Moja żona, Marysia, odeszła w wieku pięćdziesięciu dwóch lat. Po pogrzebie córka i jej mąż pojechali do siebie, a ja zostałem sam. Życie toczyło się dalej. Chodziłem do pracy, robiłem zakupy, sprzątałem. Widywałem się z przyjaciółmi. Myślałem, że po tylu wspólnych latach będę tęsknił za żoną. Ale nie tęskniłem, co ukrywałem przed córką, żeby nie było jej przykro. Zawsze byłem samowystarczalnym człowiekiem, i okazało się, że mogę spokojnie wrócić w buty kawalera. I było mi dobrze. Aż pewnego dnia wszystko wywróciło się do góry nogami. 

Myślałem, że to sprawka córki

Wróciłem do domu z pracy i zobaczyłem, że ktoś powyrzucał z szaf ubrania. Już miałem dzwonić na policję, gdy dotarło do mnie, że wszystkie należały do mojej zmarłej żony. No tak. Danka. Od miesięcy mi marudzi, żebym oddał rzeczy mamy biednym, ale jakoś nie mogłem się zebrać. Zadzwoniłem do córki spytać, czemu nie skończyła porządków. 

– To nie ja – zdziwiła się. – Może ktoś się włamał? Coś zginęło? 

– Sprawdzę.

Rozłączyłem się. Ale nie wydawało się, że ktoś coś ukradł, a na drzwiach i zamku nie było śladów włamania. Przekazałem Dance wieści. 

– Już ci dawno temu mówiłam, że powinieneś oddać ubrania mamy biednym – odparła córka. – Może ona też jest takiego zdania? 

– Sugerujesz, że to twoja mama się włamała? – zapytałem z ironią.

– A masz inne wytłumaczenie? Uważam, że mama chce, byś wreszcie się od niej uwolnił. I zaczął nowe życie. To już osiem miesięcy, tato. 

Nie powiedziałem Danusi, że czułem się wolny już następnego dnia po pogrzebie, bo byłoby jej przykro.  

Rozłączyłem się. Szczerze? Kocham moją córkę, i ufam jej w większości wypadków. Ale wiem też, że jest zdolna do kłamstwa i manipulacji, jeśli uzna, że to komuś wyjdzie na dobre. Choć się nie przyznawała, byłem przekonany, że to jej sprawka. Duch mamy. Też wymyśliła! 

To było dziwne

Następnego dnia rano, gdy wkładałem buty, na moich oczach zdjęcia wiszące na ścianach w przedpokoju  pospadały na podłogę. Pac, pac, pac. Nie wszystkie. Tylko te z Marysią. Osłupiałem. Moja córka takich skomplikowanych technicznie wydarzeń nie potrafi tworzyć. 

– Maria? – spytałem na głos i zrobiło mi się głupio, że gadam do ducha.

Szybko posprzątałem rozbite szkło i pojechałem do biura. Ale robota mi nie szła. Ciągle zastanawiałem się, co się dzieje. Po pracy pojechałem na cmentarz zapalić Marii świeczkę. Przyznaję, dawno już tam nie byłem, może wkurzyła się i w ten sposób chciała mnie tu ściągnąć? Jak tylko się zorientowałem, co pomyślałem, zdenerwowałem się sam na siebie.

– Ogarnij się, Roman. 

Stanąłem przed grobem żony, nie do końca wiedząc, co mam myśleć i czuć. Zapaliłem świeczkę i wstawiłem kwiaty do wazonu.

– No. Ale jakby to ty, to daj mi spokój. Byliśmy ze sobą dwadzieścia siedem lat. Chyba wystarczy, nie sądzisz?

Dostałem list

Ktoś za mną chrząknął. Obróciłem się. Stała tam kobieta w średnim wieku w chustce na głowie zawiniętej jak turban. 

– Czy pan jest mężem zmarłej? – spytała, wskazując grób Marysi. 

– Owszem. W czym mogę pomóc?

Wyciągnęła w moim kierunku kopertę. Odruchowo ją wziąłem.

– Miałam to panu oddać.

– Od kogo? – spytałem, ale kobieta już odchodziła. 

Wyjąłem z koperty kartkę papieru. 

Roman, to ja cię wrobiłam, nie Wanda. Kochałam cię od dziecka i musiałeś być mój. Za wszelką cenę. Przepraszam. Idź do niej. Będzie dobrze. Maria”.

Przez chwilę stałem jak sparaliżowany. Miałem wrażenie, że zaraz trafi mnie apopleksja i dołączę do żony w zaświatach. Ogarnąłem się i pognałem za kobietą w turbanie. Dopadłem ją niedaleko wyjścia z cmentarza. 

