Kolejna, taka sama środa. Odkąd mój mąż rano poszedł do pracy, to ja ogarniałam wszystko w domu - prałam, sprzątałam, gotowałam obiad. Nic odkrywczego, zdążyłam się już przyzwyczaić, zwłaszcza że od dłuższego czasu nigdzie na stałe nie pracowałam. Na początku skupiłam się głównie na opiece nad naszą córeczką, a potem łapałam się różnych okazjonalnych prac, ale poza tym nic więcej nie robiłam

Przez lata to mój mąż zdobywał pieniądze na utrzymanie naszej rodziny, a ja, chociaż kiedyś miałam jakieś marzenia i plany, przeobraziłam się w typową kurę domową. Cóż, po ponad dwóch dekadach już się do tego przyzwyczaiłam, choć nieraz miałam wielką chęć, żeby gdzieś wyskoczyć, umówić się z przyjaciółkami albo pójść do salonu fryzjerskiego. Ale do fryzjera? Naprawdę? O matko, chyba nie odwiedziłam go od jakichś dwóch lat, a o istnieniu salonu kosmetycznego w okolicy nie miałam zielonego pojęcia. Czy bardzo mi to przeszkadzało? Nie jestem pewna.

Zdaję sobie sprawę, że ilekroć zerkałam na siebie w lustrze, dostrzegałam kobietę przedwcześnie postarzałą, choć dopiero co skończyłam pięćdziesiąt wiosen. Cera ziemista, przetłuszczone włosy, fałdki sadełka w miejscach, gdzie nie powinno ich być ani śladu, a najgorsze z tego wszystkiego – oczy pozbawione tego charakterystycznego błysku, który niegdyś tak uwielbiałam i który onegdaj oczarował mego małżonka. Ale cóż poradzić – życie toczy się dalej i nic na to nie poradzimy.

Dokładnie o wpół do szóstej po południu dotarły do mnie dźwięki otwieranych drzwi, a zaraz potem hałas odkładanego nesesera i trzaśnięcie drzwiami od łazienki. Nic zaskakującego – taki miał swój codzienny zwyczaj. Powrót z pracy, błyskawiczna kąpiel, obiadek serwowany przez gosposię Mariolkę, za który zresztą rzadko kiedy ta gosposia usłyszała choćby "dziękuję", a co dopiero liczyć na jakiś uśmiech czy buziaka. Mój dostojny mąż po zakończeniu tego codziennego rytuału przekroczył próg kuchni, rozsiadł się przy stole i zamiast tradycyjnego "cześć", wypalił:

– Musimy pogadać.

No pięknie, takie słowa nie wróżą niczego dobrego

– No nie mów, że nie udało ci się załatwić pokoju w tym pensjonacie na wrzesień, na naszą rocznicę? – zagadnęłam. – No wiesz, mieliśmy gdzieś ruszyć jesienią, żeby to jakoś uczcić…

– O czym ty gadasz? Jaki pensjonat? Jakaś wycieczka? Nigdzie się nie wybieram! – warknął poirytowany. – Chcę ci zakomunikować, że spotkałem inną i odchodzę. Kropka.

Kotlet schabowy, dopiero co upieczony, który za moment miał znaleźć się na talerzu Patryka, spadł na ziemię, a ja opadłam bezwładnie na siedzenie.

– Słucham? – wydukałam po chwili, wlepiając w niego oczy wielkości talerzyków.

– Słyszałaś. Mam serdecznie dosyć takiej egzystencji, gapienia się na ciebie, jak się zapuszczasz, nie troszcząc się o siebie. Owszem, kiedyś darzyliśmy się uczuciem, ale teraz mam tego powyżej uszu. A tamta jest zupełnie inna. Śliczna, zadbana, ma swoje zainteresowania, a nie wyłącznie przyrządzanie posiłków i porządki!

– Przygotowywanie posiłków i porządki w domu to nie był mój wymysł. Moim zadaniem miało być dbanie o nasz dom – wyszeptałam cicho, ledwo powstrzymując napływające do oczu łzy.

– Oczywiście, ale jakoś innym kobietom udaje się ogarnąć i dom, i pracę, i samą siebie. Weźmy na przykład Marlenę. Skończyła ledwie trzydziestkę, a doskonale wie, do czego dąży w życiu – prychnął z irytacją. – Poza tym między nami i tak już nic nie ma.

– Trzydzieści lat? Przecież ona jest prawie w wieku naszej córki… – wydusiłam z siebie przez łzy.

