Wyraźnie coś było nie tak

Zaniepokoiło mnie, gdy Alicja zbyt długo milczała, wpatrując się w rozłożone karty. Co tam dostrzegła? Czyżby moją śmierć? A przecież chciałam się tylko dowiedzieć, kiedy spotkam chłopaka. Miałam przecież zaledwie 15 lat i to była dla mnie kluczowa sprawa. Cierpliwie czekałam na swoją turę. Na letnim obozie było dużo chętnych. Krążyły plotki, że przepowiednie Ali zawsze się spełniają, więc wszystkie prosiłyśmy ją o wróżenie z kart. Gdy w końcu przyszła moja kolej i usiadłam w namiocie przy zapalonej świecy, Alicja jakby specjalnie milczała. To mnie zdenerwowało.

– Ala, coś mi się stanie? – zapytałam.

– Nie jestem pewna, nie umiem tego zinterpretować – Alicja szepnęła zamyślona.

Wydawało się, że jej myśli odleciały gdzieś daleko. Choć takie momenty zdarzały jej się już wcześniej.

– Dostrzegam niebezpieczeństwo. Duże. Krąży wokół ciebie, ale niekoniecznie może cię spotkać. Wszystko zależy od twojej decyzji. Twoja decyzja będzie wyrokiem. Ty go wydasz.

– Ala, o czym ty mówisz? Jaki wyrok? Na kogo?

– To twoja szansa, aby skierować zło na kogoś innego – Alicja nie ustępowała. – Ale decyzja należy do ciebie, tak mówią karty.

Spojrzałam z boku na rozłożone karty. Walet, królowa i kilka mniej ważnych kart. Nic nadzwyczajnego. W końcu to tylko kolorowe kawałki papieru używane do gry. Nie są w stanie przepowiadać tak przerażających rzeczy. Jednak nie zdołałam wytrzymać napięcia, które powstało pod plandeką namiotu rozbitego na brzegu jeziora. Wstałam i uciekłam, próbując zapomnieć, o tym co powiedziała Ala.

Było za późno, by zareagować

Ta dzielnica nie należała do przyjemnych.

– Mówię pani, to co widziałem, było przerażające – odezwał się ktoś za mną.

Gwałtownie się odwróciłam. Tuż za mną stał dozorca, pan Stanisław. Mówiono, że wiele w życiu już widział. I zna tę dzielnicę na wylot. Tutaj się urodził i wychował, znał wszystkich miejscowych cwaniaczków, meneli i bezdomnych. Nie utrzymywał z nimi bliskich relacji, ale cieszył się ich szacunkiem.

– Gdyby Józek wciąż żył, powiedziałbym, że to jego sprawka. Był nerwowy. Ale Józek odszedł kilka lat temu. Dożył późnej starości, teraz spoczywa na cmentarzu.

Dozorca wyraźnie pociągnął nosem.

– Nikt inny się tak nie zachowuje. Teraz mężczyźni są spokojniejsi – kontynuował. – Nawet jeśli dostaną dożywocie albo dwadzieścia pięć lat, to się nie opłaca. No bo za co? Za kilka złotych i kartę do bankomatu?

– Niezwykle pan szczery – nie mogłam się powstrzymać.

– No bo pani jest tu z nami jak rodzina. Do obcego bym tak nie powiedział – powiedział szybko. – Zresztą, ona też była stąd. Przyjezdna, ale jednak. Mieszkanie na pierwszym piętrze wynajmowała na pracownię krawiecką. Dlatego mówię, że to nikt z naszych. Honor na dzielnicy już nie taki jak kiedyś, ale swoich wciąż się nie rusza.

Wiedziałam, o czym mówił. Ja również wynajmowałam niewielkie lokum w tym budynku, w którym mieściło się moje biuro księgowe. Założyłam je kilka lat wcześniej. Wybrałam tę dzielnicę z musu. Ceny wynajmu były tutaj niższe niż w innych dzielnicach, a do tego, komunikacja z centrum była lepsza. Większość lokali na naszym korytarzu była wynajęta różnym firmom. Powoli zaczynało to przypominać małe centrum biznesu, co stało się powodem do żartów wśród mieszkańców.

Pamiętam kobietę, która pracowała jako krawcowa. Nazywała się chyba Helena. Niezbyt często ją widywałam na klatce. Zazwyczaj wychodziła z domu wcześniej ode mnie. Trochę jej zazdrościłam. Wracała do domu wcześniej niż ja. Przez to jej powroty były bezpieczniejsze niż moje. Ja czasami wracałam późnym wieczorem. Ta część miasta nie była zbyt bezpieczna i mimo że nikt nigdy mnie nie zaczepił, to zawsze się bałam. Przynajmniej póki nie dotarłam do przystanku autobusowego, gdzie zazwyczaj było sporo ludzi. Miałam wrażenie, że w ich towarzystwie jestem bezpieczniejsza, a gdyby mi się coś stało, to ktoś ruszyłby z pomocą. Przynajmniej tak myślałam...

Wydarzyła się tragedia...

– Pan na pewno nic nie usłyszał? Helena musiała krzyczeć, kiedy została zaatakowana, a echo po tych schodach rozchodzi się jak w teatrze – zapytałam dozorcy.

– Szczerze mówiąc, myślałem, że to pani tam leży – odparł pan Stanisław, wykonując znak krzyża i nie odpowiadając na moje pytanie.

