznałem. – Co nam po tej wiadomości?

– Pomyślmy, jak ją odbudować – zaproponowała Mireille.

– Superpomysł, tylko bardzo kosztowny – skrzywiłem się. – A jak już to zrobimy, to co dalej? Zamieszkamy w dworku czy urządzimy w nim restaurację?

– Apolinary przewróciłby się w grobie – zaśmiała się Mireille. – On chyba myślał, że będziemy żyć jak dawniej, w sposób który znał.

Siedzieliśmy nad manuskryptem do zamknięcia biblioteki, przepisałem, ile mogłem, zastanawiając się, po co to robię. Pamiętnik Apolinarego nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, był tajemnicą, która po ujawnieniu okazała się być zwyczajną, do niczego nieprzydatną ciekawostką. Mimo to wystąpiłem do biblioteki o przekazanie mi rodowego dziedzictwa, które bezsprzecznie jest moją własnością.

Po roku przepychanek udało się odzyskać pamiętniki Apolinarego, a właściwie jeden brulion, ostatnią część zapisków. Stoi na półce, na honorowym miejscu, zaglądam czasem do niego, wyszukując na chybił trafił datę. Uzależniłem się od tego, traktuję tę zabawę jak wróżbę, chociaż wiem, że przodek nie ukazał mi przyszłości.

Do niedawna dałbym sobie rękę uciąć, że tak jest, ale od jakiegoś czasu nie jestem już tego taki pewien. Kiedy uzgodniłem z Mireille, że nie będziemy myśleć o odbudowaniu siedziby rodowej, znalazłem w brulionie wpis kończący stronę: „Myślisz, że wszystkie rozumy pojadłeś? Słuchaj starszych i mądrzejszych, oni więcej widzieli niż ty kiedykolwiek zobaczysz”. Jestem przekonany, że wcześniej tego wpisu nie widziałem, ukazał się, gdy podjąłem decyzję, że nie będę myślał o odbudowie dworku.

Reklama

Zrozumiałem, że Apolinary nie pochwala mojego uporu, ale uznałem, że za dużo ode mnie wymaga, jestem za cienki w uszach, by zrobić to, czego ode mnie żąda. W moim życiu w międzyczasie zaszły zmiany, mam teraz żonę i córkę, spoważniałem, nie chodzę na imprezy, które kończą się w wagonie PKP. Zaglądam jednak czasem na ostatnią stronę pamiętników, sprawdzając, czy nie ma mi czegoś nowego.

Reklama
Reklama
Reklama