Nie był moim ulubieńcem

Mieliśmy starego, sprawdzonego listonosza. Bardzo kulturalny i miły człowiek. Ale, niestety, odszedł na emeryturę. I nastał nowy listonosz, jakiś młody fircyk. Wyjątkowo nieznośny typ. Nie tylko z psiej perspektywy ciężko jest lubić listonosza. Z mojej, a jestem już starszą i dosyć schorowaną osobą – również. Bo kto to widział, żeby jak najszybciej podrzucić list, a nie doręczyć.

Dawniej to, co się teraz wyprawia, byłoby nie do pomyślenia. Przychodzi taki smarkacz, naciska dzwonek raz, i myśli, że mam w tyłku jakiś motorek. Gdybym mieszkała w małym mieszkaniu, to żaden problem, ale mieszkam w domu, wejście mam z tyłu, a nie od frontu, i do furtki jest kawałek drogi. Do tego muszę się zamykać, bo przecież mieszkam sama. Jeszcze wlezie mi jakiś bandzior i co wtedy? Jak sobie poradzę?!

A nasz listonosz wszystko tylko prędko, prędko, tu wrzuci, tu przyciśnie, i już chciałby lecieć dalej. Podpisywać się każe, nawet za bardzo nie wiem na czym, bo tak się spieszy. Wiadomo, w pewnym wieku refleks już nie taki jak dawniej, oczy słabe, ręka też niezbyt sprawna. Czy jego to w ogóle obchodzi? Jeszcze jakiś kredyt kiedyś podsunie mi do podpisania, albo co gorszego! Takie głupie myśli chodziły mi po głowie.

Trudno było mu zaufać

Zastanawiałam się też, czy te nasze renty są u niego bezpieczne, przecież zdarzały się napady na listonoszy. U kuzynki pocztę dostarczał wysoki, postawny mężczyzna w sile wieku. Z daleka widać, że taki sobie poradzi z byle złodziejem. A ten nasz to istne chuchro. Wiatr zawieje i go porwie. Albo zajdzie go dwóch typków w bramie czy w jakimś zaułku i obrabują. Straszne historie się dzieją wokół. Kuzynce to na targu cały portfel ukradli.

Raz zagadnęłam tego listonosza, właśnie w sprawie renty. Powiedziałam, że w dniu, kiedy mi ją przynosi, mogę specjalnie dla niego zostawiać otwartą furtkę. Tylko muszę wiedzieć, kiedy przyjdzie. A on na to:

– Pani droga, a skąd ja mam wiedzieć, którego dnia mi te pieniądze dadzą? Wróżką nie jestem. No i nie panią jedną mam w rewirze.

Tak mi powiedział. Rozmawiałam też o nim z sąsiadką i dowiedziałam się, że jej to nawet „dzień dobry” nie zawsze powie. Taki niemiły. Woli więc na gagatka czekać przy furtce, bo a nuż coś mu się odwidzi i listu nie wrzuci? Albo polecony przyniesie? Z tymi poleconymi to już w ogóle skaranie boskie. Jak można tak dręczyć schorowanego i steranego życiem człowieka? Sąsiadce tak zrobił. Była w toalecie, no i nie zdążyła do furtki. A on wrzucił taki karteluszek, że ma sobie sama odebrać list na poczcie. Osobiście. A jak ona, bidulka, na swoich słabowitych nogach zajdzie na pocztę? Nie pomyśli taki jeden z drugim. Tylko szybko, szybko, jakby ich kto gonił. Dobrze, że sąsiad jechał samochodem na pocztę ze swoją sprawą, to ją zabrał.

Wielu się na niego skarżyło

– Sąsiad znowu pojechał na pocztę – zagadnęła mnie niedawno.

– Coś podobnego! Znowu?

– Ze skargą na piśmie. Listonosz otruł mu psa. Tego pokazowego dobermana.

