Dla mnie była dziwaczką

Moja babcia była znaną w mieście wróżbitką. Regularnie ogłaszała się w lokalnej gazecie, żeby przyciągnąć nowych klientów. Wiem o tym, bo mama pokazała mi jeden z takich anonsów, gdy byłem jeszcze dzieciakiem: Madame Georgiana przyjmuje w dni takie i takie, w godzinach takich i takich pod wskazanym adresem. Spogląda w gwiazdy i za drobną opłatą odczytuje z nich przyszłość dla każdego chętnego. Zaklęcia miłosne i na szczęśliwe życie płatne dodatkowo.

Moja mama była z tego dumna. Wierzyła w różne paranormalne głupoty, a do tego korzystała z pewnych przywilejów. Często zdarzało jej się kupić coś spod lady, a gdy musiała załatwić sprawę w urzędzie, zawsze przyjmowali ją bez kolejki. Trochę mi zajęło, zanim zrozumiałem, dlaczego tak się dzieje. Po prostu wiele kobiet pracujących w sklepach, urzędach i na straganach dobrze wiedziało o babci, często korzystało z jej usług i wolało się nie narażać córce Madame Georgiany. Kto wie, jaką klątwę mogłaby rzucić? Z wróżką lepiej nie zadzierać, każdy to wie.

Ja wstydziłem się takiej dziwnej babci jak cholera. Modliłem się, żeby plotki nie rozniosły się po szkole, bo gdyby koledzy się dowiedzieli, to nie daliby mi żyć. Jednak to było małe miasto, więc nie zdołałem na długo ukryć pokrewieństwa ze słynną Madame Georgianą. A potem zaczynały się głupie teksty, kpiny i złośliwe dowcipy.

Nie zliczę, ile razy szkolni koledzy podrzucali mi na biurko szklaną kulę czy karty (że też nie szkoda im było na to pieniędzy!) albo kolorowe chusty podprowadzone z domu mamie czy siostrze. Zarzucali mi potem taką szmatę na głowę i kazali wróżyć, biegali za mną po boisku, wrzeszcząc „Madame Leszkiana” (mam na imię Leszek) albo kazali przepowiadać pytania na sprawdzianie, bo skoro pochodzę z domu czarownic, to mógłbym się na coś przydać.

Sam też o tym pomyślałem i poszedłem kiedyś do babci z interesem…

– Babciu, a numery totolotka umiałabyś wyczytać z gwiazd? – zadałem, jak mi się wydawało, całkiem praktyczne pytanie.

– Niestety, smyku, to tak nie działa – odpowiedziała.

– A pytania na sprawdzian z geografii? – drążyłem.

Wtedy już babcia się zirytowała. Ochrzaniła mnie, że taki dar widzenia to nie droga na skróty dla leniwych smarkaczy i kazała mi się brać za globus i wkuwać miasta, góry i rzeki, dopóki wszystkich nie zapamiętam.

Babcia mi podpowiedziała

Dlaczego mimo tych krzyków uśmiechała się pod nosem, zrozumiałem dopiero następnego dnia. Pani od geografii nagle oświadczyła, że sprawdzian będzie inny niż dotychczas, bo pomyślała sobie, że brakuje nam praktycznej wiedzy. Zatem zamiast pisać kartkówkę, wchodziliśmy do jej gabinetu po kolei i mieliśmy wskazywać na globusie rzeki, miasta i góry.

Geografica była starą nauczycielką z utrwalonymi przez lata metodami. Nigdy wcześniej ani później nie zrobiła podobnego sprawdzianu. Dlaczego akurat wtedy zmieniła zdanie? Czy babcia maczała w tym palce? Nie mam dowodów, ale po raz pierwszy zaliczyłem test śpiewająco!

Niestety, nie mam więcej wspomnień związanych z babcią. Zmarła parę miesięcy później, czego bardzo żałowałem. Tak naprawdę lubiłem ją, tylko ta sława i wróżby Madame Georgiany działały mi na nerwy. Wolałbym normalną, zwyczajną babcię, która ugotuje rosół i ulepi pierogi niż wszechwiedzącą czarownicę.

Mama płakała całymi dniami, gdy przeglądała rzeczy pozostawione przez Madame Georgianę. Babcia dużo pisała, a te zapiski często okazywały się przepowiedniami, choć zaszyfrowanymi. Mama nie wszystkie umiała odczytać, bo nie odziedziczyła daru widzenia po swojej matce.

– To wielka strata, dobrze mieć w rodzinie wróżkę – chlipała. – Może gdybym miała córkę… Wiesz, synku, taki talent dziedziczą tylko dziewczynki, a do tego w drugim czy trzecim pokoleniu. Ale kto wie, może kiedyś twoje dzieci…

Zakrywałem uszy i nie chciałem jej słuchać. Jak większość dziesięcioletnich urwisów nie miałem ochoty na rozmowy o przyszłych żonach i dzieciach. Chciałem zostać sam i po swojemu przechodzić żałobę po babci. Najlepiej kopiąc piłkę, demolując jakieś krzaki albo strzelając z procy…

Jednak wkrótce okazało się, że wśród papierów babcia zostawiła również list do mnie.

