Z pewnością wszyscy pamiętamy powiedzenie: „Dobry zwyczaj – nie pożyczaj”. Ja bym jeszcze dodała: „I nie przyjmuj od innych tego, co im rzekomo niepotrzebne”. Przekonałam się na własnej skórze, jakie to może mieć konsekwencje...

Wiosną postanowiłam posprzątać strych w moim domu. Nie robiliśmy tego od długiego czasu, więc przeglądanie wszystkich zakurzonych bibelotów, pudełek i toreb zajęło mi pełne trzy dni. W końcu został mi do uporządkowania tylko jeden zakątek, gdzie stało jakieś duże urządzenie. Nie miałam pojęcia, co to może być, bo było starannie przykre starą, wyblakłą płachtą i dodatkowo oprószone warstwą kurzu. 

Wspominając wszystkie straszne filmy o duchach i nawiedzonych domach, które kiedykolwiek zobaczyłam, delikatnie, lękliwie pociągnęłam za kraniec materiału. Pod nim znajdowała się stara maszyna do szycia – singierka, postawiona na eleganckim stoliku z zakrzywionymi nogami. Mama, która wspięła się na górę, stwierdziła, że ta maszyna była wcześniej własnością babci i wyjaśniła:

– Po śmierci babci przenieśliśmy sprzęt na górę, ponieważ nikt z nas nie potrafił szyć. A na dole tylko stał i się kurzył.

O nie, takie cudo ma się kurzyć? Nie ma opcji! Zdecydowałam, że przeniosę starą maszynę do kuchni. Planowałam przekształcić mały stolik w miejsce do pracy przy komputerze. Razem z bratem zmagaliśmy się z przeniesieniem stolika, bo był dość ciężki, ale kiedy w końcu znalazł się na swoim miejscu, wszyscy stwierdzili, że wygląda naprawdę dobrze. Tata natychmiast usiadł przy maszynie i pokazał nam, jak się kiedyś szyło naciskając żwawo na pedał. Ku naszemu zaskoczeniu, maszyna po tylu latach użytkowania, a następnie leżakowania na strychu, nadal była w pełni sprawna!

– Takie porządne urządzenia kiedyś produkowano! – stwierdził tata. – Teraz to inna historia... Gwarancja się kończy i wszystko przestaje działać. 

Na dodatek przyniósł swoje spodnie, które planował oddać do poprawek u krawcowej, ale ostatecznie sam je skrócił.

Naprawdę polubiłam szycie

Muszę powiedzieć, że ta czynność wzbudziła moje zainteresowanie, a gdy tylko tata skończył korzystać z maszyny, natychmiast przy niej usiadłam. Wydaje mi się, że zdolności krawieckie są jakimś darem, który muszę mieć w genach, ponieważ z łatwością zrozumiałam, o co w tym wszystkim idzie. Najpierw uszyłam sobie obrus na stół (zaczęłam od najprostszej rzeczy), a potem szło mi już z górki.

Na początku zajmowałam się przerabianiem starych ciuchów: zwężałam je, poszerzałam, doszywałam koronki, aplikacje czy wymieniałam suwaki. Z czasem zaczęło mi iść coraz lepiej i odważyłam się własnoręcznie szyć ubrania – od zera! Kupowałam czasopisma z wykrojami. Niestety, mimo że moja stara maszyna do szycia nadal działała, była trochę wolna i musiałam się nieźle napracować, żeby ją uruchomić. Myślę, że moim rodzicom podobało się moje hobby, bo mogli dzięki temu zaoszczędzić na poprawkach krawieckich.

Tak czy inaczej, pod bożonarodzeniową choinką znalazłam nową maszynę - jak to powiedział mój brat - super wypasioną, porządną, z wieloma dodatkowymi funkcjami. Dzięki temu mogłam zacząć szyć dla przyjemności i to znacznie łatwiej i szybciej niż dotychczas. Po powrocie z pracy, gdzie cały dzień spędzałam za kasą w sklepie, z radością oddawałam się temu, co naprawdę kochałam, czyli szyciu.

Informacja, że szyję błyskawicznie rozniosła się wśród rodziny, sąsiadów i znajomych. Zaczęły mnie odwiedzać tabuny chętnych na moje usługi. To zaskakujące, jak wiele osób nie jest w stanie utrzymać igły w dłoniach, a nawet przyszyć sobie guzika! 

Kiedyś przyszła do mnie stara znajomy ze szkoły podstawowej.

– Słyszałam, że umiesz szyć? – zapytała po paru uprzejmościach.

