Reklama

Moje małżeństwo z Markiem było dobre. Tak bym to określiła, gdyby ktoś zapytał. Nie kłóciliśmy się, nie mieliśmy wielkich dramatów, żyliśmy razem spokojnie, jak wiele par po kilku latach. Ale właśnie ta spokojna codzienność zaczęła mnie dusić. Każdy dzień wyglądał tak samo – poranna kawa, praca, wieczorne rozmowy o niczym, serial, sen. Marek był kochającym, troskliwym mężem, ufał mi bezgranicznie, nie miał podejrzeń. Był dobry. Może nawet za dobry.

Reklama

Byłam ostrożna

Przy Kamilu czułam się zupełnie inaczej. Był intrygujący, pełen pewności siebie, nieprzewidywalny. Nie pytał, co robiłam w ciągu dnia, nie interesowało go, czy jestem szczęśliwa w małżeństwie. Spotykaliśmy się, a potem każde z nas wracało do swojego życia. Dla niego to była przygoda, dla mnie na początku też. Ale potem nie mogłam już przestać.

Telefon zawsze miałam pod kontrolą, wiadomości kasowałam od razu. Po spotkaniach z Kamilem brałam prysznic, zmieniałam ubrania, spryskiwałam się znajomymi perfumami. Nigdy nie wracałam zbyt późno, nie znikałam bez wyjaśnienia. Myślałam, że mam nad tym władzę, że dopóki uważam, nic się nie wyda.

Wróciłam do domu późnym popołudniem. Jeszcze zanim przekroczyłam próg, upewniłam się, że wyglądam jak zawsze. Włosy rozczesane, delikatny zapach moich perfum, telefon wyczyszczony. Nic nie mogło wzbudzić podejrzeń.

– Cześć, kochanie! – zawołał Marek z kuchni, gdy zdejmowałam płaszcz. – Mama przyszła na kolację, zrobiłem spaghetti.

Nie byłam zaskoczona

Często do nas zaglądała, a Marek zawsze cieszył się na jej wizyty. Mnie jej obecność czasem męczyła. Była uważna, zadawała pytania, których nie chciałam słyszeć.

– Świetnie, jestem głodna – odpowiedziałam z uśmiechem i weszłam do kuchni.

Teściowa siedziała przy stole, mieszając herbatę. Spojrzała na mnie uważnie z tym swoim ledwie widocznym uśmiechem. Nie było w nim ciepła.

– Ciekawe, skąd u ciebie takie męskie perfumy – rzuciła nagle, odkładając łyżeczkę na spodek. – Mój syn takich nie używa.

Zamarłam na ułamek sekundy. Czułam, jak napina mi się kark, ale szybko się opanowałam.

– Może w autobusie ktoś obok mnie nimi pachniał – powiedziałam beztrosko. – Ludzie noszą różne zapachy, prawda?

Marek spojrzał na mnie z zaciekawieniem, ale bez podejrzeń. Teściowa natomiast nie odrywała ode mnie wzroku.

– Może – odpowiedziała powoli. – Tylko że ten zapach czuć od razu po wejściu do mieszkania.

Spróbowałam się roześmiać.

– No to może kolega w biurze zmienił perfumy, a ja siedzę obok niego? Sama nie wiem.

Była dociekliwa

Marek uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Ale Teściowa wciąż mi się przyglądała.

– Może – powtórzyła cicho.

Cała kolacja przebiegła już normalnie. Teściowa rozmawiała z Markiem o jakichś rodzinnych sprawach, o sąsiadce, która kupiła nowy samochód, o znajomych. Ja odpowiadałam zdawkowo, ale z każdym kolejnym kęsem czułam coraz większy niepokój. Czy to była tylko jej uwaga rzucona mimochodem? Czy może coś więcej?

Mogłam to zignorować, zapomnieć. Ale gdy matka Marka wychodziła, spojrzała na mnie raz jeszcze – tym razem bez uśmiechu. I wtedy poczułam, że to nie był przypadek.

Rano Marek wyszedł do pracy jak zwykle. Pocałował mnie w czoło, rzucił jakieś ciepłe słowo i poszedł. Zostałam sama w kuchni, z kubkiem kawy w dłoniach i niepokojem w głowie. Nie chciałam się tym przejmować. Przecież teściowa nie miała żadnych dowodów. Nie mogła mieć.

A jednak kiedy zadzwoniła do mnie godzinę później, ręka mi drgnęła, zanim odebrałam.

– Tak? – powiedziałam, starając się brzmieć normalnie.

– Mogę do ciebie wpaść? – zapytała, jakby to było coś zupełnie zwyczajnego.

Chciałam uciec

Zacisnęłam palce na telefonie.

– Akurat wychodzę… – zaczęłam, ale przerwała mi niemal natychmiast.

– Będę za dziesięć minut – i rozłączyła się.

