Od pewnego czasu moja Dorotka zastanawiała się nad tym, jak świętować swój niedawno zdobyty dyplom doktora z dziedziny ornitologii. Na pewno, na uniwersytecie zorganizowała spotkanie dla wykładowców z kawą, ciastem i lodami, ale chciała również uczcić ten moment razem ze mną.

– Zrobię szarlotkę, wypijemy trochę wina, a potem wyjdziemy na długi spacer z Fafikiem – zaproponowałam.

Choć Dorotka nie była usatysfakcjonowana tym pomysłem. 

Kiedy patrzyła na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami, zawsze odczuwałem dreszcze. Jak wtedy...

Byłam tuż po maturze, składałam dokumenty do Krakowa na geografię, ale się nie dostałam. A tak bardzo chciałam odkrywać świat, nawet jeśli tylko przez książki.

Moi rodzice przekonali mnie do tego, abym z nimi pracowała. Wówczas zasugerowali mi, że powinnam im pomagać w zarządzaniu naszym górskim pensjonatem. Wciąż powtarzali, że jestem młoda, sympatyczna, atrakcyjna, i że biegle mówię po niemiecku. Rzeczywiście, mogłam pochwalić się kilkoma zwycięstwami w olimpiadach językowych i nagrodzeniem w postaci wyjazdów do Niemiec. To były czasy, gdy turyści z Niemiec zaczęli przyjeżdżać do Nowego Targu. Czy to po kożuchy, czy po swetry z wełny owczej, czy po prostu, aby cieszyć się świeżym, górskim powietrzem. Za to wszystko sporo u nas płacili. Wśród naszych gości byli także Polacy, którzy z zapałem odwiedzali nasz pensjonat.

W przeszłości rodzina z okolic Olsztyna zatrzymywała się u nas na dwa miesiące. Oboje byli nauczycielami na uniwersytecie, dlatego od połowy lipca do połowy września przyjeżdżali, aby cieszyć się górskim powietrzem i chodzić na spacery po pobliskich polach.

Przez chwilę towarzyszył im ich syn Paweł, który studiował w szkole lotniczej. Później, ze względu na obowiązki związane z pracą, zjawiał się tylko w weekendy. Był młody, atrakcyjny, zabawny i zainteresowany ludźmi oraz światem. Robił na mnie wrażenie i zauważyłam, że również ja budzę w nim zainteresowanie...

– Nazywał mnie dziewczyną z warkoczem jak księżyc.

Ten facet natychmiast przyciągnął moją uwagę

Spędzaliśmy czas na wspólnych wędrówkach po lesie i tańcach przy ognisku do białego rana. Nasz pierwszy pocałunek był w świetle księżyca.
 Właśnie tam, w lesie, na polanie, po raz pierwszy wyznaliśmy sobie miłość.

– Bożenko, pamiętaj, lotnik to lotnik, wzbija się w powietrze i znika – ciągle mi to mówiła babcia Hela. – Lepiej zwróć uwagę na chłopaków z twojego miasta, a nie na tych z daleka. Takiego, co lata po niebie, tu nie potrzebujesz. Tylko namiesza w twoim życiu...

Kiedy liście na drzewach zaczęły żółknąć, a mgła unosiła się nad polami, przyszła wiadomość z Chicago, że ciotka Jadzia niespodziewanie zmarła, a wujek Bolek nie jest w stanie sam prowadzić polskiego sklepu ze swoimi synami. Ktoś z rodziny musi mu pomóc. To zadanie przypadło mi. Wszyscy powtarzali:

– Jest młoda, zaradna, poradzi sobie, a do tego twarda góralska dziewczyna.

Bez względu na to, jak bardzo płakałam i twierdziłam, że znam tylko kilka słów po angielsku, nie przekonało to mojej rodziny. Również moje bóle brzucha i niepokojące samopoczucie nie miały dla nich znaczenia. Trzeba to zrobić, to trzeba a rodzina w górach to świętość. Nie miałam żadnej możliwości wpłynięcia na ich decyzję.

Okres ten był pełen smutku. W różnych częściach Polski dochodziło do strajków, wprowadzono kartki na żywność i czuć było w powietrzu jakiś niepokój. Bardzo pragnęłam zobaczyć się z Pawłem. Chciałam mu dużo opowiedzieć, ale nie miałam takiej możliwości. Ludzie spędzający wakacje na Mazurach powrócili do domów, a ja nie mogłam się skontaktować z ich synem. W każdym razie to co chciałam mu powiedzieć nie nadawało się na rozmowę telefoniczną...

Kiedy przyleciałam do Chicago, ludzie przyjęli mnie bardzo serdecznie i od razu zabrałam się za pracę. Ale oczywiście, tyle ile mogła pracować kobieta w ciąży. Moją córkę, Dorotkę, urodziłam na początku grudnia, właśnie wtedy, gdy w Polsce wprowadzano stan wojenny. Dlatego mój wujek nie pozwolił mi wrócić do domu.

