Rozstaliśmy się w zgodzie. To mąż zdecydował się odejść, a ja z klasą zniosłam to upokorzenie. Nie przeczę, że cierpiałam, że poczułam się jak stary mebel, który można wyrzucić, ale po prostu nie należę do tych, którzy lubią się nad sobą rozczulać. 

Nawet ukochanej siostrze nie mówię o swoich uczuciach. Jakoś poradziłam sobie z rozwodem i tym, że mąż zostawił mnie po latach dla młodszej kobiety. Kiedy jednak jakieś pół roku później powiedział, żebym odeszła z chóru, coś we mnie pękło.  

Byłam zaskoczona

– Co za kretyn! Najpierw zostawił cię dla tej laski z altem, a teraz jeszcze sugeruje, że po menopauzie zmienił ci się głos – przeżywała Renia.

– Może on ma rację? Może w moim wieku nie wypada już bawić się w chórzystkę? 

Naprawdę próbowałam powstrzymać płacz, ale nie potrafiłam. 

– Żartujesz sobie?! – krzyknęła moja siostra. – Co wy niby jesteście Operą Warszawską? Śpiewasz w osiedlowym zespole, który dodatkowo zakładałaś. Zapomniałaś już, jak biegałaś po urzędach i zajmowałaś się formalnościami? Jak załatwiłaś salę na próby? Jak zajmowałaś się organizacją koncertów? Tanie noclegi, darmowy transport. Kto się niby tym wszystkim zajmował? A teraz ten kretyn chce cię odsunąć, bo ma cię dość

– Proszę, nie używaj takich słów... – czułam, że od emocji zaczynała boleć mnie głowa.

– Tamara, z choinki się urwałaś? Jakie niby słowa? Zapomniałaś już o tym, jakich ty używałaś? 

Czułam się okropnie

Wiedziałam o tym doskonale. Nie chciałam jednak słuchać tego wszystkiego, co mówiła moja siostra. Nie w tej chwili. Jej nerwy w niczym mi nie pomagały. Czułam się okropnie. Tak naprawdę to chciałam zniknąć, zaszyć się gdzieś na odludziu. Niestety, nie mogłam sobie na to pozwolić. 

Wiedziałam, że jeśli zrezygnuję z chóru, to wieść o tym rozniesie się po miasteczku lotem błyskawicy. Koleżanki z urzędu miasta od dawna wiedziały o romansie mojego męża, z pewnością chętnie pośmiałyby się z mojej naiwności. Nieraz ostrzegały mnie, że będzie chciał pozbyć się mnie z chóru. Ja jednak uparcie go broniłam. Mówiłam, że wprawdzie mnie zdradził, ale nie przekreśli mojego wkładu w chór. Moje tłumaczenia skomentowała raz Jola, sekretarka naszego burmistrza:

– Oj Tamara. Jesteś wykształcona, zwiedzasz świat, a tak naprawdę nie wiesz, jak życie wygląda.

I jak zawsze, miała rację

Przetrwałam tylko dzięki wsparciu siostry i litrom wina. Renia była prawdziwą znawczynią tego trunku i zawsze potrafiła wybrać wino najwyższej klasy. Na szczęście, po tygodniu topienia smutków w alkoholu ogarnęłam się i jej podziękowałam. Musiałam sama stanąć na nogi. Zmusiła mnie do tego między innymi moja wątroba. "Muszę przecież żyć. Mam dopiero 52 lata, a rozwód to przecież nie koniec świata" – mówiłam sobie każdego dnia rano, próbując uśmiechać się do siebie przed lustrem.

Naprawdę nie było łatwo. Trudno było w środy i piątki popołudniu, kiedy były próby. Nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca w domu. Najtrudniejsze do zniesienia były jednak soboty. Nie musiałam sprawdzać w kalendarzu, bo doskonale pamiętałam, gdzie mają koncert. 

Tego się nie spodziewałam

Tamtego wiosennego poranka miałam naprawdę prosty plan. Chciałam po prostu dokładnie posprzątać mieszkanie, odcinając się od wszystkich krążących mi po głowie myśli. Niestety, plan nie wypalił. Koło dziesiątej pojawiła się u mnie Tośka, potem przyszła jeszcze Irena. 

– Po prostu nas wyrzucił! – powiedziała wprost Irena. – Stwierdził, że musi dbać o standard. Możesz uwierzyć?! Zamierza na naszym chórze wypromować tą swoją lalunię! 

– Naprawdę trudno uwierzyć, że aż tak oszalał na jej punkcie  – przytaknęła jej Tośka, w międzyczasie próbując znaleźć sobie miejsce do siedzenia pomiędzy stosami książek a odkurzaczem.

– Coś z tym trzeba zrobić! Gdzieś napisać – zawołała Irena. – Musisz do nas dołączyć. Przecież ciebie też się pozbył. 