– Otwórz, otwórz – gorączkowała się mama.

Zrobiłem to, ale ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu w kopercie, na ozdobnej kartce papeterii w gwiazdki, jakiej używała babcia, znalazłem tylko jedno słowo: akacja.

– Jak… Jak to drzewo? – zwróciłem się do mamy. – Rozumiesz coś z tego?

Pokręciła głową.

– Może sam się domyślisz, kiedy przyjdzie czas? – wzruszyła ramionami mama. – Babcia była mądrą kobietą, na pewno chciała ci w ten sposób przekazać coś ważnego.

Też tak pomyślałem, bo chociaż w danym momencie akacja nic mi nie mówiła, to wiedziałem, że babunia nigdy się nie myliła.

To drzewo stało mi się bliskie

Mijały lata, ja dorosłem, skończyłem studia, wyprowadziłem się z domu, a akacja pozostała moim ulubionym drzewem. Gdy zaczynała kwitnąć i w powietrzu unosił się jej słodki zapach, jakoś lepiej mi się robiło na duszy. I może wstyd się przyznać, ale akacja była nieświadomą patronką wielu moich życiowych decyzji.

W liceum wpadłem w nieciekawe towarzystwo. Moi nowi koledzy pili, palili i chuliganili. Ja przechodziłem akurat fazę buntu i nie chciałem być gorszy. Raz kumple wpadli na pomysł, żeby obrobić ogródki działkowe. Naiwny myślałem jeszcze, że chodzi o to, aby zwinąć trochę owoców i nowalijek, ale nie… Upatrzyli sobie altankę, w której ktoś trzymał rowery i trochę cenniejszego sprzętu: kosiarkę, nożyce do cięcia żywopłotu i coś tam jeszcze. A ja polazłem za nimi jak ciele i jeszcze próbowałem kozakować. Nie wiem, jak to wszystko by się skończyło, gdyby akurat na tej działce przed tą altanką nie rosła piękna akacja w pełnym rozkwicie. Gdy tylko poczułem ten zapach, to jakby mi klapki spadły z oczu.

„Co ty wyprawiasz?!”, ochrzaniłem samego siebie i… uciekłem, zostawiając kolegów.
Oni doprowadzili swój plan do końca, ukradli rowery i wkrótce zostali złapani przez policję. Mieli wielkie kłopoty, których ja uniknąłem. Naturalnie bez żalu zerwałem z tym towarzystwem wszelkie kontakty. Zamiast rozrabiać, zacząłem się uczyć i wyszło mi to na dobre.

Miałem też problem z wyborem studiów… No nie potrafiłem się zdecydować! Aż do momentu składania papierów, gdy zauważyłem, że przed jednym z wydziałów rośnie moje drzewo, a przed innymi nie. Nagle uświadomiłem sobie, że właśnie ten kierunek chciałbym studiować. Wybrałem dobrze, pracę znalazłem jeszcze przed zdobyciem magisterium i do tej pory, uprawiając wyuczony zawód, żyję w miarę dostatnio i spokojnie.

– Dzięki, babciu! – powiedziałem głośno, gdy siedem lat później wprowadzałem się do swojego własnego mieszkania w Akacjowym Zakątku.

Rozważałem bowiem oferty dwóch deweloperów. Bardziej podobało mi się drugie osiedle, droższe i bardziej luksusowe, ale gdy odwiedziłem teren budowy, poczułem się dziwnie… 
„To miejsce nie ma duszy”, pomyślałem. Akacjowy Zakątek z kolei, co za niespodzianka, z każdej strony otaczały piękne akacje. Tam natychmiast poczułem się jak w domu.

– Dobrze, wygrałaś, babciu – westchnąłem.

Podpisałem umowę i wpłaciłem pierwszą transzę za lokal. Dwa miesiące później dowiedziałem się, że „luksusowy deweloper” zbankrutował, mieszkania nie powstaną, a ludzie stracili oszczędności życia. Ja też straciłbym pieniądze, gdybym nie miał po swojej stronie Madame Georgiany…

Jak mam kogoś poznać?

W całym moim dość dobrze poukładanym życiu, w tym mieszkaniu wśród cudownie kwitnących akacji, tylko jednego mi brakowało: miłości. Bo w sprawach uczuciowych nie miałem szczęścia. Gdy byłem nastolatkiem, wszyscy jeszcze pamiętali, że miałem babcię wróżkę. Dziewczyny się ze mnie śmiały tak samo jak koledzy. Na studiach spotykałem się z jedną Kaśką, ale ciągle się kłóciliśmy. Potem miałem jeszcze jakieś przelotne związki, ale najdłużej byłem z Zuzanną. Aż do pewnej wiosny i spaceru po parku. Trzymając się za ręce, weszliśmy w piękną akacjową aleję i gdy ja z lubością wdychałem słodki zapach, Zuzanna nieoczekiwanie zawołała:

– Co tak śmierdzi?! Głowa mnie boli…

I chociaż próbowałem sobie wmówić, że tym razem nie uwierzę w żadne akacjowe czary, że jestem racjonalnym facetem i muszę przestać podejmować decyzje, kierując się drzewami, gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że to koniec. Zuzanna wkrótce potem zdradziła mnie z kolegą ze swojej pracy i rozstaliśmy się w koszmarnej atmosferze.

