Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu wprowadzimy się do naszego nowego mieszkanka. Choć życie u rodziców nie było złe – mieliśmy tam do dyspozycji całe piętro, a na dodatek zawsze mogliśmy się załapać na dodatkową porcję gorącej zupy, gdy nie miałam okazji przygotować posiłku po całym dniu pracy. Ale prawda jest taka, że nic nie zastąpi własnego kąta! W końcu od czterech lat jesteśmy małżeństwem i nadszedł czas, by zastanowić się nad posiadaniem własnego mieszkania.

Nic więc dziwnego, że ogromnie się ucieszyłam, gdy Romek zdecydował się na przeprowadzkę. Co więcej, to on rozpoczął poszukiwania nowego lokum dla nas. Czasem po cichu żartowałam, że wspólne życie pod jednym dachem z teściową musiało być dla niego bardziej uciążliwe, niż chciał to przyznać! Mimo to, nie jego motywy były tu najistotniejsze. Najważniejsze, że już niecałe dwanaście miesięcy później pierwsze meble stanęły w naszym nowym domu.

Choć nasze mieszkanie nie było zbyt przestronne – w końcu, kiedy się wprowadziliśmy, nasza rodzina składała się jedynie z trzech osób i psa – to jednak było dla nas wystarczające. I co dla mnie było niezwykle istotne, znajdowało się na uroczym, nowo powstałym osiedlu. Jako osoba przyzwyczajona do wieloletniego życia na betonowej pustyni z lat 70., pełnej starszych pań z balkonikami i panów, którzy o świcie wyprowadzają swoje psy, widok gromad dzieci z matkami i dźwięk wiertarek na jeszcze nieukończonych balkonach był dla mnie wyjątkowo pociągający.

– Na pewno Ignaś nie będzie się czuł samotny na tym osiedlu – powiedziałam do Romka, spoglądając pełna nadziei przez okno. I wcale się nie myliłam.

Już po upływie tygodnia poznałam pięć mam, które podobnie jak ja korzystały z urlopu wychowawczego. Nie mogłam trafić lepiej. Przede wszystkim zbliżyłyśmy się z Gosią, która do piaskownicy przyprowadzała swoje dwuletnie bliźniaki, Mateusza i Tereskę. Kiedy jej pociechy kłóciły się z Ignasiem o koparki, rozmowna Gosia zdołała mi opowiedzieć całą swoją historię.

Zrozumiałam, że mnie wykorzystuje 

Wraz z mężem przenieśli się na obecne osiedle z niewielkiej mieściny położonej na Lubelszczyźnie. Rodzice wsparli ich finansowo przy zakupie domu, jednak późniejsze wydatki na meble i wyposażenie przerosły ich możliwości, co skłoniło męża Gośki, Rafała, do podjęcia decyzji o wyjeździe do pracy do Niemiec. Przez cały tydzień układał tam płytki ceramiczne, natomiast weekendy spędzał w domu.

Było jasne, że Gosia tęskniła za obecnością innych. Zanim zdążyłam się zorientować, zaczęła się do mnie wpraszać każdego dnia. Raz dzieci czuły się osamotnione i potrzebowały kogoś do zabawy; innym razem Gosi skończył się makaron na zupę, a sklep już nieczynny; jeszcze innym razem Rafał nie zadzwonił, jak obiecywał i po prostu potrzebowała z kimś pogadać. Pewnego razu Romek, coraz bardziej rozdrażniony tą sytuacją, nawet rzucił żartobliwy komentarz:

– Gosiu, skoro i tak zazwyczaj po powrocie z pracy jesteś u nas, może po prostu dorób sobie drugi komplet kluczy do naszej kawalerki?

Wbrew temu, co podejrzewałam, Gosia... pomyślała, że mówi poważnie. Ledwo udało mi się obrócić tę sytuację w żart. Zaczynało mnie to coraz bardziej męczyć. Faktycznie, Ignacy miał słabość do bliźniaków, ja również chętnie od czasu do czasu rozmawiałam z sąsiadką, ale przecież każdy musi mieć trochę czasu tylko dla siebie! Do tego, nie będę ukrywać, coraz częściej miałam wrażenie, że Małgosia po prostu mnie wykorzystuje.