Jej tata nawet nie wiedział, że się urodziła

Mamusiu, planuję w ciągu dwóch tygodni zabrać Cię nad Morze Egejskie. Wreszcie się porządnie wygrzejemy.

– Doreńko, co to za gadanie? O co chodzi z tym Morzem Egejskim i wyjazdem?

– Ach, mamusiu, mamusiu, po prostu zabieram Cię do słonecznej Turcji, żeby uczcić zdobycie mojego doktoratu. W pełni na to zasługujesz. Skończyłam już lekcje ze studentami, a dziekan zwolnił mnie z obowiązku przeprowadzania egzaminów wstępnych, więc nie ma już odwrotu, lecimy!!!

– Co z Fafikiem?

– Już wszystko jest ustalone. Fafik zostaje u cioci Ani, a my lecimy na 10–dniowe wakacje do Turcji. Będziemy tylko my, słońce, błękitna woda i absolutne lenistwo. Mamusiu, to będzie nasze święto i mój sposób podziękowania ci – mówiła z uśmiechem.

Spojrzałam zdumiona na swoją córeczkę, czując, jak ogarnia mnie wzruszenia. Moja kochana Dorotka, nadal mówi "mamisia" – trochę jak angielskie "mummy" i polskie "mamusia".

Pamiątka z przeszłości i miłości z czasów młodości

Proszę zapiąć pasy. Wylądujemy za pięć minut. W Dalamanie jest 25 stopni, a powietrze jest wilgotne...

Marzyło mi się, żeby wrócić do Polski. Nie raz słuchałam tej typowej angielskiej zapowiedzi lądowania. W Stanach często podróżowałyśmy, odkrywając ten wielki kraj. Kaniony, czerwone formacje skalne, plaże z palmami... To wszystko było niesamowite, ale nie mogło zastąpić Polski. Miałam nadzieję, że w końcu wrócę do domu. I ostatecznie mi się to udało.

Gdy Dorota miała 9 lat, miała szansę kontynuować edukację w prestiżowych szkołach w USA i odkrywać cały świat. Jednak wróciłyśmy do obcego kraju. Polska się zmieniała, powstał nowy rząd, a ludzie zaczęli patrzeć na wszystko inaczej. Zastanawiałam się co nas spotka? Jaką przyszłość mogę zapewnić swojej córce w kraju, którego nie zna?

Nie było nam łatwo. Dla Dorotki dostosowanie się do zupełnie nowej rzeczywistości było ogromnym zaskoczeniem. Miała trudności z komunikacją z rówieśnikami, ponieważ jej znajomość języka polskiego nie była na tyle dobra, aby sprostać językowi, którym mówili dzieci w szkole.

Gwara góralska była dla nas obca. Przez to często płakałyśmy, ale jak przystało na prawdziwe góralki, nie dałyśmy za wygraną. Musiałyśmy sobie radzić, bo po śmierci rodziców przeprowadziłyśmy się do Polski.

Moi rodzice bardzo chcieli pokazać swojej kochanej wnuczce z USA piękno polskich gór i hal, nauczyć ją góralskich piosenek, które śpiewa się przy ognisku. Niestety, nie udało im się tego zrealizować.

Tak, musiałyśmy zaczynać naukę od zera. Ale poradziłyśmy sobie doskonale. Otrzymuję dość hojną amerykańską rentę, wspieram siostrzenicę w prowadzeniu nowatorskiego pensjonatu, a Dorota, po zdaniu wielu różnych egzaminów, jest doktorem ornitologii, czyli ekspertem od ptaków. Od najmłodszych lat pociągało ją wszystko, co ma skrzydła i potrafi latać. Cieszę się, że ma dobrą pracę i wykształcenie.

Okna ekskluzywnego hotelu miały bezpośredni widok na błękitne morze, a tuż za budynkiem rozpościerały się góry pokryte zielenią. Miałam odczucie, że woda łączy się z górskimi szczytami na zawsze pod tym słonecznym niebem.

W te wakacje nasze życie się zmieniło...

Podczas śniadanie, Dorota zauważyła obok recepcji kartkę z napisem w języku polskim  wśród innych wielojęzycznych wiadomości: „Dzisiaj o godzinie 10 spotkanie z polskim rezydentem”.

– Co oni od nas chcą? Dlaczego przeszkadzają nam w tak cudownym dniu? Kim jest ten rezydent?

– Mamusiu, rezydent to taki człowiek, do którego można się zgłosić, gdy czegoś się potrzebuje – wyjaśniała mi mała Dorotka. – Znajduje się na miejscu i mówi po polsku.

– Jeżeli masz na to ochotę, to idź na to spotkanie – powiedziałam. – Ja dzisiaj zamierzam spędzić dzień na plaży, leniuchując i opalając się plackiem, a później moglibyśmy znów pospacerować po górach.