– Daj spokój, to i tak bez znaczenia! Jeśli planujesz jakiś wyjazd, to beze mnie. Ja się zbieram i jutro przyjdę po swoje rzeczy. Za tydzień składam papiery rozwodowe. Później się dogadamy, co z domem. Sorry, ale na dziś kończy mi się czas.

Jak ta idiotka siedziałam przy stole i przełykałam łzy

Kiedy minęło kilka chwil, podniosłam się, bo do moich nozdrzy dotarł zapach przypalającego się mięsa. Poślizgnęłam się na jednym z kotletów, który wylądował na kafelkach. W ostatniej sekundzie zdążyłam przekręcić gałkę, gasząc palnik. Sięgnęłam do lodówki, skąd wyjęłam butelkę czerwonego wina. Trzęsącymi się rękoma odkorkowałam ją i przechyliłam, opróżniając chyba do połowy.

Niby czemu? Z jakiej przyczyny? Czyżbym aż tak do niczego się nie nadawała? Przecież dawniej darzyliśmy się ogromnym uczuciem! Doczekaliśmy się wspaniałej pociechy. W którym momencie staliśmy się sobie tak dalecy? Niemal trzy dekady w związku małżeńskim, a teraz nagle nic nas nie wiąże? No dobra, on skupiał się na pracy, ja na domu, a z tego, co kiedyś razem lubiliśmy robić, zostały tylko coroczne wypady nad jeziora. Ale czy zrobiłam się dla niego aż tak okropna, że postanowił mnie kimś zastąpić? Po następnej godzinie i ostatnim łyku czerwonego wina zasnęłam.

Gdy otworzyłam oczy z samego rana, powieki miałam opuchnięte, a w głowie łupało mi okropnie po wczorajszym wieczorze. Rzuciłam okiem na wyświetlacz komórki akurat w momencie, gdy zadzwonił telefon. To była Daria - moje dziecko.

– Mamo… – zaczęła, a łzy znów napłynęły mi do oczu, ponieważ brakowało mi siły, by jej zakomunikować, co się stało. Ona jednak zdawała sobie z tego sprawę. – Mamo, tata zadzwonił do mnie wczoraj wieczór i wszystko mi wytłumaczył.

– Bo widzisz… – wyszeptałam.

– Rozumiem, nie musisz nic wyjaśniać. Uważam, że zachował się jak ostatni kretyn. Za godzinę po ciebie przyjadę i pojedziemy do mojego mieszkania. Dasz radę do tego czasu się spakować?

– Ale co ja powinnam…

– Jeszcze nie wiem, razem coś wymyślimy. W każdym razie teraz nie możesz tam zostać. No to do zobaczenia, pa.

Tak naprawdę nie za bardzo wiedziałam, co o tym sądzić, ale chyba rzeczywiście nie byłam w stanie i nie miałam ochoty tkwić w lokum, gdzie dosłownie każdy kąt przywoływałby wspomnienia tego, co się wydarzyło. Spakowałam trochę ciuchów i drobiazgów. Zaparzyła mi ciepłą herbatę, otuliła kocykiem, czule objęła i nakazała odpoczywać. Zdaje się, że przespałam prawie dwie doby. Powoli moje łzy przestały płynąć, a ja zaczynałam odzyskiwać siły. Wieczorem weszłam do kuchni i zobaczyłam Darię przy garnkach.

– Czym się zajmujesz? – spytałam.

– Przyrządzam twoją ulubioną potrawę. Makaron w kształcie muszli, faszerowany szpinakiem i serem feta. No i oczywiście lampka winka – puściła do mnie oczko.

– No ale…

– Bez żadnych ale. Kiedy ostatnio ktoś dla ciebie przygotowywał posiłek? Jakoś nic mi nie przychodzi do głowy. No to jemy i planujemy, jak potoczy się przyszłość.

– Jaka przyszłość, kochana… – westchnęłam, popijając łyk wybornego białego wina. – Totalnie nie mam pojęcia, co powinnam zrobić.

– Wziąć się w garść. A ja ci w tym pomogę. Nie zapominaj, że jestem profesjonalistką! – parsknęła śmiechem.

Rzeczywiście, Daria zrobiła studia magisterskie i rozpoczęła karierę jako coach. Przyznam szczerze, że nie do końca orientuję się, na czym dokładnie polegała jej praca. Z tego, co zrozumiałam, chodziło o wspieranie osób, które mają problemy z codziennością i pragną wreszcie przejąć kontrolę nad swoim życiem – przynajmniej tak mi się wydaje. Faktycznie, wielokrotnie sugerowała mi, żebym w końcu zajęła się sobą, zatroszczyła o siebie, wyszła z domu, skupiła się na własnych potrzebach, a nie tylko na gotowaniu obiadów dla męża. Lekceważyłam jej rady, bo myślałam, że przecież nie może mieć pojęcia o prawdziwym życiu. Ale teraz zastanawiam się, czy to aby na pewno były tylko puste słowa.