Przeprowadzka do nowego mieszkania sporo kosztowała naszą rodzinę. Nie mogliśmy szastać pieniędzmi na lewo i prawo. Moja koleżanka z przyjemnością zjadała nasze obiady i wszelkie słodkości, sama jednak nigdy nic nie przynosiła. Jej regularne odwiedziny zaczęły więc poważnie zagrażać naszym domowym finansom. Jako że i siebie, i swoje dzieci karmiła poza domem, na pewno mogła sporo zaoszczędzić.

Gosia chyba niczego nie dostrzegała

Zanikała we mnie nadzieja, że kiedyś uwolnię się od jej męczącej obecności. Co gorsza, mój mąż zupełnie mnie w tym nie wspierał.

– Wystarczy, że jej powiesz, żeby już do nas nie przychodziła. – Romek zbył mnie wzruszeniem ramion, kiedy mówiłam mu, jak bardzo mam dosyć towarzystwa Gośki. – Jaki ty tu widzisz problem? Jeśli chcesz, to ja jej to powiem i zrobię to w taki sposób, że nigdy więcej tu nie przyjdzie!

– Uspokój się – rzuciłam, przestraszona, że mój mąż faktycznie mógłby definitywnie zniszczyć nasze stosunki z sąsiadami. – Przecież nie chodzi o to, żeby zupełnie pozbyć się Gośki. Chodzi jedynie o pewne, jakby to ująć, ograniczenie jej odwiedzin.

Stopniowo uświadamiałam sobie, że jeżeli pragnę utrzymać pozytywne relacje z Gośką, a jednocześnie się od niej odciąć, muszę podjąć jakieś działania. Przez kilka kolejnych dni rozważałam wszelkie opcje i zastanawiałam się, co zrobić. Praktycznie nie miałam już nadziei na jakiekolwiek sensowne rozwiązanie, kiedy zupełnie przypadkowo, w punkcie z prasą, natknęłam się na artykuł w jednym z popularnych magazynów.

"Chcesz się pozbyć przyjaciela? – Pożycz mu trochę gotówki" – głosił nagłówek na pierwszej stronie. Natychmiast pojęłam, że to znak, którego potrzebowałam! Wprawdzie nie planowałam dawać Gosi żadnej kasy, ale ten tytuł był świetną podpowiedzią...

– Jeżeli to nie zadziała, to chyba już nic nie pomoże – powiedziałam do siebie w desperacji.

Następnego dnia to ja zagadałam do sąsiadki na placu zabaw:

– Wpadniesz do mnie na herbatę? – Posłałam Gosi serdeczny uśmiech, gdy nasze dzieci, jak zwykle, sprzeczały się o koparkę.

– O, bardzo chętnie! – Gosia nie starała się ukryć swojego entuzjazmu. – Kiedy tylko zabierzemy stąd dzieciaki i będziemy już u ciebie, pokażę ci moje nowe buty, te, co zamówiłam je przez Internet. Chyba ci wspominałam, że wkrótce kuzynka bierze ślub, a ja chciałabym...

– Chyba coś tam mówiłaś – przerwałam jej bezceremonialnie. – Ale chciałam, żebyś wpadła z trochę innego powodu. Skoro kupiłaś nowe buty, to chyba Rafał musiał ci w końcu podesłać trochę kasy? To akurat dobrze, bo widzisz, my ostatnio mamy trochę problemów finansowych. I tak sobie pomyślałam, że może dałabyś radę trochę nam pożyczyć? Wiesz, jakąś drobną sumkę chociaż. To co, może być o szesnastej? - Uśmiechnęłam się nieszczerze, ukazując wszystkie zęby.

– Wiesz co... chyba dzisiaj jednak nie dam rady... – Gośka nagle zaczęła się jąkać. – Mateuszek, Tereska, chodźcie, chodźcie! Musimy już iść, kompletnie wyleciało mi z głowy, że mamy wizytę u ortodonty. Dzieciaki...

– No coś ty! –  Z trudem maskowałam samozadowolenie, przyglądając się konsternacji Gośki. – A co z nowymi butami? Przecież miałaś przyjść i mi je pokazać! Trochę szkoda by było...

– Wiesz co, kiedy indziej wpadnę. – Odnosiłam wrażenie, że Gosia oblała się rumieńcem i wyraźnie unikała mojego wzroku. – W tej chwili naprawdę muszę iść do... ortodonty... Dzieciaki, musimy się już zbierać. – Ze strachem w oczach spojrzała w kierunku placu zabaw, gdzie jej bliźniaki, nieprzywykłe do tak nagłego zbierania się z miejsca, nadal bawiły się w najlepsze.

