W ostatniej sekundzie dotarłam na przystanek, autobus już odjeżdżał, ale na szczęście udało mi się do niego wsiąść. Gdyby było inaczej, musiałabym czekać jeszcze dwadzieścia minut na kolejny i do domu wróciłabym późno. Mimo to i tak straciłam sporo czasu na nieprzewidzianych zakupach, ale ogłosili promocję i nie potrafiłam się powstrzymać.
Kiedy w domu brakuje pieniędzy, wszystko kupione taniej jest jak wygrany los na loterii. Do tego nastałam się za pierogami, które moje dziewczynki uwielbiają.

Zawsze miały wszystko podane na talerzu

Wracałam z pośpiechem, bo obiad nie był jeszcze gotowy. Rano zabrakło mi czasu na obranie ziemniaków, a sos do mięsa czekał na dokończenie. Pomyślałam, że nasze córeczki zapewne umierają z głodu. Ania już pewnie skończyła naukę, a Jola wkrótce wróci z zajęć sportowych. Owszem, w lodówce zawsze coś się znajdzie, ale znając moje dziewczynki, to raczej nie miały ochoty robić sobie przekąsek. Zdecydowanie wolały poczekać na mnie i ciepły, dwudaniowy obiad.

Opadłam ze zmęczenia na siedzenie autobusu i od razu dobiegł mnie dobrze znany głos.

– Dzień dobry, tak późno wraca pani dzisiaj do domu? – zapytała sąsiadka z parteru, która siedziała obok przy oknie.

– Czekałam w kolejce po pierogi, bo była duża promocja – odpowiedziałam zadowolona, że będę miała z kim pogadać. – Moje córki je uwielbiają, wie pani, jak to z dzieciakami bywa – zerknęłam na zegarek. – Ale martwię się, bo zostały w domu bez obiadu, nie zdążyłam go dokończyć przed wyjściem do pracy. Mięso ugotowane, ale ziemniaki…

– Przecież to już dorosłe dziewczyny, jakie znowu dzieci! – sąsiadka pokręciła głową. – Na pewno same ten obiad dokończą, a pani się niepotrzebnie przejmuje.

– Ech, sama pani wie, jak jest, tyle się uczą, Jola jeszcze dodatkowo na treningi chodzi, są przemęczone, gdzie by im się chciało jeszcze obiad robić – westchnęłam. – Zawsze miały wszystko podane na talerzu…

Sąsiadka spojrzała na mnie zaskoczona, ale nie skomentowała. Na kolejnym przystanku sporo osób opuściło autobus, siedzenia naprzeciw nas zwolniły się i prawie od razu zajęły je dwie młode dziewczyny. Przyglądałam im się z ciekawością, bo było czemu się przyjrzeć. Wydawały się być w wieku moich córek, ale zdecydowanie różniły się od Ani i Joli.

Chociaż na dworze panował srogi chłód, one miały na sobie kuse spódniczki, które ledwo im zasłaniały tyłki. Do tego rozpięte kurtki, a pod szalikiem tak głębokie dekolty, że wszystko wyłaziło im na wierzch. I włosy, kolorowe jak u papug i nastroszone, jakby dopiero wstały z łóżka. Twarzy w ogóle nie było widać spod grubego makijażu. Jakbym była ich matką, to bym chyba ze wstydu spłonęła na miejscu, słowo daję. Dziewczyny głośno dyskutowały między sobą, zupełnie nie przejmując się obecnością innych pasażerów.

Myślałam, że mam halucynacje

Obserwując je, dziękowałam Bogu, że moje córeczki są zupełnie inne. Dobrze wychowane, grzeczne, ubierają się stosownie do okazji i liczą się z moim zdaniem. W życiu nie pozwoliłabym żadnej z nich na założenie tak krótkiej spódniczki, szczególnie o tej porze roku, ani na noszenie takich postrzępionych kłaków na głowie zamiast normalnych włosów.

Popatrzyłam na sąsiadkę, kręcąc głową z dezaprobatą, a ona odpowiedziała mi wymownym spojrzeniem. Zrobiło mi się naprawdę przykro z powodu rodziców tych panien, że wychowali takie niewdzięczne córki. Bo można sobie tylko wyobrazić, jak one się zachowują w domu i na co sobie pozwalają. Nagle jedna z tych dziewczyn sięgnęła do torebki po telefon.

– Muszę wpaść do dziadków – oznajmiła koleżance. – Pewnie mają pustki w lodówce, po drodze zrobię im jakieś zakupy. Dziadek nie rusza się z domu przy takiej pogodzie, wiesz, od czasu, gdy miał zapalenie płuc… – wytłumaczyła przyjaciółce, a po chwili na jej twarzy pojawił się serdeczny uśmiech.

– Co tam u was słychać? – zapytała przez telefon. – Jasne, przyniosę wam węgiel. I kupię parę rzeczy do jedzenia, tylko daj znać, czego wam potrzeba – umilkła, cierpliwie wsłuchując się w głos rozmówcy.

Przysłuchiwałam się rozmowie tej panienki i byłam w szoku. Wyglądała jak jakaś lafirynda, a przejmowała się, czy dziadkowie mają coś do zjedzenia. Myślałam, że mam halucynacje. Fryzura to nie wszystko, liczy się to, co między uszami.

Chwilę później opuściły autobus, a ja odprowadzałam je wzrokiem. Dziewczyna z postrzępionymi włosami pożegnała się z przyjaciółką na przystanku i niemalże pędem pomknęła przed siebie.