Wychyliłam się przez okno, patrząc na ulicę, jakby to mogło mi pomóc. Ale nie mogłam nagle wyskoczyć z domu bez powodu. Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić. Nic jej nie powiem. Może po prostu się czepia, może tylko testuje, jak zareaguję.

Dokładnie dziewięć minut później usłyszałam dzwonek do drzwi. Wpuściłam ją niechętnie. Przeszła obok mnie do salonu, jakby to był jej dom. Nie zdjęła płaszcza. Usiadła w fotelu i spojrzała na mnie uważnie.

– Masz romans – powiedziała prosto z mostu.

Serce zaczęło mi bić jak szalone.

– Co takiego? – zaśmiałam się nerwowo. – Chyba mama żartuje.

– Nie – odpowiedziała spokojnie. – Wiem.

Stałam przy drzwiach, jakby to mogło mnie ochronić.

– Naprawdę myśli mama, że oskarżanie mnie o coś takiego jest w porządku? – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.

Miała asa w rękawie

Westchnęła i pokręciła głową.

– Kobieta zawsze wie, kiedy ta druga kłamie.

Patrzyłam na nią, próbując ocenić, na ile to blef. Ale nie wyglądała na kogoś, kto rzuca słowa na wiatr.

– Ja cię nie oskarżam – dodała po chwili. – Ja wiem.

Czułam, jak uginają mi się nogi.

– Nie ma mama żadnych dowodów – rzuciłam, chcąc odzyskać kontrolę nad rozmową.

Uśmiechnęła się lekko, jakby wcale nie potrzebowała dowodów.

– Myślisz, że twój mąż jest naiwny. Może i jest. Ale ja nie.

Nie wiedziałam, co zrobić. Co powiedzieć.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam cicho.

Podniosła się z fotela i poprawiła płaszcz.

– Na razie niczego.

Podeszła do drzwi, ale zanim wyszła, odwróciła się jeszcze raz.

– Ale niedługo coś będę chciała. I wtedy zdecydujesz, co z tym zrobisz.

Zostawiła mnie z tą myślą, a ja poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg.

Dała mi wybór

Przez kolejne dni czułam, że cały czas jest gdzieś w pobliżu, choć fizycznie jej nie było. Jej słowa dźwięczały mi w głowie. Niczego ode mnie nie chciała – na razie. Ale czekałam na ten moment jak na wyrok.

Któregoś wieczoru Marek został dłużej w pracy, a teściowa przyszła bez zapowiedzi. Otworzyłam jej drzwi i od razu zobaczyłam w jej oczach, że przyszła po coś konkretnego.

– Masz wybór. Możesz powiedzieć Markowi sama, albo zrobię to za ciebie.

Zrobiło mi się zimno.

– Nie masz żadnych dowodów – rzuciłam desperacko.

Teresa uniosła brwi.

– Nie potrzebuję. Kobiety mają intuicję. Poza tym już widzę po twojej reakcji, że mam rację.

Poczułam, jak wszystko się sypie.

– Czemu to robisz? – wyszeptałam.

Spojrzała na mnie bez cienia współczucia.

– Bo mój syn na to nie zasługuje.

Wstała, jakby ta rozmowa była już zakończona.

– Daję ci dwa dni – dodała na odchodne.

Gdy zamknęły się za nią drzwi, usiadłam na kanapie i zakryłam twarz dłońmi. Miałam dwa dni, żeby zniszczyć swoje małżeństwo. Albo pozwolić, by zrobiła to ona.

Podjęłam decyzję

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Myślałam, analizowałam, szukałam wyjścia. Może mogłam zaprzeczać, udawać, że teściowa zwariowała? Ale widziałam w jej oczach, że się nie wycofa. Jeśli ja tego nie powiem, zrobi to ona. Kiedy Marek wrócił do domu następnego dnia, serce waliło mi jak młot. Od progu spojrzał na mnie z lekkim niepokojem.

– Coś się stało?

Usiedliśmy w salonie. Nagle miałam sucho w gardle.

– Marek… – zaczęłam cicho. – Muszę ci coś powiedzieć.

Widziałam, jak spina ramiona. Jak powoli zaczyna rozumieć, że to coś poważnego.

– Zdradziłam cię – wyrzuciłam z siebie.

W pokoju zapadła martwa cisza. Mąż patrzył na mnie, jakby nie rozumiał słów, które właśnie usłyszał.

– Z kim? – zapytał w końcu, cicho, ale stanowczo.

– To nie ma znaczenia… – próbowałam powiedzieć, ale on pokręcił głową.

– Dla ciebie nie, dla mnie tak.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły.

Marek przez dłuższą chwilę siedział w milczeniu. Potem wstał i bez słowa wyszedł z domu. Stałam na środku pokoju, czując, że to koniec.

Reklama

Marta, 37 lat

Reklama
Reklama
Reklama