Pracuję jako barmanka. Jakoś tak się złożyło. Początkowo myślałam, że będę pracować za barem tylko do momentu zakończenia nauki, ale mimo że upłynęło już siedem lat i posiadam dyplom socjologii, w dalszym ciągu jestem zatrudniona w nocnym lokalu "Casablanca".

Były takie momenty, kiedy miałam już tego dosyć – ból nóg po całonocnym chodzeniu na wysokich obcasach, a do tego denerwujący hałas, zwłaszcza kiedy w klubie grał jakiś zespół na żywo.

"Na szczęście nowe przepisy zmusiły do palenia na zewnątrz"– myślałam z ulgą. Do plusów pracy za barem zaliczałam duże napiwki, mnóstwo znajomości i... mężczyzni.

Mężczyźni to zabawne stworzenia

Tak, poznałam setki mężczyzn – biznesmenów, lekarzy, prawników, urzędników i sportowców. Wiem, że im się podobam. Może to brzmi arogancko, ale przecież mam oczy. Widzę, jak na mnie patrzą. Blond włosy, długie nogi, ładny dekolt... Dzięki temu zarabiałam sporo na napiwkach. Ale mój wygląd to jedno, ważna jest też dobra zabawa. Zawsze ceniłam towarzystwo mężczyzn – wychowałam się z trójką starszych braci i tatą, spędzając całe dnie w jego warsztacie samochodowym. Mężczyźni czuli, że umiem z nimi rozmawiać, ale także flirtować i to zawsze mi się opłacało. Zarabiałam coraz więcej i byłam z siebie dumna.

 – Majka, jak ci zazdroszczę! – westchnęła Aśka, moja współlokatorka. – O takiej sumie, jaką czasem zarabiasz, mogę tylko śnić... A przecież jestem doświadczoną księgową – pokręciła głową.

– Chociaż przynajmniej nie żyjesz jak jakiś wampir, bo u mnie już wszystko chyba się przewróciło do góry nogami. W dzień śpię, w nocy nabieram energii...

 – Dobrze, że jeszcze nie zaczęłaś pić krwi od swoich chłopaków – roześmiała się Aśka, nawiązując oczywiście do mojego dość swobodnego stylu życia.

Zgadza się, miałam wielu partnerów. Przecież mówiłam, że codziennie poznaję nowych ludzi. Niełatwo jest odmówić pokusom, zwłaszcza że nigdy nie byłam typową kobietą, która marzy o ślubnej sukni, obrączce, trójce dzieci i domku z ogródkiem. Ja po prostu uwielbiałam się bawić! Życie brałam pełnymi garściami, zawsze obiecując sobie, że nie dam się sprowadzić do roli żony.

„Nie zamierzam być tak naiwna, jak moja mama – mówiłam do siebie – która spędzała całe dni na smażeniu kotletów, sprzątaniu domu i praniu męskich skarpet. I na koniec dnia była tak sfrustrowana, że zamiast cieszyć się chwilą, ciągle kłóciła się z ojcem o wszystko. Nie ma mowy, abym poszła w jej ślady” – przekonywałam siebie.

I naprawdę – mimo że do trzydziestki brakowało mi tylko kilka miesięcy, nie planowałam się z nikim na stałe związać. Oczywiście nie było to proste. Faceci są zabawni. Kiedy tylko powiesz im, że nie szukasz niczego stałego, natychmiast się zakochują. Tak wiele wysiłku musiałam wkładać w to, by odsunąć od siebie zakochane mężczyzny. Teraz już rozumiem, co przechodzili.

Nie robiło to na mnie wrażenia

Niedawno miałam do czynienia z tym problemem z Tomkiem. Spotkaliśmy się w „Casablance”. Serwowałam mu jednego drinka za drugim, a on coraz mniej precyzyjnie opowiadał mi o swoim zranionym sercu. W końcu odszedł, niepewnie stąpając po schodach, ale następnego dnia przyniósł mi bukiet małych, kolorowych róż.

– To w podziękowaniu, że mnie wysłuchałaś – powiedział, podając mi kwiaty.

Porozmawialiśmy i pojawiły się iskry. Zdecydowaliśmy się pójść do niego. Było przyjemnie, a wręcz fantastycznie. Następnego dnia do mnie zadzwonił i znowu spędziliśmy u niego noc. Był przystojny. Między nami pojawiła się chemia – iskrzyło intensywnie. Ale po dwóch tygodniach wypełnionych przez randki zauważyłam, że on wydaje się oczekiwać czegoś więcej...

