Bardzo trudno jest wybaczyć małżeńską zdradę. Wiem coś o tym. Trzeba ogromnej wiary w to, że związek jeszcze da się posklejać, uratować i w ogóle jest po co nadal być razem. A potem dmuchać i chuchać na tę odrodzoną miłość, aby znowu nie zgasła, tylko wybuchła jasnym płomieniem i przetrwała.
Wykonałam ogromną pracę nad sobą, aby wybaczyć mężowi to, co mi zrobił. Co zrobił nam. I dokąd po latach mnie to doprowadziło?

A wszystko zaczęło się tak zwyczajnie, czternaście lat temu. Nawet teraz nie mogę powstrzymać uśmiechu, kiedy o tym myślę. Pamiętam, jaka byłam wystraszona, kiedy mój kolega z akademika powiedział, że nie może odwieźć mnie swoim samochodem do domu. A byliśmy umówieni od miesiąca!

– Zawaliłem ważne kolokwium, które muszę zaliczyć za tydzień, więc nie jadę do rodziców, bo tam nie mam warunków do nauki. Wiesz, do mojego pokoju wprowadziła się siostra z dwójką dzieci, rozwodzi się z mężem… – tłumaczył mi i przepraszał, że tak niezręcznie wyszło.

„A co mnie to obchodzi? – myślałam. – Jak ja teraz dostanę się do domu?”. Doskonale przecież wiedziałam, że miejsca w pociągu i autobusie od dawna są wyprzedane. Jak to na Wszystkich Świętych…

Nie raz, nie dwa jechałam w takim ścisku, stojąc na przysłowiowej jednej nodze, gdzieś na korytarzu, że ledwie dotrwałam do końca podróży. Dlatego tak się ucieszyłam, gdy Artur zaoferował mi podwózkę. A teraz nagle zostawiał mnie na lodzie. Musiałam mieć nietęgą minę, bo kolega przerwał swoje wywody na temat rodzinnych kłopotów i oznajmił:

– Ale nie martw się! Popytałem kumpli na wydziale i jeden z nich jedzie w twoją stronę. Powiedział, że nie ma problemu, zabierze cię.

W pierwszej chwili odetchnęłam z ulgą. Jednak dotrę do domu na święta. Ale zaraz potem trochę się wystraszyłam. Mam jechać prawie czterysta kilometrów z zupełnie obcym facetem? Sama z nim w aucie! „A jeśli coś głupiego strzeli mu do głowy, to… kto mnie wtedy obroni?” – przebiegło mi przez głowę.

Zobacz także:

Przypomniałam sobie, co zdarzyło się mojej kuzynce. Kilka lat temu narzeczony osobiście wsadził ją do samochodu kolegi, który miał ją zawieźć do przyjaciół na Mazury. I facet nagle sobie ubzdurał, że jeśli zaoferował jej darmową podwózkę, to należy mu się za to przynajmniej „małe podziękowanie”. Próbował zgwałcić Grażynę na leśnym parkingu, na którym zatrzymał się niby na odpoczynek. Cudem uniknęła koszmaru, bo na szczęście jakiś kierowca ciężarówki zobaczył szarpaninę i zatrzymał się, ratując ją z opresji. W zasadzie zrobił to w ostatniej chwili. Do przyjaciół dotarła już razem z nim, a kumpel narzeczonego stracił przez to dwa zęby. Mimo to jakoś nie zgłosił na policji pobicia. Wolał widocznie uniknąć oskarżenia o próbę gwałtu, bo kierowca ciężarówki powiedział, że jakby co, to on chętnie będzie świadkiem w sądzie.

„Czy ja także trafię na takiego anioła stróża, jeśli będzie się działo coś złego?” – zadrżałam.

Ale co mogłam zrobić? Miałam do wyboru – jechać z Mirkiem albo zostać w akademiku. Wtedy rodziców i brata zobaczyłabym dopiero na gwiazdkę. Bardzo za nimi tęskniłam.

– Okej, dzięki – zdecydowałam się jednak skorzystać z propozycji Artura. Miałam też nadzieję, że nie będę tego potem żałować.