Kiedy rano się obudziłam, czułam w sobie dużo więcej pozytywnej energii. Jak radziła mi Daria, usiadłam wygodnie, przymknęłam powieki i zaczęłam myśleć, czego tak naprawdę pragnę. Wczasy? Teraz raczej nie, jeszcze nie teraz, kiedy mam taki kiepski nastrój. Może jakaś wciągająca lektura? Czemu nie, przecież teraz mam czas, bo nie muszę codziennie szorować łazienki. A czym mogłabym się zająć na dłuższą metę, bo przecież muszę zacząć jakoś zarabiać? Otworzyłam oczy i zerknęłam na stoliczek, na którym stał cudny bukiet – to Daria dostała kwiaty od swojego faceta.

Rany, a może to jest właśnie to?

Od zawsze uwielbiałam kwiaty i marzyłam, by móc się nimi zajmować. Nie posiadam własnego ogrodu, ale może by tak kwiaciarnia? Zaczęłam przeglądać oferty w sieci. No i proszę, faktycznie były tam kursy florystyczne. Pomyślałam sobie – a co mi szkodzi – wykonałam telefon i się zapisałam.

Daria wprost skakała z radości, gdy jej o tym wspomniałam. Potem stwierdziła, że zajmie się moim wizerunkiem. Załatwiła mi wizytę u fryzjera, umówiła na manicure, a nawet na masaż. Matko kochana, ależ to było cudowne doznanie. Nareszcie poczułam się jak stuprocentowa kobieta! Trochę mniej entuzjazmu wzbudziło we mnie jej oświadczenie, że pora wziąć się za moje ciało.

– Oszalałaś? W życiu nie pójdę na siłownię, choćby nie wiem co – chichotałam.

– Kto tu mówi o siłowni? Uruchamiamy komputer i ruszamy z koksem!

I tak ruszyłyśmy. Jakieś skłony, dziwne ćwiczenia i inne takie. Początkowo cała byłam mokra od potu, ale po pewnym czasie zaczęłam się w tym odnajdywać. A co najlepsze, już po czterech tygodniach zauważyłam, że znienawidzone fałdki zaczęły się zmniejszać. Moja kochana córcia pomyślała też o czymś innym, a dokładnie o lokum, które dzieliłam z mężem. Wynajęła fachowców, którzy zajęli się sprzedażą. Mieszkanie było spore, więc po podziale gotówki starczyło mi na zakup niewielkiej kawalerki.

Naprawdę nie mogłam się doczekać momentu, kiedy wreszcie będę mogła urządzić nowe mieszkanie po swojemu. Przy okazji dam trochę przestrzeni mojej córce, bo przestanę się jej ciągle narzucać ze swoją obecnością. To był początek zupełnie nowego rozdziału w moim życiu.

A jakby tego było mało, to jeszcze dostałam pracę!

Pewnego razu, gdy szłam obok sklepu z kwiatami, dostrzegłam ogłoszenie o pracę. Sprawdzili moje umiejętności, przeprowadzili szkolenie i zgadnijcie co? Zostałam pełnoetatową florystką! Przygotowywałam wiązanki na ceremonie ślubne, przyjęcia weselne i imieninowe. Sama przyjemność. Ale pewnego dnia przyszła wiadomość, która mnie zszokowała. Właśnie robiłam sobie kawusię, gdy otworzyłam pozew rozwodowy. Zbladłam jak ściana.

– O co chodzi? – spytała Daria, wkraczając do pomieszczenia i zauważając wyraz mojej twarzy.

– Rozumiem – skwitowała krótko, spoglądając na kartkę.

– Jak to dalej będzie? – jęknęłam.

– Nie przejmuj się. Jestem przy tobie i nigdzie się nie wybieram. I wiesz co? Masz wyglądać tak zachwycająco, żeby tata totalnie oniemiał, okej? – przytuliła mnie mocno.

Gdy nadeszła ta chwila, przemierzałam sądowy korytarz z niezachwianą pewnością siebie, odziana w moją najlepszą garsonkę. Świeżo ścięte i przefarbowane włosy, zgubione zbędne kilogramy, starannie pomalowane paznokcie i podkreślone szminką usta. Dostrzegłam go, jak siedział pod salą rozpraw wraz ze swoją wybranką serca.