 – Tomasz, już ci to tłumaczyłam, że nie interesują mnie niedzielne obiady u twojej mamy, wspólne mieszkanie i inne tego typu rzeczy. To miało być przelotne, a ty zacząłeś do mnie dzwonić, wystawać pod moim blokiem. Stajesz się coraz bardziej uciążliwy – powiedziałam mu bezlitośnie przez telefon.

Zapytał z płaczem małego dziecka, któremu ktoś zabrał ukochaną zabawkę, czy ja właśnie z nim zrywam. Potwierdziłam, rozłączając się bez pożegnania.

Tamtego wieczora ciągle do mnie wydzwaniał, ale ignorowałam go. Przez kolejne dni stale kręcił się wokół mojego bloku. Dał sobie spokój i odszedł dopiero, gdy widział jak całuję się z byłym mistrzem bokserskim w skórzanej kurtce, który miał sylwetkę na miarę Gołoty. Nawiasem mówiąc, bokser nie zagościł długo w moim życiu – dwie randki i koniec. Tym razem to on nie zadzwonił, ale nie przejęłam się tym. Już wtedy spotykałam się z Mirkiem, miłym sprzedawcą.

Czas mijał. Moje koleżanki wychodziły za mąż, miały dzieci, szukały swojego miejsca na ziemi. A ja nadal żyłam tu i teraz – noce spędzone za barem, potem powrót do domu, zazwyczaj z kimś u boku, kilka godzin snu, rano szybka kawa... I tak w kółko.

Ten gość jest po prostu niesamowity

Sebastiana nie spotkałam w "Casablance". Zderzyliśmy się przypadkiem w centrum, w jednym ze znanych sklepów, gdzie pracował jako sprzedawca. Byłam tam, aby kupić jeansy, a on intensywnie patrzył na moje pośladki.

 – Czy pomożesz mi dobrać właściwy rozmiar, czy po prostu będziesz się cieszył widokiem? – zapytałam.

Pomógł mi znaleźć odpowiednie spodnie, a dodatkowo zaproponował spotkanie przy kawie. Myślałam o kilku randkach – trochę czasu u mnie, trochę u niego, może jakieś romantyczne kolacje, a na koniec pocałunek na pożegnanie i następny, proszę!

Na początku wszystko przebiegało zgodnie z planem – pojawiał się w „Casablance” nocą, zwykle około pół godziny przed moim wyjściem. Wskakiwaliśmy na jego motor i przemierzaliśmy puste o tej godzinie ulice, kierując się do jego mieszkania. Cieszyłam się z jego obecności, nie tylko z powodu seksu, ale także dlatego, że odnalazłam w nim pokrewną duszę.

Do tego dochodził jego wygląd – duże, ciemne oczy, zadarty nos, gęsta czupryna i oliwkowy odcień skóry – gdyby był aktorem, bez problemu mógłby zagrać rolę kolumbijskiego bossa mafii narkotykowej, po prostu idealnie pasował do tego typu. Zakochałam się, po raz pierwszy od wielu lat.

Przeleciał miesiąc, a ja spotykałam się z nim bez przerwy. Reszta przestała dla mnie istnieć, praktycznie o nich zapomniałam. Wszystkie te wizytówki, które faceci mi wręczali, trafiały prosto do kosza.

Tylko Sebek miał dla mnie znaczenie.

 – Maja, zakochałaś się? – zdziwiła się Aśka.

 – Jak mogłabym się w nim nie zakochać? Dziewczyno, ten facet jest cudowny – westchnęłam, dodając kilka pikantnych detali. Na twarzy Aśki pojawiła się zazdrość.

 – Więc co teraz? Będziesz się dalej z nim spotykać? – dopytywała.

 – A dlaczego by nie? Świetnie nam razem. On to taki trochę diabeł. Jazda na motorze, sporty ekstremalne, zawsze gotowy do zabawy... Idealnie do siebie pasujemy – wzruszyłam ramionami.

Kilka dni później dostałam od Sebastiana zaproszenie na weekendowy wyjazd do Międzyzdrojów. Obiecał, że będziemy się dobrze bawić. I rzeczywiście, dobrze się bawiliśmy. Zanim jeszcze dotarliśmy do pensjonatu, zaczęliśmy się kochać w gęstwinie lasu. W myślach wciąż mam zapach leśnej ściółki, delikatny, letni deszcz na gołym ciele i całą tę dawkę adrenaliny, którą tak uwielbiałam. Przez dwa dni, prawie nie opuszczaliśmy naszego pokoju. Wychodziliśmy tylko na krótkie posiłki, po czym natychmiast wracaliśmy do naszego schronienia.