Wtedy nie pożałowałam

Oczywiście, wtedy nie pożałowałam. A teraz, po wielu latach? Nie jestem już tego taka pewna…

Mirek… Moje pierwsze wrażenie? Mały elegancik. Pomyślałam sobie, że z takim chucherkiem na pewno sobie poradzę, gdyby tylko próbował się do mnie dobierać. Rozbawiło mnie to nawet, rozluźniłam się, a nawet roześmiałam. Widziałam po jego oczach, że nie wie, co mnie tak śmieszy, ale przecież nie mogłam mu tego wtedy wytłumaczyć, prawda?

Chciał być niezwykle szarmancki. Jak przystało na gentlemana, otworzył przede mną drzwi samochodu. Szkoda tylko, że nie zaczekał do końca, aż wsiądę, tylko przyciął mi róg płaszcza, który przez kolejne dwieście kilometrów powiewał za nami ochlapywany błotem. Strasznie się wtedy wybrudził i nie pomogła mu nawet pralnia chemiczna. Plama pozostała na nim już na zawsze.

Ale wtedy nie żałowałam płaszcza, mimo że był nowy i wydałam na niego wszystkie swoje oszczędności. Cieszyłam się, że wszystko się tak cudownie ułożyło z tym kolokwium Artura. Zupełnie jakby sam Pan Bóg tak wykombinował, żeby postawić na mojej drodze życiowej Mirka.

Po tych czterystu kilometrach, które przejechaliśmy razem, byłam nim bowiem oczarowana. I w domu u rodziców myślałam tylko o jednym – o jego pytaniu, czy chcę z nim wracać. „Będę miała Mirka tylko dla siebie przez kolejne czterysta kilometrów powrotnej drogi” – cieszyłam się. Niestety, czekało mnie rozczarowanie… Kiedy podjechał pod mój dom, na przednim siedzeniu siedziała już jakaś dziewczyna. Wylądowałam więc z tyłu, i natychmiast poczułam się jak piąte koło u wozu.

„Głupia! Głupia! Głupia!” – wyrzucałam sobie, że będąc u rodziców, karmiłam się marzeniami.

Ledwo go znałam, a wyobrażałam sobie nie wiadomo co, jak nastolatka. Że Mirek myśli o mnie, może nawet tęskni. A on tymczasem… Tę Magdę przedstawił mi jako swoją przyjaciółkę, jeszcze z dzieciństwa.

Przyjaciółka! Wtedy, w samochodzie, obserwując ich zachowanie i gesty, zrozumiałam jakie to dwuznaczne słowo. Już nie koleżanka, a jeszcze nie dziewczyna.

Widziałam wyraźnie, że są ze sobą bardzo blisko, dobrze się znają. Wyczuwałam to ze sposobu, w jaki ze sobą rozmawiali, tak swobodnie, na luzie, poufale.

Ona szturchała go żartobliwie, on uchylał się z wprawą. 

Miałam ochotę odgryźć jej tę łapę, aby go nie dotykała!

Mirek pożegnał się ze mną dość obojętnie pod akademikiem i byłam pewna, że to już koniec naszej znajomości. Jakaż więc byłam zdziwiona, kiedy zadzwonił następnego dnia i… zaprosił mnie do kina. Zdradził mi wtedy, że Magda była trochę zazdrosna, bo tyle jej o mnie zdążył naopowiadać w czasie wizyty w rodzinnym domu, że zdecydowała się jechać z nim do stolicy, niby „na zakupy”, aby mi się przyjrzeć. Jego oświadczenie mnie ucieszyło, właściwie zabrzmiało niczym wyznanie uczuć. Może i tak było… Szkoda tylko, że nie spojrzałam na słowo „zazdrosna” z innej perspektywy. Wtedy zobaczyłabym więcej…

Tak czy inaczej poczułam wówczas coś na kształt porozumienia, które nas niespodziewanie połączyło. Zakochałam się w Mirku jak szalona… Szybko zostaliśmy parą. Już niecałe dwa miesiące później, w Boże Narodzenie, przedstawiłam go rodzicom, a na pytanie brata, czy to poważne, odparłam, że... bardzo! Czy czułam wtedy jakieś zagrożenie ze strony Magdy? Szczerze mówiąc, ani trochę! 