Wzruszyłam tylko ramionami. Kompletnie nie wiedziałam, do kogo mogłybyśmy się zwrócić o pomoc. Chór nie był uzależniony od żadnej instytucji. A Tadeusza nie zamierzałam o nic prosić. 

– Trzeba po prostu znaleźć sobie nowe hobby – powiedziałam i nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.

W drzwiach stał Stefan – najbardziej doświadczony członek chóru. 

– Nie pojechałem! Nie pozwolę się tak traktować! On chciał, żebym nosił za nią walizki  – powiedział, kiedy wszedł do środka bez zaproszenia. – Aha, widzę, że panie również zdecydowały się coś z tym zrobić.

– Jeszcze nie podjęłam żadnej decyzji... – próbowałam zaprotestować.

– Tamarko, tak nie można! – grzmiał Stefan. – Musimy działać! Nie wygrała ze mną komuna, to nie wygra ze mną jakiś tam nauczyciel muzyki! 

– Więc co proponujesz? – zapytałam.

– Pamiętaj, że mówisz do człowieka, który założył KOR w tym mieście, przeprowadzał pierwsze demokratyczne wybory!

To był szalony pomysł

Stefan powiedział, że założymy własny chór.

– Żartujesz sobie? – zapytałam. – Przecież jest nas tylko czworo! Nie mamy przestrzeni ani dyrygenta!

– Ale będziemy mieli – odrzekł i spojrzał na mnie groźnie zza swoich bujnych brwi.

– Ale jak? – zapytałam.

– Przecież ty o wszystko zadbasz. Przez lata robiłaś wszystko za swojego męża. Teraz też dasz radę. Prawda, dziewczyny? – zapytał, a Irena i Tośka zaczęły entuzjastycznie klaskać.

– Zapomniałeś o dyrygencie – dodały.

– Absolutnie nie. Mam kandydatkę.

– Zamieniam się w słuch.

– Przecież o tobie mówię. Nadajesz się do tej roli idealnie. Przecież nie raz zastępowałaś Tadka podczas prób, kiedy... Wiesz o czym mówię... Przepraszam... – Stefan nie chciał mi przypominać, że dodatkowe lekcje mojego męża dziwnym trafem pokrywały się z niedyspozycjami pewnej blondynki. 

– Nie przejmuj się mną. Ale nie licz na to, że zostanę waszą dyrygentką.

– A właśnie, że tak!

Miałam solidne wsparcie

„Mogłam przecież zamknąć drzwi” – pomyślałam, gdy zobaczyłam Renię, a za nią sąsiadkę z parteru – naprawdę wścibską.

– Droga pani – Renia zwróciła się w jej stronę. – Sądzę, że pani na pewno wie, że można wynająć salę z dobrą akustyką. Najlepiej bez opłat – i mrugnęła do niej.

– Kochana! – wydusiła. – Syn pracuje w restauracji za miastem. Zobaczymy, czy coś uda się załatwić. A jeśli nie, to spytam księdza. Ach, cudownie byłoby mieć własny chór kościelny – westchnęła, zamyślając się.

Właściciel restauracji nie widział żadnych korzyści w chórze, proboszcz już jednak tak. Kiedy sąsiadka podzieliła się z nim naszym planem, naprawdę się ucieszył. Żeby nieco ostudzić jego entuzjazm, już na pierwszym spotkaniu poinformowałam go, że w naszym repertuarze znajdą się zarówno utwory religijne, jak i te o tematyce świeckiej.

– A co z ariami operowymi? – zapytał z zadumą.

– W czwórkę nie damy rady.

– Mogłabyś kogoś poszukać. 

Wszystko jeszcze przede mną

Posłuchałam rady. Wystarczył tydzień, aby w moim chórze śpiewało piętnaście osób w wieku od 12 do 75 lat. Próby przebiegły bez problemów. Pierwszy półgodzinny występ mieliśmy miesiąc później, jeszcze w marcu. Śpiewaliśmy po mszy. Wszystko poszło fantastycznie. Zebraliśmy długie brawa i mnóstwo gratulacji. Tylko dwie osoby miały problem z naszym sukcesem.

– Co ty do diabła robisz! – Tadeusz zaczepił mnie któregoś dnia. – Myślisz, że możesz ze mną wygrać?! Świetnie wiesz, że nie masz pojęcia o tym. Zajmij się lepiej czymś innym. Może zapisz się na lekcje malarstwa.

– Może sam to zrób, najlepiej ze swoją blondyną – odpowiedziałam, patrząc na pełną złości twarz jego nowej partnerki. – I malujcie sobie cokolwiek, bo muzycznie nie dorastacie mi do pięt. A teraz przepraszam, ale mam spotkanie z burmistrzem.

Po prostu wstałam i wyszłam. A właściwie odleciałam szczęśliwa, jak jeszcze nigdy dotąd. Cały świat stoi przede mną otworem!