I to było to! Mój plan okazał się skuteczniejszy, niż mogłam zakładać!

Trochę problemów finansowych zrobiło swoje

Przez następne kilka dni Gosia zdecydowanie starała się mnie unikać. Nie pojawiała się na placu zabaw o swojej zwykłej porze, nie było też mowy o tym, by niespodziewanie wpadła do mnie na wizytę. Kiedy pewnego razu natrafiłam na nią przypadkiem na naszym osiedlu, wydawała się troszkę zmieszana:

Tak długo cię nie widziałam, Gosiu – zwróciłam się do niej, udając, że wszystko jest między nami po staremu. – Jak tam u was? Wszystko w porządku?

– Wiesz, nie do końca... – Gosia westchnęła teatralnie, a potem, jakby odnajdując dawną energię, dodała głośniej: – Rafał stracił tę dobrą posadę w Niemczech. Musimy teraz zacząć oszczędzać – podkreśliła, żebym przypadkiem nie zignorowała tej istotnej informacji.

Odczuwałam pokusę, aby głośnym śmiechem dać jej do zrozumienia, że tak prędko udało mi się ją przejrzeć na wylot. Zamiast tego postanowiłam wiarygodnie udać zmartwienie. Przecież nie chciałam na trwałe zepsuć relacji z sąsiadką, z którą przecież będę mieszkać obok przez przynajmniej kilka następnych lat.

– To naprawdę smutne. Jak sobie teraz radzisz, bidulko? A może chciałabyś wpaść do mnie na herbatę i troszkę się rozerwać? – zasugerowałam niewinnie, mimo że w mojej głowie zaczynał kiełkować nowy plan.

– Wiesz, no oczywiście, że tak! – Gośka rozpromieniła się zupełnie tak, jak dawniej – jakby nic między nami nigdy nie zaszło.

Wyglądało na to, że Gosia doszła do wniosku, że teraz, kiedy jestem świadoma jej problemów finansowych, na pewno nie będę chciała od niej nic pożyczać. Znowu czuła się świetnie w moim towarzystwie. I planowała czuć się tak samo dobrze w moim mieszkaniu. Nie zdawała sobie sprawy, że tym razem postanowię wszystko zakończyć.

– Ostatnio mieliśmy trochę problemów ze zdrowiem, ale teraz, kiedy nabraliśmy już trochę odporności, chętnie cię odwiedzimy i zjemy po kawałku ciasta. Może zrobiłabyś ten twój przepyszny sernik? – Gosia uśmiechnęła się serdecznie. – Bliźniaki go uwielbiają.

– A no pewnie, dla was zawsze! – odpowiedziałam, posyłając jej serdeczny uśmiech. – Ale przecież wiesz, że borykamy się z problemami finansowymi. Niestety, sytuacja wcale się nie poprawiła...

Nie mogłam nie zerknąć na nagle zmienioną twarz Gosi. To było jak cios prosto w serce.

– Przecież ci mówiłam, że Rafał został bez pracy – burknęła, być może zbyt napastliwie, sąsiadka. – Nie jestem w stanie pożyczyć ci jakichkolwiek pieniędzy...

– O żadnej pożyczce nie ma mowy. – Wykonałam gest, dający do zrozumienia, że nawet nie przyszłoby mi do głowy prosić jej o taką przysługę. – Zawsze uważałam, że pożyczanie to najprostsza droga do utraty przyjaciół. – Nie mogłam powstrzymać się od odniesienia się do znajomego nagłówka. – Sęk w tym, że nie mam sera, więc jeśli mielibyście ochotę na sernik...

– Nie ma potrzeby, abyś się fatygowała - odparła natychmiast Gosia, ponownie nieco zdenerwowana. – Kolejnym razem skosztujemy. Dzisiaj może to być cokolwiek. Cokolwiek masz w domu.

– Widzisz, Gosiu, tylko, że ja nie mam nic. – Zrozpaczona rozłożyłam ręce. – Dobrze, że mamy tu sklep spożywczy. Zawołamy tylko dzieci i wchodzimy – stwierdziłam, zanim sąsiadka zdołała zaprotestować.

Gosia coś podejrzewała, ale zawołała dzieci

Także ja przekonałam Ignacego, kusząc go perspektywą czekoladowych ciastek, które zawsze wybierał z Mateuszem i Teresą – a za które zawsze zapłaciłam ja. To miało ulec zmianie, lecz Gośka jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. Nieświadoma niczego, weszła za mną do sklepu. Jej dzieciaki natychmiast zaczęły wkładać do wspólnego wózka ciastka.