Ja z Mirkiem na co dzień mieszkałam przecież w Warszawie, ona daleko od nas. Byłam pewna, że ją całkowicie wyeliminowałam. Nie zaniepokoiło mnie nawet to, że podczas sylwestra, którego spędzaliśmy ze znajomymi Mirka, usłyszałam rozmowę dwóch dziewczyn, z której jasno wynikało, że on i Magda kiedyś byli parą.

– Szkoda, że się rozstali... Bardzo do siebie pasują – stwierdziła jedna.

– Jeszcze kiedyś będą razem, zobaczysz! – zawyrokowała druga.

„Niedoczekanie! – pomyślałam wtedy. – On jest całkowicie mój!”.

Magda może i miała swoje pięć minut, ale przestała się liczyć w momencie, kiedy ja weszłam na scenę. Kiedy dzisiaj myślę o tamtej swojej pewności, chce mi się śmiać z tego, jaka byłam wówczas naiwna. Ale przecież dwanaście lat temu, kiedy po dwóch latach znajomości braliśmy ślub, naprawdę nic nie wskazywało na to, że młodzieńcza miłość Mirka ma jakiekolwiek znaczenie…

Tym bardziej że niedługo po naszym ślubie Magda wyjechała za granicę, do Stanów Zjednoczonych. Miała tam ponoć jakąś ciotkę, która załatwiła jej dobrą pracę. Byłam więc pewna, że mam ją z głowy, i razem z Mirkiem zajęłam się budowaniem naszego małego szczęścia.
 

Pierwsze wspólne sześć lat wspominam jako naprawdę cudowny okres

Mirek dostał świetną pracę i był w niej doceniany, co przekładało się oczywiście na pensję i premie.  Kupiliśmy mieszkanie, a potem szybko zaczęliśmy myśleć o budowie domu. Nie było to znowu takie nierealne, ceny ziemi pod Warszawą były wtedy jeszcze dość niskie. Szukaliśmy więc tygodniami idealnej działki. Muszę przyznać, że traktowałam to jako świetną rozrywkę.

Sama budowa już jednak rozrywki nie przypominała. Trzeba było codziennie osobiście dopilnować ekipy, bo inaczej robotnicy partaczyli, co tylko się dało. Nastąpiły opóźnienia i strasznie nas to denerwowało. W naszym domu zaczęły się kłótnie i ciche dni, które oczywiście zwalałam na karb przemęczenia. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że coś musimy z tym zrobić, bo za chwilę rozpadnie się nam małżeństwo.

Tym „cudownym” uzdrowieniem miał być wyjazd tylko we dwoje. Kupiliśmy więc wycieczkę, dogadaliśmy się z moimi rodzicami, że wezmą na dwa tygodnie naszą córeczkę do siebie, i cieszyliśmy się perspektywą wspólnych beztroskich wakacji. To znaczy ja się cieszyłam, bo jak się okazało, Mirek niekoniecznie…

Na Majorkę pojechałam w końcu z naszą pięcioletnią córką, bo w ostatniej chwili okazało się, że mąż musi być w tym czasie w robocie!
Czy byłam wściekła? Nie! Skąd! Okropnie żałowałam tego biedaka... Myślałam o nim każdego dnia, leżąc na słonecznej plaży. Wyobrażałam sobie, jak siedzi w firmie taki biedny, zmęczony, zapracowany. A to wszystko przecież dla nas. I z miłości.

Zarabiał przecież na kolejne raty za dom. Żeby go wybudować musieliśmy wziąć spory kredyt. Mieliśmy go zamiar potem spłacić, sprzedając mieszkanie w mieście i w ten sposób wyjść na zero. Kiedy wróciłam z wakacji, przywożąc mężowi kolekcję muszli, nie miałam najmniejszych nawet podejrzeń, że w czasie, kiedy ja za nim tęskniłam na samotnym wyjeździe, on całkiem nieźle się bawił.

Jestem pewna, że Mirek nie chciał, bym się o tym dowiedziała. Ale ta wredna małpa już o to zadbała. W tydzień po przyjeździe zabrałam się za pranie pościeli. Ściągnęłam z naszego łóżka w sypialni powłoczki, prześcieradło i… pod spodem znalazłam prezerwatywę. Jeszcze nieotwartą, w srebrnej folii z dużym napisem: „Made in USA”. Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czy w Polsce można dostać takie prezerwatywy. Pewnie tak, i gdybym się na tym znała, pewnie nie podejrzewałabym od razu Magdy. A tak…  Z miejsca zrobiłam Mirkowi awanturę, co ta krowa robiła w moim łóżku. A on przyznał się, że… spała!