– No cóż, sukni balowej nie zrobię – zażartowałam – ale znam podstawy krawiectwa.

– To super! – klasnęła w dłonie. – Kupiłam sobie sukienkę na wesele, ale niestety zrobiła się za ciasna – powiedziała Ola. – Czy mogłabyś ją jakoś rozszerzyć?

Nie ukrywam, że potwornie się bałam. To było moje pierwsze tak poważne zlecenie. W końcu szycie na ślub to już nie żarty... Miałam obawy, że jeśli coś zrobię nie tak, będę zmuszona odkupić Oli tę sukienkę. Na szczęście wszystko poszło idealnie. Dodałam do boków czarną koronkę, która doskonale pasowała do jasnoniebieskiego materiału. Byłam tak szczęśliwa z rezultatu, że nałożyłam na siebie sukienkę i poszłam z nią do Oli, mimo że ustaliłyśmy wcześniej, że to ona ma ją odebrać następnego dnia.

Zaskoczyło ją, jak sprawnie mi to wyszło i oczywiście była oczarowana efektem.

– Wiesz, chyba teraz mnie bardziej wyszczupla, a dodatkowo stała się bardzo elegancka... – chwaliła, kręcąc się przed lustrem.

Następnie odkręciła butelkę wina i usiadłyśmy przy stole, żeby podyskutować na różne tematy.

– Czy zastanawiałaś się, aby zająć się krawiectwem na poważnie? – zapytała Ola.

– Zastanawiałam się, ale nie jestem pewna, czy jestem do tego stworzona – powiedziałam. – Uwielbiam to robić, ale co jeśli okaże się, że ludzie nie polubią rzeczy, które będę szyła?

– Przecież masz już swoje klientki? – zapytała Ola, patrząc na mnie z boku. – Mama mi mówiła, że ludzie w mieście bardzo cię chwalą. Mówią, że naprawdę dobrze szyjesz.

Wzruszyłam tylko ramionami.

Jak można być takim okropnym człowiekiem?!

Gdy już miałam się zbierać do wyjścia, zauważyłam wielkie worki zalegające w korytarzu.

– Wygląda na to, że zrobiłaś generalne sprzątanie? – zauważyłam.

– Ach, to stare ciuchy mojej matki – rzuciła z niedbale. – Nie nosi ich od wielu lat, więc musiałam je posortować. Już dawno nadszedł na to czas.

– Czy mogłabym rzucić na nie okiem? – zapytałam, z ciekawością w oczach.

Kochałam vintage'owe ciuchy, zwłaszcza te z lat siedemdziesiątych. To była taka świetna dekada w świecie mody! Moja matka posiadała sporo takich perełek z młodości, jednak nigdy nie chciała mi ich oddać. Utrzymywała, że nadal są jej niezbędne. Nie rozumiałam do czego, skoro od długiego czasu nie mogła się w nich zapiąć, ale trudno, jej wybór... Myślę, że po prostu miała do nich ogromny sentyment, czemu nie powinnam się dziwić.

– Jasne, możesz zerknąć – odpowiedziała Ola, wzruszając ramionami. – Być może znajdziesz coś na łaty... Bo niczego ciekawego tu raczej nie wygrzebiesz.

Faktycznie, większość ciuchów była w opłakanym stanie. Wyblakłe, z dziurami od moli, rozciągnięte. Ale szybko dostrzegłam kilka skarbów: pastelowy żakiet z bufiastymi rękawami, starą sukienkę z srebrnego jedwabiu oraz koronkową narzutkę.

– Czy mogę to wziąć? – spytałam, mając nadzieję. – Zapłacę ci, jeśli chcesz...

– Ależ skąd, nie żartuj sobie! Wystarczy, że zrobisz mi kiedyś jakąś drobną poprawkę i będziemy kwita! - Ola wybuchła śmiechem.

Podczas powrotu do domu, bardzo podekscytowana, zastanawiałam się, co mogę zrobić z moimi świeżo zakupionymi rzeczami. Nie chciałam ich zniszczyć, więc nie śpieszyłam się z przystąpieniem do szycia. W końcu te ubrania i tak były bardziej odpowiednie na wiosnę.

Pewnego późnego wieczoru w lutym, zasiadłam przy moim ulubionym stanowisku do szycia z gotowym planem. Z żakietu odprułam poduszki, trochę go zwęziłam i zwinęłam rękawy. Po chwili zrozumiałam jednak, że czegoś mu brakuje, więc odprułam starą podszewkę i wymieniłam ją na materiał obsypany drobnymi kwiatkami.