– Niech pani spojrzy, można by pomyśleć, że to takie puste, nierozgarnięte panienki – zagadnęła moja sąsiadka. – A tu proszę, zakupy dla dziadków, opał z piwnicy przyniesie – zdziwiła się, kręcąc głową. – Naprawdę, nie spodziewałam się tego po niej.

Milczałam, ponieważ nie miałam nic mądrego do powiedzenia. W głowie kołatały mi się obrazy moich grzecznie wychowanych córeczek, które zapewne zasiadły przed monitorami komputerów lub wpatrywały się w ekran telewizora, wyczekując mojego powrotu i posiłku, który im przygotuję.

Żadna nie kiwnęła palcem, żeby zrobić obiad

Gdy tylko przestąpiłam próg domu, od razu zrozumiałam, że dziewczyny są potwornie głodne – dokładnie tak, jak podejrzewałam.

– No nareszcie! Mamo, gdzie ty się podziewasz? – Starsza z córek, Ania, spojrzała na mnie z pretensją w oczach. – Za chwilę muszę lecieć do kina, umówiłam się już, a tu nadal nie ma nic do jedzenia

– A ja jestem tak głodna, że zjadłabym konia z kopytami. Trener nas dzisiaj tak zmęczył na treningu, że masakra – dodała jej młodsza siostra Jola. – W lodówie tylko jakiś ser i pasztet. Obrzydlistwo!

Żadna z nich nawet nie ruszyła się, żeby pomóc mi z torbami. Odłożyłam więc zakupy na podłogę, wyprostowałam plecy i przez dłuższą chwilę obserwowałam moje córeczki w milczeniu.

– Mamo, czemu nic nie mówisz? – odezwała się w końcu Anka. – Coś się stało?

Poczułam, jak skacze mi ciśnienie, a słowa krytyki próbują wydostać się z ust. Jakoś udało mi się je w sobie stłumić.

– Może na początek jedna z was zajmie się siatkami, rozpakuje je, a druga nastawi czajnik, bo mi zimno – powiedziałam opanowanym głosem. – A jak wam się tak spieszy i jesteście takie głodne, to w szafce znajdziecie chleb, mięso podgrzejcie w mikrofali i za parę minut będzie gotowe.

– A obiadu dzisiaj nie ma? – zapytała Jola.

– Będzie, jak trochę odpocznę. Na razie niech któraś zajmie się ziemniakami, obierze je, zrobi suróweczkę z marchewki i jabłek – odpowiedziałam. – A tymczasem znikam pod prysznic, może się trochę rozgrzeję, zanim ta woda na herbatę się zagotuje.

Stojąc w łazience, przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Na mojej twarzy malowało się ogromne wyczerpanie, pod oczami widniały cienie, a od nosa do kącików ust ciągnęły się ledwo dostrzegalne zmarszczki. Byłam uosobieniem przemęczenia, ciągle goniłam za czymś. Tak jak dzisiaj dnia, kiedy musiałam przygotować obiad dla dwóch prawie dorosłych córek, jakby nie potrafiły same tego zrobić.

Nie fryzura jest najważniejsza…

Moje rozmyślania powędrowały z powrotem do autobusu, do tamtej młodej dziewczyny z potarganymi kosmykami. Przypomniałam sobie jej serdeczny uśmiech, gdy rozmawiała z dziadkami, troskliwość w spojrzeniu, gdy dopytywała, czy czegoś im nie trzeba.

Nie sądzę, żeby jej mama miała powód do wstydu za swoją pociechę. Fakt, jej córeczka prezentowała się, ujmijmy to łagodnie, dość ekscentrycznie, ale to w żadnym wypadku nie przesądzało o jej charakterze. Cóż za głupotą było z mojej strony wydawanie osądu na podstawie samej powierzchowności!

– Jak tam z moją herbatką, gotowa już? – zawołałam donośnie, żeby dotarło do kuchni. – Za chwilkę kończę kąpiel i miałabym ochotę się napić. A jutro, moje kochane, kiedy mnie nie będzie, to obierzcie sobie same ziemniaczki i zabierzcie się za obiadek! – umilkłam na chwilę, uśmiechając się figlarnie do własnego odbicia w lustrze. – Ewentualnie przygotujcie sobie coś innego, jeśli zgłodniejecie.

Wyszłam z łazienki. Dobiegły mnie głosy z pokoju dziewczynek. Podsłuchiwanie to nie moja bajka, ale zmierzając do kuchni nie dało się nie usłyszeć strzępków rozmowy...

– Coś mamę napadło – oznajmiła Jola. – Nigdy się tak nie zachowywała.

– Daj spokój, niech odsapnie trochę, a jej przejdzie – uspokajała ją Ania.

Parsknęłam śmiechem pod nosem, bo faktycznie mi odbiło. A może po prostu otworzyły mi się oczy za sprawą tej wymyślnie ubranej dziewczyny z postrzępionymi włosami. W końcu, jak się okazało, nie fryzura była tu najważniejsza, tylko to, co kryło się w jej głowie. Z autentyczną przyjemnością zajęłam miejsce przy stole, na którym stał już kubek z parującą herbatą z cytryną. Powoli upiłam łyk, z zadowoleniem zerkając na stojący na kuchence garnek z kartoflami. I na moją młodszą pociechę, która ucierała jabłka na surówkę.

Iwona, 51 lat