Biegnę. Biegnę tak szybko, na, ile pozwalają mi napięte do granic możliwości mięśnie. Jestem zlany potem, ale wciąż próbuję przyspieszyć, bo coraz wyraźniej słyszę ten głos.

– Tato, tutaj – to moja córeczka.

– Zaraz będę, skarbie – dyszę.

Mijam jeden nagrobek, drugi, gdzieś pali się światełko znicza, wszędzie krzyże, świeci księżyc w pełni. Wreszcie zza jednego z drzew wychodzi ona. Biała sukienka, długie włosy. Zatrzymuję się i łapię ją w objęcia, a ulga jest tak wielka, że nieomal się przewracam. 

– Jesteś, wreszcie jesteś – szepczę, tuląc moją kochaną dziewczynkę, tyle że wtedy słyszę wrzask i…

Budzę się zlany potem we własnym łóżku

Serce wali mi jak oszalałe. 

To ja wrzeszczałem. Rozejrzałem się. Byłem sam.  Wiedziałem, że i tak już nie zasnę, więc zwlokłem się z łóżka, żeby zaparzyć kawę. Usiadłem potem w fotelu i tak jak co dzień zacząłem myśleć, co się wtedy stało.

Ewelina była naszym oczkiem w głowie, odkąd tylko przyszła na świat. Kochaliśmy się z żoną bardzo i tylko tego skarbu brakowało nam do pełni szczęścia. Gdybyśmy mogli, nosilibyśmy ją na rękach do końca świata. Śliczna, mądra, zdolna. Z wyróżnieniem skończyła podstawówkę i szkołę średnią, już kiedy miała siedemnaście lat, postanowiła wyjechać do większego miasta i studiować historię. Trochę się z tego śmialiśmy, bo jakie to sukcesy zawodowe miałby odnieść w naszym rejonie nawet najzdolniejszy historyk, ale skoro tak postanowiła…

W tym samym czasie zaczął się kręcić koło niej niejaki Romek, syn sąsiadów. Rodzina niby porządna, ale coś mi w nich nie grało od początku, gdy tylko się wprowadzili. Patrzyli na nas z zawiścią, jakbyśmy zarabiali jakieś kokosy. A my do wszystkiego doszliśmy ciężką pracą i żyliśmy raczej skromnie.

Romek też patrzył, tyle że nie na nas, lecz na Ewelinę. Kiedy siedzieliśmy w ogrodzie, a on przechodził, cały czas zagadywał, ale miałem wrażenie, że aż pochłania ją wzrokiem. Córka była dla niego uprzejma, czasem dała się wyciągnąć na spacer, przyjmowała bukieciki kwiatów, które dla niej zrywał na pobliskiej łące, czasem jakiś upominek. On jednak chciał chyba czegoś więcej.

Sprawy się skomplikowały, gdy zdała maturę i pojechała do miasta. Przyjeżdżała do nas w każdy weekend i w każdy weekend on na nią czekał. Tyle że wtedy Ewelinie przestało się to podobać. Zaczęła unikać spotkań, odmawiała wspólnych wyjść, nie życzyła sobie podarunków. A on patrzył na nią już nie jak zakochany szczeniaczek, ale jakoś tak… wrogo, zaborczo? 

Jeszcze gorzej się zrobiło, gdy któregoś dnia, tuż przed obroną dyplomu, Ewelina przyjechała w towarzystwie przystojnego bruneta. Okazało się, że to niejaki Michał, student fizyki. Poznali się na uczelni, zauroczyli sobą i chyba było to coś więcej niż tylko przelotna miłostka. Patrzyliśmy na nich z żoną z uśmiechem, Romek już nie. Gdy tylko dostrzegł, jak wchodzą do domu, warknął paskudnie, walnął furką i gdzieś pobiegł.

– O co mu chodzi, tato? – spytała mnie szeptem Ewelina.

– Chyba wiesz, skarbie… – przytuliłem ją. – Nigdy nie chciałem się wcinać w twoje sprawy, ale może warto, żebyś z nim porozmawiała. On się chyba w tobie kocha, a teraz zobaczył was oboje… Mnie się nigdy nie podobał, ale może to tylko troska głupiego tatusia – uśmiechnąłem się.

– Tak zrobię, bo może faktycznie coś w tym jest… – westchnęła. – Ale teraz nic. Będziemy świętować. Bo wieści są dwie. Za tydzień przyjadę tu z dyplomem. A za rok… – spojrzała na ukochanego – z mężem.

– Córeczko! – i żona, i ja rzuciliśmy się na nich i zamknęliśmy w niedźwiedzich uściskach.

To był piękny dzień, kolejny weekend także. Po obowiązkowym torcie i serii zdjęć z dumnymi rodzicami Ewelina postanowiła się przejść, żeby spotkać się z koleżankami z liceum. Tyle że… Zrobiła się północ, a ona wciąż nie wracała. Druga w nocy – nic. 

– Myślisz, żeby zadzwonić? – zapytała żona.

– Sam nie wiem, w końcu jest dorosła… – odparłem, ale miałem dziwne przeczucia.