– Marysiu, to naprawdę ty? - wycharczał.

– Niby kogo innego się spodziewałeś zobaczyć? – sarkazm wziął górę nad moimi dobrymi manierami.

– Wyglądasz tak...

– Inaczej? Bez dwóch zdań – parsknęłam śmiechem. – Dobra, ruszajmy, sędzia nie ma całego dnia. A pani – zwróciłam się do dziewczyny – niech tu sobie usiądzie i poczeka. Za momencik będzie go miała z powrotem tylko dla siebie.

Postępowanie sądowe zakończyło się w mgnieniu oka, bez ustalania, kto zawinił, ponieważ nie chciałam robić szopki i prać publicznie brudów związanych z niewiernością męża. Zachowywałam się zdecydowanie i emanowałam pewnością siebie. Patryk, zaskoczony moim wyglądem i postawą, bełkotał jak ostatni głupek. Wyszliśmy stamtąd po trzydziestu minutach.

– Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia – rzuciłam na pożegnanie, po czym raźnym krokiem ruszyłam w stronę auta, w którym siedziała Daria.

Jego dolna warga znów opadła w dół, a ja nie byłam w stanie opanować chichotu, niczym jakaś nierozgarnięta nastolatka. To już dwanaście miesięcy odkąd zaczęłam wszystko od nowa. Moje odmienione życie nabierało rozpędu. Sporą część dnia pracowałam w kwiaciarni, a potem zmierzałam do swojego niewielkiego, urządzonego po mojemu mieszkanka. Od czasu do czasu spotykałam się z moją dziewczynką. Zajadałyśmy się wtedy przepysznym makaronem z dodatkiem szpinaku, plotkowałyśmy lub zasiadałyśmy przed telewizorem, by obejrzeć coś ciekawego. Wspomnienia o Patryku i poprzednim życiu wciąż gdzieś się we mnie tliły, jednak ból został już nieco przytłumiony.

I wtedy ni stąd, ni zowąd...

Był środowy dzień, jak co tydzień. Właśnie dopieszczałam cudny bukiet składający się ze słoneczników, róż i hortensji. Prawdziwe cudo. Wtem usłyszałam dźwięk dzwonka przy wejściu.

– Moment, zaraz przyjdę! – odkrzyknęłam z pomieszczenia na tyłach sklepu.

Kiedy wyszłam, moim oczom ukazał się nie kto inny jak on. Poczułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać.

– Czego pan chce? – rzuciłam w jego stronę.

– Marysiu, błagam… – wydusił z siebie, spoglądając na mnie niczym skarcony szczeniak.

– O co znowu chodzi?

– Ja… Chciałbym cię przeprosić za to wszystko i…

– Niby za co? Za to, że porzuciłeś mnie jak zużyty mebel? Czy może za to, że zamiast starej małżonki wolałeś jakąś młodą pannę?

– Owszem, za to wszystko. Wiesz, ja i Anka… To już koniec między nami…

– Serio? Dała ci kosza? – wyrwało mi się. – I związała się z jakimś młodzikiem?

– Nie tworzymy już pary i w tej chwili ja…

Moja pociecha wpoiła mi, że odrobina egoizmu to nic złego, bo w ten sposób dbamy o swoje potrzeby

– Wiesz co ci powiem? Mam dla ciebie ofertę – puściłam do niego oczko. – Popatrz tylko, trzymam w dłoni taki piękny bukiet – pokazałam mu wiązankę kwiatów, którą przed chwilą ułożyłam. – Weź go sobie, nie musisz nic płacić. Może dzięki niemu uda ci się uzyskać przebaczenie Ani, a jak nie, to zrobisz z kwiatami, co tylko zechcesz. Bo ja, mój drogi, nie mam zamiaru drugi raz wdawać się w tę samą historię. Jak sam widzisz, ułożyłam sobie życie po swojemu i niespecjalnie mnie już obchodzi, co się dzieje w twoim. A teraz żegnam, czeka mnie sporo roboty.

Przez chwilę poczułam ukłucie smutku, gdy patrzyłam na jego oddalającą się sylwetkę. Cóż, takie życie. Moja pociecha ciągle mi powtarza, że zdrowy egoizm polega na trosce o samego siebie. Więc teraz postanowiłam zająć się sobą i mam zamiar robić to jeszcze przez jakiś czas. Bo nadszedł czas, bym i ja zaznała odrobiny szczęścia. Tobie, mój drogi, również tego życzę, tyle że już bez mojego udziału.

Maria, 53 lata