Całkiem łatwo poszło mi z pierwszymi modyfikacjami, ale przede mną nadal była sukienka... Ta jedwabna, srebrzysta. Najpierw ją skróciłam, pozbawiłam rękawów i zmieniłam kształt spódnicy, tak że stała się rozkloszowana. Wyglądało to nieźle, ale to jeszcze nie było to, co chciałam uzyskać. Dlatego teraz z zaciekawieniem ogryzałam swoją krawiecką miarkę.

– Co jeszcze mogłabym zrobić? – zapytałam mamę, która przyszła zobaczyć, co udało mi się do tej pory zrobić.

– Och, przypominam sobie, że moja przyjaciółka z czasów uczelni miała coś podobnego, ale z koronkami. Wyglądało to bardzo elegancko! Podobno kupiła ten ciuch w Paryżu! – mama uśmiechnęła się na to wspomnienie, siadając na krawędzi łóżka.

Spojrzałam uważnie na narzutkę leżącą obok mnie. Była piękna, z gęstym, kwiatowym wzorem. Gdybym ją przemalowała na kolor szary...

Gdy tylko marcowe słońce zaczęło mocniej świecić, założyłam swoją „nową” sukienkę i żakiet i poszłam na spacer. Muszę, bez fałszywej skromności, powiedzieć, że wyszło świetnie. Szary jedwab błyszczał spod koronki, z podobnego materiału zrobiłam lekką halkę...

Pierwszą osobą, którą zobaczyłam, była Ola. Gdy mnie zauważyła, jej oczy się powiększyły.

– Oho, niezły numer – powiedziała, patrząc na mnie z zazdrością.

Już następnego dnia złożyła mi wizytę.

– Słuchaj... – zaczęła, unikając mojego spojrzenia. – Chyba chciałabym te ubrania z powrotem.

– Co takiego?!

– No cóż, okazało się, że to była ulubiona sukienka mojej matki, a ta narzutka jest częścią zestawu i mamie bardzo na tym zależy... – tłumaczyła się bez przekonania.

– Ola, zainwestowałam w te ubrania pieniądze i wiele wysiłku – powiedziałam zirytowana. – Jeśli chcesz, mogę ci za nie zapłacić, ale na pewno nie oddam.

– Czy naprawdę tak trudno zwrócić stare ciuchy? – zapytała bezczelnie. – Nie potrzebuję twoich nielegalnie zarobionych pieniędzy, chcę tylko swoje rzeczy.

Nie jestem z tego dumna, ale byłam tak wściekła, że zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem. Wiem, że nie powinnam jednak czuć się zbytnio winna. Nigdy bym nie pomyślała, że zazdrość o parę szmat może spowodować aż tak paskudne zachowanie. Bo niedługo po tym zdarzeniu zaczęły krążyć plotki, że jestem fatalną krawcową i że nie powinno się do mnie przychodzić, jeśli szuka się profesjonalisty.

Później „ktoś” zdecydował się złożyć doniesienie do urzędu skarbowego, że prowadzę działalność bez zezwolenia. A przecież ja tylko naprawiałam ubrania dla sąsiadek, które w zamian częstowały mnie kawą i ciastem, ewentualnie obdarowywały butelką wina lub bombonierką! Owszem, czasem szyłam dla nich coś od zera, ale brałam za to jakieś grosze, niewiele więcej niż same koszty materiałów. To nie była żadna „działalność” i na szczęście nie spotkała mnie za to żadna kara, ale ile mi to krwi napsuło to tylko ja wiem!

Nie można jednak zaprzeczyć, że z każdej złej sytuacji można wyciągnąć coś dobrego. To doświadczenie dało mi odwagę, aby opuścić moje dotychczasowe zatrudnienie i otworzyć własny zakład krawiecki. Chciałam dalej szyć, bo dawało mi to ogromną frajdę. A skoro nie mogłam czerpać zysków w inny sposób...

Nigdy nie pożałowałam decyzji o rozpoczęciu biznesu. Dawne klientki pozostały mi wierne, a moja świetna reputacja szybko przyprowadziła do mojego salonu kolejnych chętnych na usługi krawieckie. Nie musiałam się przejmować reklamą, bo poczta pantoflowa robiła tę robotę za mnie. Radziłam sobie naprawdę świetnie. Obecnie jestem właścicielką dużej firmy i zatrudniam kobiety, które, tak jak ja, są pasjonatkami szycia i kochają swoją pracę. Właściwie powinnam podziękować Oli za to, że popchnęła mnie do działania, które odmieniło moje życie, ale jakoś się nie złożyło...