Wpadliśmy w czarną rozpacz

Wreszcie po trzeciej w nocy zadzwoniliśmy. Najpierw zajęte, potem nieodebrane, potem wreszcie komunikat, że abonent jest niedostępny. Nie zasnęliśmy do rana, wykonaliśmy chyba ze sto połączeń i do niej, i do Michała, który z minuty na minutę też był coraz bardziej zaniepokojony.

Nie wróciła ani następnego dnia, ani kolejnego. Ani za tydzień. Oczywiście zgłosiliśmy sprawę na policję już nazajutrz, ale zgodnie z przepisami musieliśmy odczekać dobę, zanim wzięli się do pracy. Bo przecież dorosła i tak dalej.

Potem zaczęło się dochodzenie, poszukiwanie, przepytywanie. Jakie stosunki w rodzinie, z kim spotykała, czy miała z kimś na pieńku, czy uprawiała seks. Boże, jakie to wszystko było upokarzające, ale musieliśmy to znieść. 

Muszę przyznać, że robili jednak, co mogli. Pomagał nam też znajomy policjant Tomek, kumpel, którego znałem jeszcze od liceum. My też robiliśmy, co się dało. Plakaty, ogłoszenia. Byliśmy nawet u jasnowidza

Pan pomachał nad szklaną kulą, uznał, że córka jest gdzieś w ziemi, zainkasował honorarium i do widzenia. Policja wreszcie uznała, że czas zakończyć dochodzenie.

Nasza rozpacz była coraz głębsza. Michał próbował nas wspierać, ale też już opadał z sił. Wreszcie przestał dzwonić. My zaś oddaliliśmy się od siebie. Po roku żona powiedziała, że nie da rady żyć w domu, gdzie spędziliśmy szczęśliwe lata z naszą dziewczynką. Przyjąłem to godnie. 
Urządziliśmy jeszcze symboliczny pogrzeb. Do trumny włożyliśmy jej ulubioną książkę, misia, którego trzymała od dzieciństwa, parę drobiazgów. I koniec. 

Potem jednak zaczęły się sny. Scenariusz za każdym razem był ten sam i zawsze doprowadzał mnie do łez. 

Zamurowało mnie

Tak minął kolejny rok. Tamtego dnia uświadomiłem sobie, że to właśnie dwa lata temu ją straciliśmy. Gdy zapadał zmierzch, ubrałem się i poszedłem na cmentarz. Usiadłem na ławeczce, zatopiłem się w myślach. Nawet nie wiem, jak minęło kilka godzin i zrobiło się ciemno. Postanowiłem wracać.

Tym razem wybrałem jednak inną alejkę niż zwykle. Krótsza droga – tak pomyślałem. Była krótsza, tyle że nie do końca ją znałem i pewnej chwili po prostu wyrżnąłem kolanem w jakiś pomnik i padłem na ziemię. Cholera, jeszcze tego mi było trzeba… Lecz kiedy już usiłowałem się podnieść, coś zauważyłem. W okolicy jednego z grobów ziemia była naruszona. Nie mam pojęcia, kto zrobił – ludzie czy zwierzęta. Wystawał stamtąd kawałek materiału. 

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale go wyciągnąłem. Aż mnie zamurowało. To była chusta. Taka sama, jaką miała na sobie Ewelina, kiedy wtedy wychodziła z domu! Teraz była ubabrana ziemią, ale widać było wyraźnie ślady krwi. 

Niewiele myśląc, pognałem na posterunek. Na szczęście kumpel nadal tam pracował.

– Błagam, sprawdź to, wyślij do laboratorium czy jak to się robi – prawie płakałem.

Popatrzył na mnie ze smutkiem, wreszcie wziął zawiniątko. Nie wiem, jakich wpływów użył, ale już po tygodniu mieliśmy wyniki DNA – to była krew Eweliny. 

Śledztwo wznowiono. To trwało jeszcze miesiąc, aż zakończyło się w dniu, kiedy pod dom moich sąsiadów zajechało policyjne auto. Stałem na ganku i patrzyłem, jak wyprowadzają Romana. Jakimś cudem znaleźli u niego w garażu nóż, na którym też były ślady krwi Eweliny. Przyciśnięty do muru, przyznał, że dopadł ją tamtej nocy, zadźgał i pochował tuż za murem cmentarza.

– Daj mi z nim pogadać – wysyczałem do Tomka.

– Nie, jeszcze byś głupot narobił – spojrzał na mnie. – Już po wszystkim. Ten gad pokazał nam miejsce, gdzie ją zakopał. Teraz będziecie mogli zrobić prawdziwy pogrzeb.

Tak się stało. Chodzimy na cmentarz razem z żoną, próbujemy się z tym pogodzić. Nie jest łatwo. Ale wiem, że przynajmniej teraz zaznała spokoju. Zwłaszcza że czasem w snach widzę ją już nie przerażoną, lecz uśmiechniętą i słyszę głos: „Dziękuję, tatusiu, już jestem. Już dobrze”.