–Miałaś rację! – powiedziałam do Aśki po powrocie. – Jestem zakochana i to mocno!

 – W takim razie nie pokazuj mu tego od razu, bo zgodnie z twoją teorią, on ucieknie – radziła mi moja przyjaciółka.

 – Ależ skąd, z Sebkiem to zupełnie inna historia, po prostu jesteśmy dla siebie stworzeni – oznajmiłam z radością.

Zawsze gotowa na nieskrępowaną zabawę

Niestety moje szczęście nie trwało zbyt długo. Pewnego dnia podjęłam decyzję, by wpaść niespodziewanie do jego sklepu. Wchodząc do środka z promiennym uśmiechem zakochanej do szaleństwa idiotki, trafiłam na niecodzienną scenę – mój Sebastian, wykorzystując brak innych klientów, pocałował właśnie jakąś wysoką, rudą dziewczynę w motocyklowym płaszczu. Zamarłam w centrum sklepu, niezdolna do najmniejszego gestu, podczas gdy Sebastian na mój widok nawet nie zareagował.

 – Hej, Maja! Super, że tu jesteś. Dziewczyny, zapoznajcie się! To jest Sylwia – tak mi ją przedstawił.

 – Widujesz się z innymi? – wydusiłam z siebie, przez co on popatrzył na mnie jak na głupka.

 – Z Sylwią od pięciu lat mamy małą umowę, co nie, kruszynko? – zwrócił się do niej, poklepując jej pośladek! – W przeszłości graliśmy razem w zespole, ale to już dawne czasy...

Odeszłam, nie spoglądając wstecz. Przez trzy dni oczekiwałam na telefon od Sebastiana, ale nic... Dopiero czwartego dnia wpadłam na pomysł, żeby spić się ginem i do niego zadzwonić.

– Jak mogłeś, ty palancie?! Wydawało mi się, że nasza relacja jest wyjątkowa, a ty traktowałeś mnie jak jedną z długiej listy! – krzyknęłam do słuchawki.

– Kociaku, popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy to nie ty przypadkiem jesteś tą dziewczyną z "Casablanki", która po prostu kocha dobrą zabawę? – zażartował Sebastian.

– O czym ty bredzisz? – zapytałam zaskoczona.

– O tym, że kilka miesięcy temu przespałaś się z moim kolegą! A kiedy zaczęliśmy się spotykać i przypadkowo zobaczył cię ze mną na mieście, powiedział mi, że jesteś otwarta na dobrą zabawę bez zobowiązań, więc zdecydowałem się to trochę przedłużyć. Nie planowałem związku, myślałem, że to jest oczywiste – usłyszałam.

Tak – manipulowałam mężczyznami

Po zakończeniu rozmowy, mimo że byłam w biurze, zaszyłam się w łazience, aby pozwolić sobie na chwilę słabości. Cztery miesiące minęły jak jeden dzień. Bez przerwy tęsknię za Sebastianem. Nie mogę normalnie funkcjonować! Przez cały czas czuję, jakby czegoś mi brakowało. Znowu wpadłam w rutynę – chodzę, jem, śpię, oddycham, ale każda moja myśl, każdy mój czyn wiąże się z Sebastianem. Próbowałam skontaktować się z nim jeszcze kilka razy, ale jasno dał mi do zrozumienia, że nie chce żadnych konfliktów.

 – Jeśli będziesz mi robić awantury, zakazywać spotykać się z Sylwią i dyktować, jak mam żyć, to przepraszam, kochanie... Nie jestem zainteresowany żadnymi zobowiązaniami – powiedział podczas naszej ostatniej rozmowy, prosząc, żebym przestała do niego dzwonić. –To smutne, kochanie, ale moje zauroczenie minęło – dodał na koniec.

Więc tęsknię, przemierzając mieszkanie z jednego końca do drugiego i nawet u Aśki nie znajduję odrobiny zrozumienia.

– Co ci mogę powiedzieć, Maja? Wygląda na to, że trafił swój na swego! Przez lata manipulowałaś mężczyznami, wielu z nich cierpiało przez ciebie, więc nie dramatyzuj teraz – rzuciła mi ostatnio z pełnym goryczy tonem.

„Niedorzeczna!” – pomyślałam, choć wewnątrz musiałam przyznać, że miała rację.

Tak – manipulowałam mężczyznami, bawiąc się ich emocjami i trwało to przez lata. Mam jednak pewne usprawiedliwienie – nie zdawałam sobie sprawy, że złamane serce może tak bardzo boleć, naprawdę!