– Na pewno kogoś poznasz, nie przejmuj się – pocieszała mnie mama, która dzwoniła regularnie jak w zegarku i zwykle opowiadała mi o kolejnej magicznej książce, którą właśnie czytała. – Nie masz wyjścia. Pamiętaj, że chcę mieć wnuczkę – śmiała się. – Wnuczkę wróżkę!

Ale ja skończyłem już trzydzieści pięć lat i coraz bardziej traciłem nadzieję. Gdzie miałbym kogoś poznać? Ciągle tylko pracowałem i rzadko wychodziłem na miasto. Zwyczajnie mi się nie chciało. Pragnąłem żony i rodziny. Spokoju i domowego ogniska. Pewnego wiosennego dnia samotność szczególnie mi dokuczała. Trawa się zieleniła, zapach akacji unosił w powietrzu i cała przyroda budziła się do życia. Tylko ja byłem sam jak kołek.

Babcia mi ją znalazła

Nie mogłem się skupić, więc wyszedłem z pracy wcześniej i ruszyłem na długi spacer po parku. W mało uczęszczanej akacjowej alei znajdowała się ławka, na której lubiłem posiedzieć i pomyśleć o życiu. Jednak gdy tym razem się do niej zbliżyłem, okazało się, że jest zajęta.

– No nareszcie! – ładna blondynka podniosła się z miejsca i omiotła mnie spojrzeniem błyszczących, choć nieco zirytowanych niebieskich oczu. – Ile mam czekać? Nie wypada się spóźniać na pierwszą randkę.

Miała śliczny zadarty nosek i charakterek, to zauważyłem od razu. Niestety, nic z tego nie rozumiałem.

– Randka? – zdziwiłem się.

– W ciemno – kiwnęła głową. – Magda kazała mi czekać pod akacją na wysokiego bruneta, który będzie miał przy sobie coś czerwonego. To ty, tak?

Spojrzałem na czerwoną teczkę, w której niosłem do domu jakieś papiery z pracy, żeby przejrzeć je wieczorem, i nagle wszystko stało się jasne. Jakaś Magda, najpewniej przyjaciółka ślicznej blondynki, umówiła ją na randkę z kolegą. Niestety, to nie byłem ja, choć opis zgadzał się co do joty. Zawahałem się jednak, czy powinienem wyprowadzać dziewczynę z błędu…

Odetchnąłem głęboko i poczułem zapach akacji. A potem zacząłem rozważać swoją sytuację: dziewczyna czekała na mnie pod moim ulubionym drzewem, drzewem, o którym babcia wspominała w pozostawionej dla mnie przepowiedni. To nie mógł być przypadek. A blondynka bardzo mi się podobała, nawet z tą złością za moje domniemane spóźnienie było jej do twarzy.

– Bardzo cię przepraszam, zatrzymały mnie ważne sprawy zawodowe – gładko wszedłem w rolę chłopaka z randki w ciemno. 

– To gdzie pójdziemy? Na co masz ochotę?

Trafiliśmy do herbaciarni, gdzie Alicja – bo tak miała na imię dziewczyna – zamówiła zieloną herbatę z kwiatami akacji. Wtedy wiedziałem, że to ta jedyna. Do kłamstwa przyznałem się dopiero podczas trzeciej randki, gdy już byłem pewien, że nie ucieknie. Nie gniewała się, uznała tę pomyłkę za bardzo zabawną.

– To doskonała historia do opowiadania znajomym – uznała. – I… No wiesz, dzieciom! 
– zaśmiała się.

Oświadczyłem się jej tak szybko, jak tylko było to możliwe, bez robienia z siebie dziwaka czy desperata. Dziś, już jako małżeństwo, jesteśmy ze sobą idealnie szczęśliwi i nigdy się nie kłócimy. Całkiem niedawno, podczas porządków i przeprowadzki do większego mieszkania (bardziej odpowiedniego dla rodziny), znalazłem stary list od babci. Uśmiechnąłem się do siebie, wyciągnąłem pożółkłą papeterię i ze zdumieniem przeczytałem jedno słowo wróżby: Alicja. Tak właśnie: nie akacja, ale Alicja. Właśnie tak ma na imię moja żona, która czekała na mnie pod kwitnącym drzewem akacji…

I owszem, ktoś mógłby powiedzieć, że wcześniej coś źle przeczytałem albo moja babcia miała niewyraźny charakter pisma, ale ja wiem, co widziałem. I wcale się nie zdziwię, jeśli za parę lat treść listu od Madame Georgiany ponownie się zmieni, a ja, na przykład, znajdę tam wskazówkę dla mojej córeczki, która już teraz patrzy na mnie dość niespotykanym u dwulatki przenikliwym wzrokiem. Wzrokiem mojej babci, wielkiej Madame Georgiany.