– Weź też te żelki, gdzieś czytałam, że są bogate w witaminy – proponowała Gosia. Po kilku chwilach, nasz koszyk mieścił zapasy jak na prawdziwą ucztę, a nie zwykłe popołudnie przy kawie.

– 130 złotych – oznajmiła kasjerka, spoglądając na mnie.

I wtedy nadszedł ten moment, na który tak bardzo czekałam.

– Może byś zapłaciła, Gosiu? – zapytałam z uśmiechem moją sąsiadkę.

– Ale przecież... nie mam przy sobie gotówki... zwłaszcza tak dużej sumy – jąkała się, będąc całkowicie zaskoczona. Z jej wyrazu twarzy mogłam wyczytać pytanie: „Czego ty do diabła chcesz, kobieto?!”, ale nie zwracałam na to większej uwagi.

– No cóż, ja również nie – odparłam z przepraszającym uśmiechem. – Nie planowałam robienia zakupów.

– Co proszę? - zdziwiła się sąsiadka. – Przecież zaprosiłaś mnie na herbatę.

– Na herbatę – potwierdziłam, nie rezygnując z chłodnej uprzejmości w tonie. – Nie na sernik i ciasteczka. Niestety, nie jestem w stanie za to wszystko zapłacić. Nie mam tyle pieniędzy, Gosiu.

– Mam rozumieć, że nie biorą panie tych zakupów? – Kasjerka była tak zirytowana, że myślałam, że zaraz zacznie kąsać.

– No tak... – zaczęłam odpowiadać, ale w tym momencie Mateusz i Tereska zaprotestowali głośno i żałośnie, jakby ktoś próbował im zabrać ich ulubioną zabawkę.

– Mamo, ale sernik... Chcemy te słodycze. Galaretki. I budyń!

– Niech będzie, ja zapłacę – stwierdziła Gośka, z pewnym oporem sięgając do torebki. Nie bez pewnej satysfakcji zauważyłam, że w portfelu trzymała sporo banknotów i parę kart debetowych.

Rzeczywiście, skoro razem z dziećmi objadała znajomych, mogła oszczędzić... Dopiero teraz zrozumiałam, jak naiwna byłam, że dopiero teraz zdobyłam się na to, żeby się przeciwstawić.

– To co z herbatką? Dalej aktualna – zapytałam z uśmiechem, nie wychodząc z roli uprzejmiej sąsiadki.

– Na pewno nie dzisiaj – wycedziła Gośka, jakby to ja była odpowiedzialna za to, co się stało. Następnie zdecydowanym ruchem wrzuciła wszystko, co kupiła.

Przez parę następnych dni jakby zapadła się pod ziemię

Po upływie tygodnia zaczęła się znów pojawiać ze swoimi bliźniakami na placu zabaw, lecz uparcie zajmowała miejsce z dala ode mnie, jakby chciała dać mi do zrozumienia, że nie zapomniała o moim postępowaniu i nie zamierza mi szybko wybaczyć. Potem dostrzegłam, jak prowadzi rozmowę z Klarą, młodziutką mamą, która ostatnio zamieszkała na naszym osiedlu. Nie wierzyłam w to, co widzę. Klara kupowała lody... owszem, i wręczała je dzieciom Gośki.

Mogłabym postawić całą swoją wypłatę, bo jestem pewna, że Gosia nigdy nie odda pieniędzy za te lody. Tak samo, jak nie zaprzestanie niespodziewanych wizyt w domu Klary, kiedy tylko ta okaże się na tyle łatwowierna, żeby pozwolić jej czuć się jak u siebie. Wygląda na to, że Gosia niczego się nie nauczyła. Niektórzy ludzie po prostu na zawsze pozostają tacy sami. Na moje szczęście, nasza relacja nie była szczególnie silna ani nie trwała tak długo, by zniechęcić mnie do nowego osiedla. Wciąż cieszę się, że tyle młodych ludzi z małymi dziećmi tutaj mieszka.

Niedawno nawiązałam przyjaźń z Wiktorią, matką małej Tosi. Obydwie zwracamy uwagę na to, aby wpadać do siebie od czasu do czasu, jednocześnie nie wykorzystując nadmiernie gościnności drugiej osoby. Uważamy, że to korzystnie wpływa na naszą relację.