– W porządku, to ja idę i dowiem się wszystkiego – oznajmiła. – Ty zaś mamo, nie zapomnij, nie śpiewaj patrząc na morze, bo jak mówią w tym przewodniku, woda może ożywić słowa twojej piosenki. Co zrobisz, jeśli ożywisz postać Janosika czy coś innego? – zażartowała. – Mogą być nawet problemy na arenie międzynarodowej.

Na plaży nie było jeszcze dużo osób, tak jak to bywa przed południem. Zajęłam moje ulubione miejsce pod wielkim żółtym parasolem i zaczęłam marzycielsko patrzeć na morze. Obok mnie, brunet z Turcji siedział z młodą turystką, rozmawiali beztrosko po angielsku, a on kusił ją swoimi ciemnymi oczami.

"O te czarne oczy" – nagle pomyślałam i zaczęłam podśpiewywać piosenkę z mojej młodości.

Dorota zgromadziła wszystkie dane o dodatkowych wycieczkach od rezydenta i zapisaliśmy się na kilka z nich. Pierwsza wycieczka miała nas zaprowadzić do Pamukkale, potem planowaliśmy wycieczkę promem na grecką wyspę Rodos, a po kilku dniach mieliśmy wrócić do zimnej Polski z słonecznej Turcji.

– Mamo, ruszaj się, bo już niedługo odjeżdża autobus do tego niesamowitego białego miejsca – przynaglała mnie Dorotka. – O, i nie zapomnij zabrać ze sobą stroju do pływania, bo tam są wody lecznicze. Naprawdę pomagają na problemy z bolącymi stawami. Słyszysz, kierowca już dudni klaksonem i stacje się niecierpliwy.

– Pani Kolo... Kolo... – turecki kierowca miał ewidentne problemy z poprawnym przeczytaniem naszego nazwiska.

Gdy wchodziłyśmy do autobusu, starsza para, która siedziała zaraz za kierowcą, zaczęła nas obserwować z ciekawością. Mimo że starałam się skupić na podziwianiu krajobrazów, które mijałyśmy, nieustannie czułam spojrzenia tych osób. To doświadczenie nie było miłe.

Na parkingu, usytuowanym tuż obok bajecznych, białych formacji skalnych, do autokaru wszedł przystojny mężczyzna o szpakowatych włosach. Na głowie miał zabawny, duży kapelusz, a na oczach ogromne okulary przeciwsłoneczne. Uśmiechając się, wymienił kilka słów po turecku z kierowcą, a następnie powiedział do nas po polsku:

– Witam was serdecznie. Od tej chwili jestem waszym przewodnikiem. Przez najbliższe cztery godziny będziemy zwiedzać te skalne formacje i okoliczne wody. Jestem cały czas do waszej dyspozycji – powiedział z uśmiechem.

– To jest nasz przewodnik, mamusiu – szepnęła Dorota, wpatrując się w mówiącego jak w obraz.

I nagle coś mnie uderzyło. Zdawało mi się, że znam ten uśmiech, te ciemne oczy, to poruszenie głową... "Nie, to nie może być prawda" – mówiłam do siebie w duchu.

Ale jednak to było fakt. Najpiękniejszy fakt. Przy białych, wapiennych klifach, wśród gorących źródeł, Dorota znalazła swojego tatę i dziadków z Mazur, którzy przylecieli do Turcji na wakacje ze swoim synem rezydentem. To właśnie oni tak na nas patrzyli, słysząc swoje rodowe nazwisko.

Kiedyś Cyganka przewidziała, że w morzu białych łez odkryję swoje prawdziwe szczęście, swoją największą miłość, której tak bardzo szukałam przez wiele lat. Zamiast korzystać z właściwości leczniczych wód, razem płakaliśmy, przytulaliśmy się i dzieliliśmy historiami z naszych życiowych dróg. Mieliśmy wiele do opowiedzenia...

Mój ukochany Paweł zakończył studia lotnicze z wyróżnieniem. Gdy dowiedział się, że wyjechałam z kraju, poślubił stewardessę. Niestety, ona szybko porzuciła go dla bogatego biznesmena. Paweł miał problemy z sercem, więc zdecydował się odłożyć mundur pilota do szafy. Jednak zawsze tęsknił za podróżami, więc zdał egzaminy językowe, zdobył wszystkie niezbędne certyfikaty turystyczne i zaczął pracować jako rezydent turystyczny w różnych częściach globu.

To, co wyglądało na kompletnie nieosiągalne, okazało się do zrobienia. Przeszliśmy taki długi dystans, żeby teraz tutaj, w Turcji, znaleźć się na nowo. Cieszyć się naszym uczuciem i mądrą dziewczynką, której tak bardzo pragnęliśmy w tajemnicy od dawna.