– Przyjechała do Polski z wizytą, zadzwoniła, że chętnie by kilka dni spędziła w Warszawie i zapytała, który hotel jej polecam. Sama rozumiesz, że nie mogłem jej wysłać do hotelu. Zaproponowałem, by zatrzymała się u nas. Była zaskoczona, że ciebie nie ma, ale to chyba nie problem, też byś ją chętnie ugościła... – zmyślał płynnie, a ja chciałam w to wierzyć.

Niestety... Zupełnie przypadkiem dowiedziałam się, że mój mąż oszukał mnie bardziej, niż sądziłam. Szef bowiem wcale nie cofnął mu wtedy urlopu. Mirek go wykorzystał, tylko zamiast wyjechać ze mną na Majorkę ratować nasze małżeństwo, spędził te dwa tygodnie z Magdą, szalejąc z nią w naszym łóżku. Bo przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości, że mnie zdradził i zwyczajnie zakpił sobie z moich prób ratowania związku. Jak mógł to zrobić? Totalnie mnie olać i zostać w Warszawie, kiedy tylko się dowiedział, że Magda przyjeżdża…

To mnie bardzo zabolało. Dlaczego więc wtedy nie odeszłam? Powiem szczerze, było kilka powodów. Po pierwsze Mirek strasznie mnie przepraszał, błagał w imieniu swoim i naszego dziecka, przysięgał, że mu chyba rozum odjęło. Zasłaniał się dobrem naszej córeczki, która przecież powinna mieć oboje rodziców. I tym, ile razem osiągnęliśmy.

– Mielibyśmy to wszystko teraz stracić? – pytał, wiedząc doskonale, że marzę o chwili, kiedy ostatnia ekipa remontowa opuści nasz dom, a dzieliły nas od tego dwa tygodnie...

No cóż, wiedział, jak grać na moich uczuciach, i robił to, nawet nie patrząc w nuty. Dziecko, dom… Zostałam z Mirkiem, bo uważałam, że dobro rodziny jest moim głównym priorytetem. A skoro mąż deklarował to samo, to postanowiłam odpuścić.

Nie od razu wpuściłam Mirka do mojego łóżka, ale też zbytnio z tym nie zwlekałam, i muszę przyznać, że byłam w tym czasie dość szczęśliwa.

Dość, czyli nie do końca, bo tak jak na pękniętej wazie zostaje zawsze rysa po sklejeniu, tak i na naszym związku została ona na zawsze. Ale wierzyłam, że uda nam się dotrwać wspólnie do starości.

I naprawdę byłam gotowa trwać przy moim mężu już do końca życia, również wtedy, gdy stracił pracę. Stało się to dość nieoczekiwanie, bo przecież Mirek miał liczne dowody na to, że dyrekcja go bardzo docenia. Ale podobno nadszedł kryzys w branży, a wraz z nim redukcje etatów.

– Poleciałem, bo miałem wysoką pensję. Jestem pewny, że przyjęli na moje miejsce jakiegoś szczawia prosto po studiach i to za połowę tej kwoty! – denerwował się mąż.

Ale bez względu na to, jaka była przyczyna, znaleźliśmy się w mocno nieciekawej sytuacji. Mieszkania jednak nie sprzedaliśmy, traktując je jako lokatę kapitału i być może lokum na przyszłość dla naszej córeczki. Spłacaliśmy więc co miesiąc wysoką ratę za dom, a teraz okazało się, że... nie mamy na to pieniędzy!

Jedna moja pensja na ratę, czynsz i na życie – to było zdecydowanie za mało. Oczywiście Mirek wziął się za szukanie pracy z dużym optymizmem, ale rzeczywistość szybko ostudziła jego zapał. Mijały miesiące, a mejle, które rozsyłał po firmach, pozostawały bez odpowiedzi. Nie zapraszano go nawet na rozmowy.