– Na klatce schodowej było ciemno, jakiś łobuz, za przeproszeniem, wykręcił żarówki. Wiele tam się nie dało zobaczyć. Dopiero gdy zabrałem lampkę i poświeciłem... Jezus Chryste. Pomyślałem, że to pani, bo ta godzina akurat była... No, ta, w której pani zwykle zamyka biuro i wraca do domu. Pani Helena kończy wcześniej, to znaczy kończyła – sprecyzował, zauważając mój wyraz twarzy.

– I nic pan nie słyszał? Nie krzyczała? Cokolwiek panie Stanisławie?

– Może krzyczała, ale telewizor był włączony. Wie pani, że moja żona lubi oglądać telenowele. Nawet pomyślałem, że mój kot wyszedł na klatkę schodową i hałasuje. Wie pani, one potrafią wydawać takie dźwięki jak ludzie, kiedy mają ten swój czas. Dlatego wyjrzałem. Gdybym wiedział o tym, co tam się działo...

– Nie wytknąłby pan nawet nosa z mieszkania – dokończyłam jego myśl.

– A pani jest aż tak odważna? Stanęłaby pani oko w oko z bandytą, bez żadnej broni? – Stanisław wyraźnie się zdenerwował i znowu splunął. – Najważniejsze to nie wtrącać się w cudze sprawy. Powinna pani to wreszcie zrozumieć. Szczególnie u nas, w naszej dzielnicy. Mieszkańcy są tutaj pamiętliwi, z pokolenia na pokolenie przekazują sobie urazy.

– Czyli w takiej sytuacji powinnam odwrócić wzrok?

– Czy ja coś takiego powiedziałem? – odparł. – Moja stara zadzwoniła po karetkę, lecz niestety, było już zbyt późno. Jak to się zwykło mówić, po bitwie wszyscy są generałami. Zrobili zdjęcia zmarłej. Wtedy dopiero zrozumiałem, że to nie pani, tylko ta szwaczka.

Wtedy to zrozumiałam. To ja powinnam zginąć na tych mrocznych schodach. O tej godzinie, zawsze z nich korzystałam. Tylko czysty przypadek sprawił, że tego dnia mnie tam nie było. Czy to Helena padła ofiarą zamiast mnie?

– Gdyby pani nie wyjechała, to teraz pani by tutaj leżała. Ja bym na kolanach podziękował za takie zrządzenie losu – dodał pan Stanisław.

Przepowiednia się sprawdziła

Przeszedł mnie dreszcz. Faktycznie, decyzję o spontanicznym wyjeździe nad morze podjęłam bez namysłu i bez konkretnego powodu. Byłam wykończona. Nie pojechałam na wakacje latem, jak to robi większość osób. W tym roku też nie przewidywałam żadnej przerwy w pracy. Musiałam skupić się na zdobywaniu nowych klientów, aby utrzymać się na rynku. I nagle. Ot tak. Bez powodu postanowiłam. Jadę nad morze! Natychmiast! Zerwałam się z łóżka. Wrzuciłam do walizki co popadnie i wyjechałam. To był najbardziej spontaniczny wyjazd w moim życiu. Czy to wyjazd, czy ucieczka, to zależy od punktu widzenia...

Niespodziewanie naszło mnie pewne wspomnienie. Wspomnienie o dwóch małych dziewczynkach, które siedziały w blasku świecy z otwartymi kartami. Jakby wróciło z otchłani zapomnienia. I przypomniała mi się Alicja, która mówiła: „Twoja decyzja jest jak wyrok. Możesz skierować nieszczęście na inną osobę, to twój wybór”.

Wtedy żadna z nas nie potrafiła zinterpretować owej przepowiedni. Wiele lat musiało minąć, zanim wróżba się spełniła. Poczułam, że mam mdłości. Wydałam wyrok na tę kobietę. Gdybym została w mieście, bandzior na pewno trafiłby na mnie. Otrząsnęłam się. Nie można tak myśleć. To nie jest właściwa ścieżka, nie będę przecież żałować, że żyje. Helena znalazła się w niewłaściwym momencie i w niewłaściwym miejscu, na chwilę szczęście ją opuściło, i to niestety wystarczyło.

Czy mogłam ją jakoś przed tym obronić? Wyjść na schody, zrobić hałas, przestraszyć przestępcę? Czy można uciec przed przeznaczeniem? Mnie się udało. To przeczucie zmusiło mnie do działania, dlatego tak szybko wyjechałam z miasta... Odczuwałam ogromne poczucie winy, które mieszało się z ulgą. Uniknęłam śmierci, nadal żyję. Nie powinnam mieć do siebie żalu o Helenę. Nie skazałam jej. Wróżba Alicji była idiotyczna. Ocaliłam siebie, ale życie nie toleruje pustki, ktoś musiał mnie zastąpić i to było Helena. To wszystko.

– Tak się teraz zastanawiam... – pan Stanisław bez przerwy pocierał brodę, ozdobioną siwiejącymi pasmami – czy to już koniec? Może nie chodziło mu o Helenę, ale o panią? Ja bym był ostrożny na pani miejscu. Najlepiej wziąć parę dni urlopu i zniknąć. Na wszelki wypadek. Kto raz uciekł przed śmiercią, tego ona będzie ścigać.

Pomyślałam, że może jest w tym nieco racji. Teraz wynajmuję apartament w całkiem innej dzielnicy miasta i staram się wracać do domu wcześniej. I zawsze spoglądam za siebie.