Reklama

Zegarek na ścianie tykał miarowo, wbijając się w ciszę salonu. Siedziałam przy kuchennym stole, stukając paznokciami o blat. Pusty kubek po kawie przypominał mi, że miałam dziś zrobić jeszcze coś ważnego. Ale zamiast wstać i się tym zająć, patrzyłam na bransoletkę na moim nadgarstku. Złota, delikatna, z zawieszką w kształcie serca. Prezent od Marka na naszą rocznicę.

Reklama

„Symbol naszej miłości” – tak wtedy powiedział. Było to zaledwie trzy lata temu, a teraz każda myśl o tym, co nas łączy, zdawała się ciężarem. Marek był dobrym człowiekiem, ale nasze małżeństwo było jak starannie poukładane puste pudełka – wszystko na swoim miejscu, ale pozbawione życia.

Spojrzałam na telefon, który leżał na stole. Przyszła wiadomość od Wojtka, przyjaciela Marka. Często wymienialiśmy kilka słów – żarty, luźne komentarze, drobne sprawy organizacyjne. Nic podejrzanego. Ale za każdym razem, gdy widziałam jego imię na ekranie, czułam, jak coś we mnie drży.

Mój mąż nigdy nie zauważał, jak na mnie patrzy Wojtek. A może zauważał, tylko nie chciał widzieć.

To było nieporozumienie

Wszystko zaczęło się niewinnie. Na spotkaniu u znajomych Justyna, żona Wojtka, musiała wracać wcześniej z ich małą córką, a Marek został dłużej, wciągnięty w rozmowę o nowych projektach.

– Kasia, mogę cię podwieźć do domu, jeśli chcesz – zaproponował Wojtek.

Nie było w tym nic dziwnego. Wcześniej wielokrotnie zdarzało się, że któryś z naszych przyjaciół oferował mi podwózkę. Zgodziłam się bez wahania.

W samochodzie rozmawialiśmy o codzienności i zwykłych sprawach. Wojtek mówił o pracy, ja o dzieciakach. Ale coś w jego tonie było inne – głębsze, bardziej intymne.

– Wiesz, Kasiu – zaczął, zerkając na mnie kątem oka – czasem wydaje mi się, że żyjemy w cudzych scenariuszach. Gramy role, które ktoś dla nas napisał, ale nikt nie pyta nas, czego naprawdę chcemy.

Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego patrzyłam na swoje dłonie, na bransoletkę, którą poprawiałam nerwowo.

Masz rację – powiedziałam w końcu. – Ale co możemy zrobić? Przestać grać?

– Czasami tak.

Jego słowa utkwiły we mnie jak drzazga.

W momencie, gdy bransoletka zsunęła się z mojego nadgarstka i zniknęła między siedzeniami, poczułam, jakby ten wypadek był znakiem.

– Poczekaj, zaraz ją znajdę – powiedział Wojtek, zatrzymując auto.

Nachyliliśmy się oboje, a nasze ręce zetknęły się na chwilę. To był moment. Tylko tyle. Przez chwilę wydawało mi się, że Wojtek zaraz mnie pocałuje. Żadne z nas jednak się nie poruszyło, ale też nie odsunęło. Cisza w samochodzie była nie do zniesienia, więc Wojtek odchrząknął.

Znajdę ją później – rzucił i ruszył.

Kiedy wysiadłam pod domem, Marek był jeszcze na spotkaniu. Weszłam do pustego mieszkania i zamknęłam drzwi, czując się, jakbym zrobiła coś złego, choć w rzeczywistości nic się nie wydarzyło.

Znalazła moją bransoletkę

Następnego dnia bransoletka wróciła do mnie w najbardziej nieoczekiwany sposób. Justyna przyszła do mnie po południu, jak zwykle z kawą i plotkami.

– Kasia – zaczęła nagle, wyciągając z torebki coś błyszczącego – to chyba twoje, prawda?

Zamarłam. Bransoletka spoczywała w jej dłoni, jak dowód w sprawie, której nie było.

Znaleźliśmy ją rano w samochodzie. Dlaczego nie powiedziałaś, że ją zgubiłaś?

Ton jej głosu był uprzejmy, ale wyczuwałam w nim nutę napięcia.

– Nie miałam kiedy – odpowiedziałam, starając się brzmieć naturalnie. – To było po drodze, Marek został dłużej, więc Wojtek mnie podrzucił.

Justyna przyjrzała mi się uważnie.

Nie miałaś kiedy? – powtórzyła, jakby testowała moją wersję.

Kiwnęłam głową, czując, jak serce bije mi szybciej.

– Tak, nic wielkiego.

Ale jej spojrzenie było pełne wątpliwości.

