Znowu doszło do kłótni z moim mężem, który następnie opuścił dom, z hukiem zamykając drzwi. Żeby się uspokoić, ponownie wróciłam myślami do dawnych wspomnień.

Gdy decydowałam się na ślub, co miało miejsce prawie dwie dekady temu, przed oczami miałam radosne twarze dziadków. Wówczas jeszcze byli wśród nas, a ich miłość stanowiła dla mnie najbardziej przekonujący argument, że prawdziwe uczucie jest wieczne. 

Ja również pragnęłam doznać tego w swoim związku. Marzyłam o tym, aby nasza wspólna więź oraz wzajemny szacunek z upływem czasu tylko się zwiększały. Czyżby jednak nasi dziadkowie po prostu mieli mega farta? Może w obecnych czasach taka miłość jak ich nie ma możliwości przetrwania.

Wszyscy się na siebie wkurzają

Pamiętam te chwile z mojego dzieciństwa, gdy odwiedzaliśmy ich w ich domu. Babcia natychmiast udawała się do kuchni, aby upiec ciasto lub przygotować coś ciepłego do jedzenia. Dziadek z kolei siedział z nami i zabawiał nas rozmową. Ale zawsze, jakby prowadzony tajemniczą intuicją, wiedział kiedy powinien iść do kuchni, aby otworzyć słoik z przetworami, odcedzić ziemniaki czy przenieść na stół ciężki garnek z zupą.

Ciągle mam też w pamięci, jak babcia go wołała, a on reagował: „Tak, skarbeńku, już biegnę”. Nigdy nie odpowiedział: „Za chwilę”, nie rzucił z irytacją gazety, którą w danej chwili przeglądał, nie udawał, że nie słyszy. Nigdy również nie zauważyłam, by między nimi dochodziło do kłótni czy choćby ostrego albo nieuprzejmego zwracania się do siebie. To właśnie zaskakiwało mnie najbardziej, ponieważ na co dzień bywałam świadkiem takich sytuacji.

W szkole, na drodze, u przyjaciół... Czasem nawet w moim własnym domu. Ludzie na siebie warczeli, niekiedy używając wulgarnych wyrażeń. Zastanawiało mnie to na tyle, że pewnego dnia zapytałam mamę, jak to jest z jej rodzicami. Czy kiedykolwiek się pokłócili?

– Gdy jeszcze z nimi mieszkałam, a oni byli młodzi, zdarzały się niesnaski. – Nikt nie jest doskonały – odparła, uśmiechając się do mnie. – Ale muszę przyznać, że nawet kiedy podnosili na siebie głos, robili to z pewnym... szacunkiem.

– Co masz na myśli? – chciałam zrozumieć. – Jak to jest możliwe?

– Pamiętam, jak pewnego razu tata wrócił z imprezy. Mogło to być spotkanie służbowe, nie jestem pewna, ale pamiętam, że mama była zdenerwowana, bo nie wracał przez długi czas. W tamtych czasach nie mieliśmy telefonu, więc nie miał możliwości dać jej znać o swoim opóźnieniu. I wtedy nieco się napił... Wprawdzie rzadko do tego dochodziło, tylko na przykład podczas imienin czy urodzin. Ale mama i tak była wściekła. Wygłosiła mu kazanie na temat jego nieodpowiedzialnego postępowania, nakazała mu natychmiast się umyć i położyć spać do dużego pokoju. Bo, jak powiedziała, nie będzie mogła zasnąć z jego alkoholowym oddechem. Ale potem, kiedy poszłam do kuchni po coś do picia, zauważyłam, jak troskliwie go przykrywa kocem, a na szafkę stawia butelkę wody i jakieś leki. Wiesz, córeczko, uważam, że kiedy ludzie naprawdę się kochają, to nawet jeśli są na siebie zagniewani, nadal okazują sobie swoje uczucia.

– Zauważyłam, że u ciebie z tatą nie zawsze tak jest – powiedziałam wtedy.

– Masz absolutnie rację! – mama wybuchła śmiechem, ale natychmiast zrobiła poważną minę.

– Do tego rodzaju uczucia trzeba po prostu dorosnąć. Nie ma sensu upierać się przy drobnostkach. Ja o tym doskonale wiem, jednak gdy przychodzi co do czego, często nie jestem w stanie opanować gniewu. To samo dotyczy taty. Podejrzewam, że moi rodzice musieli dorosnąć szybciej z powodu trudnych okoliczności, w jakich przyszło im dorastać w czasie wojny i po wojnie. Dlatego teraz potrafią doceniać to, co jest naprawdę najważniejsze...

Po tamtej rozmowie z mamą postanowiła, że zrobię wszystko, aby moje przyszłe małżeństwo wyglądało tak samo. Wówczas miałam 16 lat i zanotowałam to sobie nawet w swoim pamiętniczku.

„Moimi wzorami miłości są moi dziadkowie. To momenty, kiedy babcia podaje dziadkowi kubek herbaty, a on z troską przykrywa jej nogi kocem, aby nie zmarzła. To ich wspólne spacery, podczas których nie przestają trzymać się za ręce. I pocałunki na pożegnanie, kiedy jedno z nich wybiera się na zakupy lub wizytę u lekarza”.

Później jednak dorosłam i zrozumiałam rzeczywistość. Wzięłam ślub i niewiele czasu minęło, kiedy zrozumiałam, że bez względu na moje wysiłki, codzienna rutyna i problemy dnia powszedniego zawsze pokonają romantyczne wyobrażenia. Nie byłam w stanie unikać kłótni i konfliktów z powodu drobnych nieporozumień. Ciągłe gromadzenie się tych małych problemów doprowadzało mnie do granic wytrzymałości. Czasami czułam, że nie daję już rady. I wtedy wybuchałam gniewem z powodu brudnej szklanki pozostawionej na stole.