– Przepraszam, ale co to jest?

–  Wiadomość dla pana. 

– To pismo mojej żony. Jest pani… nie wiem, notariuszem?

Pokręciła głową. 

– Pana żona mi to podyktowała. Wczoraj wieczorem. I to, że mam tu dzisiaj przyjść przed siedemnastą i dać list jej mężowi. 

Moja żona nie żyje.

– Wiem, to jej grób.

Patrzyłem na nią w milczeniu, czekając na wyjaśnienia. W końcu westchnęła z rezygnacją. 

– To pismo automatyczne. 

– Nie rozumiem. 

– Jestem medium. Czasami istoty, energie, byty czy jak tam je nazywamy, kontaktują się ze mną poprzez pismo. Jestem wtedy w transie, nie kontroluję tego, co piszę. No i wczoraj siedziałam w kuchni przy kolacji, kiedy duch pana żony przejął moją dłoń. 
Sięgnęła do kieszeni i z lekkim wahaniem podała mi kartkę papieru. Tu słowa były napisane nieskładnie – w jednym miejscu „Roman”, w innym „przy grobie o 17”, no i to „przyznanie się”. Cały drżałem. 

– Jeśli mnie pani okłamuje – wychrypiałem przez zaciśnięte gardło – jeśli to jakiś żart…

Kobieta w turbanie położyła rękę na moim sercu. Spojrzała mi w oczy.

– To nie żart. To wiadomość od pana żony. Proszę mi zaufać. 

Kochałem inną

Patrzyła na mnie, czułem ciepło emanujące z jej dłoni, i powoli nadchodziło uspokojenie. Wreszcie kiwnęła mi głową i odeszła. A ja usiadłem na pobliskiej ławce i znów przeczytałem list z zaświatów. Zachciało mi się płakać. W jednej sekundzie wróciły wspomnienia. Te, które wcisnąłem pod omszały kamień w mojej duszy, by móc dalej żyć. Miałem wtedy dwadzieścia kilka lat. Dostałem czteroletnie stypendium naukowe w Sztokholmie. Byłem podniecony nie tylko stypendium, ale i tym, że jechała tam także dziewczyna, w której byłem szaleńczo zakochany. Wanda. 

I wtedy zostałem aresztowany za coś obrzydliwego, czego nie zrobiłem. Dowiedziałem się, że oskarżyła mnie właśnie Wanda. Bo chciała, żeby stypendium dostał ktoś inny. I tak się stało. Zanim oczyszczono mnie z zarzutów, straciłem propozycję pracy naukowej i musiałem pójść do komercji. Nie było źle, jakoś się przyzwyczaiłem, zwłaszcza że cały czas stała przy mnie przyjaciółka z dzieciństwa, Marysia. Pomagała mi, wspierała, oburzała się na wredną Wandę. Zapewniała, że ona by nigdy… Widziałem, że mnie kocha. Byłem zraniony do żywego, rozgoryczony. I ożeniłem się z Marysią. Moją jedyną przyjaciółką. Wydawało mi się, że ją kocham, ale to nieprawda. W moim sercu całe życie była Wanda.

Spojrzałem na list. 

„Kochałam cię od dziecka i musiałeś być mój. Za wszelką cenę”.

Zgniotłem kartkę w przypływie gniewu. Też mi miłość. Ale po chwili inny fragment listu stał się dla mnie ważny. 

„Idź do niej. Będzie dobrze”.

Wciąż miałem szansę

Tydzień później stanąłem przed furtką prowadzącą do niewielkiego domu tonącego w zieleni. Przez chwilę patrzyłem na kobietę, która sadziła kwiaty. Uniosła głowę. Nagle odniosłem wrażenie, jakby minione lata przestały istnieć. Było tylko to spojrzenie piwnych oczu, które kiedyś tak mnie rozpalało.

– Przepraszam, że uwierzyłem, że to ty fałszywie mnie oskarżyłaś – powiedziałem. – Dlatego nie chciałem cię znać i próbowałem zapomnieć. 

Jej źrenice rozszerzyły się, kiedy zrozumiała. Podniosła się. 

– Przepraszam, że uwierzyłam, że mogłeś to zrobić – odparła cicho. – Potem się tego wstydziłam.

Kiwnąłem głową. Wet za wet. Kartoteka czysta. 

– Może potrzebujesz pomocy w skopaniu ogródka?

Uśmiechnęła się. 

– Jeśli za zapłatę wystarczy domowy obiad, to jasne. 

Czasami się zastanawiam, ile prawdy jest w przekonaniu, że dusze nie mogą odejść, zanim nie załatwią wszystkich spraw na ziemi. A może po prostu Marię wreszcie ruszyło sumienie?