Zrobiło się niezręcznie

Marek był tego dnia bardziej milczący niż zwykle. Nie zająknęłam się o Justynie, bransoletce ani o jej dziwnych pytaniach. Ale coś w zachowaniu Marka wydawało się zmienione.

Podczas kolacji, gdy dzieci były zajęte rozmową o szkole, Marek spojrzał na mnie uważnie.

Spotkałem dziś Justynę – powiedział, jakby mimochodem.

W moim żołądku zawiązał się supeł.

– Naprawdę? Co mówiła?

– Nic szczególnego – odparł, ale jego oczy mówiły więcej.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Wojtek wysłał mi krótką wiadomość: „Wszystko w porządku?”. Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że każde słowo tylko pogorszy sytuację. Lepiej było zachować dystans między nami.

Zaczęła mnie oskarżać

Wojtek i Marek unikali rozmów, które mogłyby ich zbliżyć, jakby obaj przeczuwali, że lepiej trzymać się na dystans. Justyna, choć udawała, że wszystko jest w porządku, nieustannie obserwowała. A ja? Żyłam w rozedrganym oczekiwaniu na moment, kiedy ktoś w końcu zada pytanie, którego najbardziej się bałam.

Nie musiałam długo czekać. Justyna zorganizowała wspólny obiad, a ja wiedziałam, że coś jest nie tak już w chwili, gdy odebrałam zaproszenie. Jej głos w słuchawce brzmiał zbyt miękko, zbyt wyważenie – jak ostrze noża owinięte w jedwab.

Przy stole atmosfera była napięta. Dzieci śmiały się głośno, a dorośli pili wino w milczeniu. Justyna, siedząca naprzeciwko mnie, nie spuszczała ze mnie wzroku. W końcu się odezwała.

– Kasia, a co się stało z twoją bransoletką? – zapytała, uśmiechając się słodko.

Serce podeszło mi do gardła, ale starałam się zachować spokój.

– Oddałaś mi ją ostatnio, pamiętasz? – odpowiedziałam z pozorną lekkością.

– To trochę dziwne, prawda? Ta cała sytuacja.

Wojtek uniósł głowę i spojrzał na nią z irytacją.

– Justyna, naprawdę znów do tego wracasz? – rzucił oschle.

– Przecież wiesz, jak to wygląda – powiedziała, nie zważając na jego ton. – Może ktoś wytłumaczy mi, dlaczego wracasz późno w nocy z żoną swojego przyjaciela i „zapominasz” wspomnieć o tym mnie?

Marek spojrzał na mnie, a jego twarz zastygła w wyrazie niedowierzania.

– Kasia, to prawda? – zapytał cicho.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam, jak wzrok wszystkich pali mnie niczym ogień.

– Marek, to naprawdę nie tak, jak myślisz – zaczęłam, ale przerwał mi Wojtek.

To był tylko głupi przypadek – powiedział stanowczo. – Justyna, przestań robić z igły widły.

– Czyżby? – zapytała Justyna, a w jej głosie pojawiła się nuta triumfu. – To może powiedz mi, Wojtku, czym to jest. Co było między wami?

Marek wstał od stołu.

– Kasia, powiedz mi prawdę – powiedział, a jego głos drżał.

Czułam, jak wszystko, co zbudowaliśmy przez lata, wali się z hukiem.

To tylko nieporozumienie – wyszeptałam. – Nic się między nami nie wydarzyło.

Na twarzy Marka nie było gniewu, tylko coś o wiele gorszego – rozczarowanie. A ja zostałam oskarżona zupełnie bez powodu.

Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę

Tego samego wieczoru Marek spakował walizkę. Nie krzyczał, nie rzucał oskarżeń. Nie zadawał pytań. Po prostu odszedł. Nasze dzieci patrzyły na niego ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, co się dzieje.

– Mamo, kiedy tata wróci? – zapytała młodsza córka, a ja nie potrafiłam jej odpowiedzieć.

Zostałam sama w naszym wspólnym domu. Dzieci chodziły cicho po korytarzach, jakby nie chciały burzyć tej dziwnej ciszy, która spowiła nasze życie. Czasem patrzyłam na bransoletkę, którą znów nosiłam na nadgarstku. Teraz była dla mnie symbolem wszystkiego, co straciłam – rodziny, zaufania, stabilności. Nie było drogi powrotnej.

Ludzie mówią, że czas leczy rany. Ale czasami, zamiast leczyć, zaledwie uczy nas, jak z nimi żyć. Byłam kobietą, która miała wszystko – rodzinę, dom, stabilność. A potem zaryzykowałam wszystko dla czegoś, co nie miało szans się spełnić.

Marek nie wrócił. Wojtek też zniknął z mojego życia. Pozostała tylko bransoletka – przypomnienie o tym, co mogło być, ale nigdy nie miało prawa się wydarzyć.

Reklama

Katarzyna, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama