Tam znalazłam schronienie

Kiedy miałam 16 lat, uciekłam z domu. Nie wzięłam ze sobą prawie nic – jedynie plecak i parę złotych do kieszeni. Szłam na piechotę do Poznania, wierząc, że w dużym mieście znajdę swoje miejsce i sposób na przeżycie. Czwartego dnia po ucieczce, zmęczona, brudna i głodna dotarłam do N. To kilkutysięczne, zadbane miasteczko nad rzeką. Na obrzeżach N. znajdowały się stare wille ukryte w ogrodach. Przed furtką prowadzącą na posesję jednej z takich willi stał samochód, do którego wsiadały dwie starsze panie wyglądające na siostry.

Przechodząc obok, usłyszałam, jak jedna spytała drugą:

– A zawór gazu zakręciłaś? I wody? Nie wiadomo, co może się stać przez miesiąc.

– Zakręciłam, nie marudź, jeszcze mi trochę pamięci zostało.

– Tak, zostało, a kto zapomniał opłacić rachunki?

– Ile jeszcze mi to będziesz wypominać?

Kobiety wsiadły do auta i odjechały. Poszłam dalej, na zadbany ryneczek, kupić bułkę za ostatnie grosze, bo z głodu robiło mi się niedobrze. Siedziałam potem na ławce na skwerku, skubałam po kawałeczku kajzerkę, żeby wystarczyło jej na dłużej i marzyłam o nocy w ciepłym łóżku, a nie znów pod drzewem czy w bramie. Powiał przenikliwy wiatr, zaczęło kropić… Zrobiło mi się zimno, bo miałam na sobie tylko lichą kurteczkę. Zaczęłam dygotać. Skuliłam się. Czułam, że łapie mnie przeziębienie… 

Wtedy przypomniałam sobie o tamtych dwóch kobietach, które wyjeżdżały gdzieś na miesiąc i ich pustej willi. Uznałam, że jeśli uda mi się do niej dostać bez wybijania szyb, to znaczy, że los mnie tam skierował. Uliczka była pusta, domy w lecie poukrywane przed wzrokiem sąsiadów zasłoną drzew, teraz, gdy liście z nich opadły, były bardziej wystawione na widok. Furtka była zamknięta – rozejrzałam się wokoło – pustka, cisza. Szybko wdrapałam się na płot i już po chwili byłam w ogrodzie. Pobiegłam na tył domu i poszukałam wejścia. Udało się – drzwi na taras nie były zamknięte na klucz. Podziękowałam siłom wyższym za problemy z pamięcią starszych ludzi.

W środku było dziwnie. Meble jak z poprzedniej epoki. Na ścianach obrazy w pięknych, zdobionych ramach, a w korytarzu wysoki, stojący zegar z kukułką. Włączyłam wodę, gaz i zajrzałam do spiżarki. Niewiele tam było – jakieś słoiki z dżemem, kompoty. Pewnie więcej znalazłabym w piwnicy. Postanowiłam zajrzeć tam rano. Teraz wyjęłam dwie puszki konserwy rybnej i ogórki. Nie zamierzałam wyjadać wszystkiego, ale te siostry wyglądały na miłe, pomyślałam, że na pewno nie miałyby nic przeciwko, gdybym odpoczęła w ich domu kilka dni i coś zjadła. Potem wzięłam gorącą kąpiel, położyłam się na kanapie w salonie i przykryłam kocem. Byłam śmiertelnie zmęczona. Zasnęłam, jak tylko przyłożyłam głowę do poduszki.

Ojciec był moim katem

Obudziły mnie jakieś szepty. Przez chwilę leżałam z zamkniętymi oczami, próbując uświadomić sobie, gdzie jestem. Dom. Włamanie? Dom miał być pusty… Więc kto szepcze? Otworzyłam oczy – było ciemno, tylko przez wysokie okna wpadały do środka smugi księżycowego światła. Wiatr na zewnątrz miotał gałęziami i ich cienie tańczyły po pokoju.

Szepty odpłynęły. Nie zniknęły wprawdzie, ale unosiły się gdzieś daleko. To nie było normalne. Poczułam dreszcz niepokoju – nie zwykły strach, lecz taki pierwotny lęk, jakiego u progu cywilizacji doświadczali ludzie stykający się z nieznanym. Jakiś cień przesunął się na tle ściany. Cicho zapiszczałam. Musiałam natychmiast zapalić światło! Prawie przewróciłam lampkę stojącą obok kanapy, ale udało mi się nacisnąć włącznik. Ciepłe światło zalało pokój. Cienie zniknęły, szepty też. Byłam roztrzęsiona.

Aż podskoczyłam, kiedy zegar w korytarzu wybił godzinę. Trzy uderzenia. Trzecia. Wstałam i poszłam do łazienki. Załatwiłam najpilniejszą potrzebę i podeszłam do umywalki, żeby umyć ręce. Ciepła woda obmywała moje zimne dłonie, a ja spojrzałam w lustro. Siniak pod okiem już prawie znikł. Warga też już się wygoiła. Językiem sprawdziłam zęby. Prawie się nie ruszały. Kostka, którą chyba zwichnęłam, wyskakując przez okno jeszcze bolała, ale nie aż tak bardzo mocno jak na początku.

Patrzyłam w lustro, ale nie widziałam swojego odbicia, tylko sceny z przeszłości. Rygor. Klęczenie w kącie po kilkanaście godzin. Bicie. Terror psychiczny. Od lat codziennie marzyłam o dniu, gdy skończę 18 lat i wyprowadzę się z domu. Nic mi nie będzie mógł już wtedy zrobić. Ale tamtego dnia ojciec znalazł moją kryjówkę i wyciągnął z niej pamiętnik oraz prospekty szkoły – technikum krawieckiego. Dostał szału. Wiedziałam, że nie skończy się na krótkim biciu. Już raz dostałam tak, że tydzień się nie ruszałam.

Po kilku razach wywinęłam mu się spod pięści i uciekłam, chwytając po drodze kurtkę i plecak. Wyskoczyłam przez okno i ruszyłam przed siebie. Krzyczał i groził, że wyśle za mną policję, ale ja gnałam przed siebie.

Nagle dostrzegłam jakiś ruch w lustrze. Obróciłam się z bijącym sercem. Nic. Zakręciłam wodę, wytarłam dłonie i wróciłam do salonu. Cisza.

– Masz zwidy – powiedziałam do siebie. – Tu nikogo nie ma.

Położyłam się na kanapie. Najchętniej zostawiłabym zapalone światło, ale bałam się, że ktoś z zewnątrz je zobaczy i naśle policję. Znów zapadła więc ciemność. Przez chwilę leżałam, nasłuchując. Cisza. W końcu zasnęłam.

Poznałam tajemnicę jednej z sióstr

Następny dzień spędziłam na odpoczynku i myszkowaniu po domu. Zawsze interesowało mnie życie innych ludzi. Zaglądałam do szaf i szuflad. Przymierzyłam śmieszne staroświeckie kapelusze i buty. Potem oczywiście wszystko odkładałam na swoje miejsce. Znalazłam klucz do piwnicy i przyniosłam kilka ziemniaków oraz słoik z domowym leczo na obiad. Znalazłam też apteczkę i zrobiłam sobie okład na spuchniętą kostkę z altacetu. Pomyślałam, że zostanę tu jeszcze dwa, trzy dni, aż odpocznę i dojdę do siebie. Postanowiłam też, że nie wezmę ani grosza z pieniędzy, jakie znalazłam w drewnianej kasetce wsuniętej pod staniki w bieliźniarce. To byłaby przesada.

Na dnie jednej z szaf znalazłam drewnianą skrzynkę. Nie była zamknięta na klucz. W środku były jakieś listy, stare papiery i zeszyt w sztywnej oprawie. Zapisane były w nim tylko dwie kartki – ładnym, równym pismem. Jakaś kobieta zamierzała opisać swoje życie – dzieciństwo spędzone w tym domu, rodzinę, siostrę bliźniaczkę. A także swoją niespełnioną miłość do męża siostry, Romualda. By ich poróżnić wymyśliła historię, że mąż odszedł do innej i wyjechał bez pożegnania.

Nic więcej w zeszycie nie było. Tylko zapowiedź historii. Schowałam papiery i poszłam do salonu. Przez okno widziałam wysoką figurę anioła w ogrodzie. Oblepiały go spadające liście. 

Kiedy jeszcze żyła mama, opowiadała mi różne rzeczy. Była bardzo wierząca. Mówiła, że dusze cierpią, gdy nie są pochowane, jak należy. Że czasem niepokoją żywych, domagając się swoich praw. Przypomniałam sobie nocne szepty i cienie. Poczułam się trochę niepewnie. „Może jednak powinnam sobie stąd pójść?” – zastanawiałam się. Ale na dworze wiało, zaczęło padać, było zimno. A mnie bolała noga i zaczynał męczyć katar.

– Przeżyłaś jedną noc, przetrwasz i następne – powiedziałam do siebie. – Poza tym, duchów nie ma.

Wróciłam do domu i usadowiłam się w korytarzu z lampką i książką. Tu światło mogłam mieć cały czas zapalone, bo nikt z zewnątrz tego nie widział. To był jakiś stary romans, sympatyczny i trochę naiwny, ale oderwał mnie od smutnych myśli. Owinęłam się w koc – chyba znów skoczyła mi temperatura, bo cała trzęsłam się z zimna. 

Owładnęła mną panika

W pewnej chwili coś wyrwało mnie ze świata balów, pięknych kawalerów i jeszcze piękniejszych panien. Uniosłam głowę i w lustrze dostrzegłam patrzącego na mnie… anioła z ogrodu! Wrzasnęłam, książka wypadła mi z ręki, kopnęłam lampkę, która zgasła, wrzasnęłam jeszcze głośniej i na czworakach rzuciłam się do ucieczki. Chciałam jak najszybciej wydostać się z tego domu na zewnątrz, ale drzwi wyjściowe nie chciały się otworzyć! Nie mogłam ruszyć zasuw, były jak zaspawane.

Płakałam i szarpałam za drzwi – bez skutku. Zimne, marmurowe palce anioła dotknęły mojego ramienia – wrzasnęłam jeszcze głośniej i odskoczyłam w bok. Wpadłam na drzwi do piwnicy, szarpnęłam je – otworzyły się, choć przysięgam, że je wcześniej zamknęłam i klucz powiesiłam w szafce, na miejscu! Zatrzasnęłam je za sobą i oparłam się o nie. Było ciemno, choć oko wykol. I cicho. Pamiętałam, że z boku na ścianie był włącznik – wymacałam go i przekręciłam. Światło zalało piwnicę – byłam sama, jak na razie bezpieczna. Stałam na szczycie schodów, a w dole było pusto, tylko skrzynia na ziemniaki, półki z przetworami i stół z narzędziami.

Tylko co to było tam, w korytarzu? Przecież nie ten granitowy anioł z ogrodu! A jednak… Trzęsłam się strasznie, nie wiadomo, czy ze strachu czy z gorączki. I wtedy światło zgasło. Chciałam krzyknąć z zaskoczenia i paniki, ale coś zdusiło mój krzyk. Jakby ktoś położył niematerialną dłoń na moich ustach. I usłyszałam kroki w korytarzu za drzwiami. A także głosy, nieco przytłumione, ale wyraźne:

– Przeszukaj dom, idź na piętro. Stare mają na pewno sporo cennej biżuterii. Szukaj w ubraniach, pod majtkami.

– Wiem, zielony nie jestem.

– A ty idź do salonu. Sejf jest za obrazem ze statkiem. Ja sprawdzę dół.

Zesztywniałam. Włamywacze! Siedziałam cicho jak trusia, całą sobą napierając na drzwi. Ale wiedziałam, że jeśli facet zechce tu wejść, nie dam rady go powstrzymać. Po kilku minutach poczułam, jak naciska klamkę, ale drzwi okazują się zamknięte. Jak to się stało? Przecież ja nie zamykałam ich na klucz! Słyszałam, jak złodziej przeszukuje szafkę z kluczami i wypróbowuje niektóre z nich. Żaden nie zadziałał.

– Edek, skończyliśmy. Zwijamy się.

– Co było w sejfie?

– Grosze i jakieś papiery.

Złota też nie ma za dużo. Kto ci nadał tę badziewną robotę?

– Morda w kubeł. Idziemy.

Siedziałam jeszcze w piwnicy długą chwilę, aż zyskałam pewność, że poszli. Nacisnęłam klamkę – drzwi ustąpiły. Nawet się nie zdziwiłam. Chwiejnym krokiem doszłam do kanapy i padłam.

Gorączka mnie trawiła. Miałam ostre zapalenie płuc. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby następnego dnia nie wróciły właścicielki domu. Znalazły mnie w salonie, wezwały lekarza i nawet odwiedzały w szpitalu. Powiedziały wszystkim, że jestem córką ich kuzynki, która miała się zaopiekować domem podczas ich wyjazdu do sanatorium. Ale one wróciły, gdy dowiedziały się, że zachorowałam.

Zaopiekowały się mną 

Kiedy wypisano mnie ze szpitala, przyjechały po mnie i zawiozły do swojego domu. Byłam oszołomiona. Przepraszałam za wtargnięcie i próbowałam się wytłumaczyć, ale one nie chciały słuchać. Gdy siedziałam w ich salonie na kanapie, owinięta kocem, spytałam, czemu nie chcą nic o mnie wiedzieć. Wtedy Alina, starsza o dziesięć minut bliźniaczka, powiedziała:

– Ależ my wszystko wiemy, Tosiu. O tobie, twoim okropnym ojcu i o tym, że chcesz zostać krawcową.

Powiedziała to tak prosto i bezpośrednio, że nie brzmiało to jak drwina, tylko stwierdzenie faktu. 

– Ale skąd? – spytałam.

Młodsza siostra, Elżbieta, uśmiechnęła się ciepło.

– Od Romualda.

– Od kogo? – nie znałam żadnego Romualda.

– Byłaś dla niego bardzo dobra. Zaopiekował się tobą i wszystko nam powiedział. To on nas wezwał we śnie – dodała Alina.

Obie patrzyły na ogród – spojrzałam i ja. Słońce oświetlało wysoką postać anioła.

– Wiecie? – wyszeptałam.

– Romuald nie zdążył się ożenić z naszą matką, a ona była już w ciąży. Umarła przy porodzie i nigdy się nie dowiedziała, co zrobiła jej siostra – wyjaśniła Alina. 

– Ciotka wychowała nas doskonale, z miłością, i umarła spokojnie. Wtedy w jej papierach znalazłyśmy ten zeszyt. Dzięki temu dowiedziałyśmy się, kim jest ten dobry duch, który od dziecka się nami w tym domu opiekuje.

– A teraz my zaopiekujemy się tobą – powiedziała Elżbieta. – Już nie musisz niczego się bać. Tylko, proszę, więcej nie grzeb w naszych rzeczach. Obiecujesz?

Obiecałam. I słowa dotrzymałam. Przecież nie uda się oszukać ducha.