Naprawdę tęskniłam za tym, co tak bardzo mnie oczarowało w czasach młodości. Dlatego zawsze, kiedy ja i Tomek mieliśmy konflikt, decydowałam się na samotny spacer lub z dziećmi i wychodziłam do dziadków. To tam szukałam ciszy i odnajdywałam schronienie. Czerpałam radość z obserwacji ich miłości, która nie zanikała. W odróżnieniu od naszej.

Dziadkowie stawali się coraz starsi i coraz słabsi. To jeszcze bardziej mnie poruszało, gdy obserwowałam ich uczucie.

Ich wzajemna troska była wzruszająca

Pamiętam, jak pewnego razu odwiedziłam ich razem ze swoją starszą córką, Madzią. Moja babcia wtedy właśnie piekła kotlety, ale natychmiast przyszła się z nami przywitać, zapominając o włączonej patelni. Kotlety się przypaliły, a ona zaczęła się martwić, jak ona i dziadek je zjedzą, skoro już nie mieli własnych zębów.

Łącznie było cztery kotlety – dwa upieczone wcześniej, „normalne”, a dwa przypieczone. Jeden z tych ocalonych babcia położyła na talerzu Madzi, drugi zaś podała dziadkowi. A kiedy wróciła do kuchni po sztućce, dziadek potajemnie zamienił kotlety na talerzach, przez co babcia otrzymała ten miękki. 

Gdy tylko odkroiła kawałek, zdała sobie sprawę z sytuacji. Szybko przejrzała wszystkie talerze na stole i... poprosiła dziadka o podanie jej szklanki wody. Kiedy on się odwrócił, babcia szybko zamieniła kotlety miejscami. Dziadek oczywiście zauważył ten podstęp i zaczął narzekać, że stracił apetyt, więc oddał swój kotlet babci.

Czyż to nie jest urocze? Jeszcze innego razu wszyscy zostaliśmy zaproszeni do domu naszej ciotki. Było to duże rodzinne zgromadzenie, nasza ciotka obchodziła swoje 70. urodziny i zorganizowała kolację w restauracji. Ale dziadek nie przepadał za takimi imprezami, nie cierpiał jedzenia poza domem. Dodatkowo, jak się później okazało, borykał się w tym czasie z pewnymi problemami żołądkowymi. Co, rzecz jasna, było dość uciążliwe.

Jednak dziadek starał się wyglądać na zadowolonego. Był świadomy, że babcia i ciotka bardzo się lubią i to spotkanie jest dla niej ważne, więc siedział, zaciskał usta i starał się zachować pozytywne nastawienie. Babcia jednak dostrzegła, o co chodzi, bo niespodziewanie w trakcie drugiego dania ogłosiła, że nagle źle się poczuła i przeprasza wszystkich, lecz musi wrócić do domu. Oczywiście, z mężem, ponieważ ktoś musi się nią zająć.

Później do nich zadzwoniłam, mocno zmartwiona, ale usłyszałam, że babcia czuje się świetnie i nic jej nie dolega. Dopiero po kilku dniach przyznała, że była to mistyfikacja. Niestety, to jedna z ostatnich takich radosnych scen, które pamiętam. Później stan zdrowia dziadka się pogorszył i babcia się nim opiekowała. Dostał udaru i, niestety, nie odzyskał pełnej sprawności.

Wymagał pomocy podczas jedzenia i picia, poruszał się na wózku inwalidzkim. Każdego dnia babcia zabierała go na spacer, a on, aby ją odciążyć, starał się niedołężnymi rękami kręcić koła. Byli z sobą do końca, pomagali sobie, darzyli szacunkiem i miłością. W zasadzie razem odeszli – babcia przeżyła dziadka o dwa miesiące.

Miłość wymaga dojrzałości

Z westchnieniem rzuciłam okiem na zegar i byłam zaskoczona – prawie trzy godziny zatraciłam się we wspomnieniach. A mój mąż nadal nie dotarł do domu. Zaczęłam się martwić. Było już ciemno, w mojej głowie zaczęły pojawiać się różne, coraz bardziej niepokojące sceny. Sięgnęłam po telefon i wybrałam jego numer, ale dźwięk telefonu dochodził z komody. Oczywiście. Wybiegł zdenerwowany i zapomniał zabrać telefon. Teraz już naprawdę zaczęłam panikować. Gdzie on może być? Niespodziewanie usłyszałam dźwięk klucza obracającego się w zamku. Pobiegłam do holu. 

– Martwiłam się! Czemu nie... – zaczęłam, ale brakło mi słów. Stał w drzwiach z bukietem róż.

– Przepraszam, skarbie – powiedział, podając mi kwiaty. – Bardzo się zdenerwowałem, wsiadłem do auta i po prostu jechałem. I wiesz, gdzie mnie to zaprowadziło? Do domu twoich dziadków. Zatrzymałem się tam i próbowałem się uspokoić. I pomyślałem, że... chciałbym żyć tak jak oni. To nie powinno być zbyt trudne. W końcu, o co tak naprawdę się pokłóciliśmy? O jakąś bzdurę, której za kilka dni nie będziemy pamiętać.

– Zgadza się, to była głupota – odpowiedziałam. – Ja również cię przepraszam.

Pomyślałam, że może w końcu dojrzewamy do miłości.