Mąż popadał w coraz większe przygnębienie

Chociaż do tej pory rzadko brał do ust alkohol, teraz zaczął pić. Kiedy wracałam z pracy, zastawałam go zawsze przed komputerem z puszką piwa w ręce, grającego w głupie gry. I nie było to pierwsze piwo…

Starałam się nie denerwować za bardzo i zachowywać racjonalnie. Wystawiłam nasze mieszkanie na sprzedaż poniżej ceny rynkowej, uznając, że uzyskanie za nie jakichkolwiek pieniędzy, którymi chociaż częściowo spłacimy dom, jest w tym momencie najważniejsze.

Zajmowałam się także domem, jednocześnie pracując na cały etat. Wszystko było na mojej głowie. Mirek w niczym mi nie pomagał. Kompletnie odciął się od rzeczywistości. Nie poświęcał nawet zbyt wiele czasu naszej ukochanej córeczce.

Bardzo się wtedy o niego bałam i naprawdę wiele bym dała, żeby znalazł jakąś pracę. Nie sadziłam jednak, że stawka będzie aż tak wysoka.

Po prawie dwóch latach bezrobocia, w czasie których straciliśmy wiele z tego, czego zdążyliśmy się dorobić, Mirek wreszcie dostał etat. Przyznam, że byłam w siódmym niebie i niemalże nie wierzyłam własnemu szczęściu! No bo jak to, tak długo cisza, aż tu nagle jak grom z jasnego nieba spadła świetna posada! Kierownicza, dobrze płatna, ze sporymi perspektywami na awans. W amerykańskiej spółce, która właśnie weszła na nasz rynek.

Czy zaniepokoiło mnie to, że spółka jest amerykańska? Ani trochę! Nie miałam przecież obsesji na punkcie USA tylko dlatego, że mieszkała tam Magda. Wtedy musiałabym zabronić córce nawet oglądania komedii Disneya dla nastolatek. A ona je przecież uwielbiała.

Do głowy mi także nie przyszło, że Magda może mieć z tą spółką coś wspólnego. Przecież kiedy wyjeżdżała do Ameryki, miała za sobą tylko jakiś licencjat zrobiony na prowincjonalnej uczelni, nic więcej. Moim zdaniem mogła sobie za oceanem co najwyżej froterować podłogi tym swoim dyplomem. Ona jednak okazała się dużo bardziej inteligentna i wytrwała, niż sądziłam.

Poszła tam na studia i je skończyła, a potem została zatrudniona w dobrej firmie planującej podbój Europy. Po kilku latach pięcia się po szczeblach kariery dostała misję otwarcia filii w Polsce.

Tak, to Magda dała pracę Mirkowi! I na pracy się nie skończyło… Znowu zostali kochankami!

Mam na to niezbite dowody. Zresztą Mirek wcale się z tym nie kryje. Kiedy zapytałam go otwarcie, co go łączy z Magdą, przyznał się, że nie tylko sprawy zawodowe…

Stwierdził także bezczelnie, że jego przyjaciółce nie zależy na stałym związku, wręcz przeciwnie, postawiła na karierę. Dlatego on nie zamierza się ze mną rozwodzić.

– I ty myślisz, że ja się zgodzę na taki trójkąt? – wybuchłam.

– A co? Źle ci? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Przecież to dzięki niej mam świetną pracę! Możemy wreszcie odrobić finansowe straty, stanąć ponownie na nogi. To Magda może ci zapewnić dostatnie życie. Chyba że wolisz rozwód i wszelkie jego materialne konsekwencje?

Uderzyło mnie jego bezduszne rozumowanie. Jak on śmiał?! W pierwszej chwili obruszyłam się, pomyślałam o tym, że od niego odejdę i jeszcze mu w sądzie pokażę!

Ale potem przyszło otrzeźwienie. A może Mirek ma jednak rację? Może niepotrzebnie burzyć to wszystko w imię źle pojętej dumy. Między nami już dawno się wszystko popsuło, nie jestem też aż tak naiwna, aby sądzić, że spotkam jeszcze w swoim życiu jakąś wielką miłość. Czy nie lepiej więc postawić na dobrobyt i spokojnie wychować dziecko, zamiast odejść do… niczego?

Nie wiem, co się stanie. Być może nie wytrzymam takiego upokorzenia. Na razie jednak przyjęłam punkt widzenia męża. I nawet jeśli nie jest mi z tym idealnie, to przynajmniej nie muszę się bać, że nie wystarczy mi pieniędzy do pierwszego…