– Coś podobnego! Ale przecież żyje…

– Żyć żyje, ale się pochorował. Sąsiad mówi, że na weterynarza wydał majątek, a pies nie doszedł do siebie. Medalu na wystawie nie zdobył, a miał zdobyć. I dlatego sąsiad złożył skargę u naczelnika.

Poważna sprawa, choć po prawdzie ja też się tego psiska boję. Może dla znawców jest piękny; a ja się cieszę, że sąsiad ma wysoki płot, na podmurówce.

– Może innego listonosza nam przydzielą? – zastanawiała się na głos sąsiadka.

Moim zdaniem mimo wszystko lepiej by było zmienić psa niż listonosza. Choć z drugiej strony, jak doręczyciel boi się psa, to powinien zmienić zawód. Na moje szczęście tego nie zrobił. Starość nie zawsze ma rację, a młodość nie zawsze zanadto się spieszy.

Myślałam, że to koniec

Tego dnia jak zwykle wstałam koło piątej i oporządziłam dom. W swoim tempie. Jak się ma 70 lat, to rzeczy, które kiedyś zajmowały parę minut, teraz zabierają znacznie więcej czasu. Najważniejsze to się nie poddawać, bo jak się człowiek podda i położy, to już może nie wstać. Kiedy skończyłam, była siódma. Ubrałam się i poszłam na bazarek. Raz w tygodniu chodziłam tam po sprawunki. Niedaleko, więc dawałam radę, do tego brałam torbę na kółkach.

Gdy wróciłam, zdziwiło mnie, że moja furtka jest otwarta, a pies sąsiada okropnie ujada. Okazało się, że zostawiłam w zamku klucz i pewnie ktoś to wykorzystał. Na pewno złodziej! Weszłam cicho, żeby go nie spłoszyć; na szczęście kółka w torbie nie zgrzytały. Schowałam ją między krzewami, które rosły od frontu, i po cichutku, na paluszkach, przeszłam wzdłuż całego domu, aż do wejścia. To, co zobaczyłam, przeraziło mnie ogromnie. Na podwórku, oparty przednimi łapami o pień jabłonki, stał pies sąsiada! Nie wiedziałam, co robić, dokąd uciekać?! Do wejścia miałam kilkanaście kroków, ale zanim otworzyłabym drzwi kluczem, on gotów był mnie przewrócić i pogryźć! Mało to się słyszy o psach napadających na Bogu ducha winnych ludzi?

Jakim cudem ta bestia się tu dostała? Nagle między gałęziami przeraźliwie i rozpaczliwie zamiauczało jakieś biedne kocisko. Wszystko jasne! Gonił za kotem i skorzystał z okazji, czyli otwartej furtki. Jak się wydostał zza swojego płotu, to już inna sprawa. Zresztą, mniejsza z tym. Gdzie ten sąsiad? Niech zabiera swoje wściekłe bydlę! Głuchy jest? Nie słyszy, jak ujada? Najwyraźniej nie słyszał. Pewnie nikogo nie było w domu. Ja zaś powinnam jak najszybciej się w nim znaleźć. Ruszyłam ku drzwiom i... w tym momencie pies mnie zauważył.

Odczepił się od drzewa i zaczął iść w moją stronę, szczerząc kły i warcząc okropnie. Bałam się tak jak jeszcze nigdy w życiu! Sparaliżował mnie strach i nogi wrosły mi w ziemię. Gdybym miała, choć ten psikacz do mycia zlewu, który właśnie kupiłam. Niestety, torba została daleko. Za to pies był coraz bliżej. „Przynajmniej kot ocali życie”, zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim doberman na mnie skoczył.

Został moim bohaterem

Zamknęłam oczy, to był jedyny ruch, jaki mogłam zrobić. Gdy byłam małą dziewczynką, ugryzł mnie pies, bardzo bolało. Stałam i czekałam na tamten ból zapamiętany z dzieciństwa. Ale wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Pies zaskowytał. Potem zapiszczał. Otworzyłam oczy – dobermana już nie było, uciekł! A obok mnie stał listonosz z jakimś małym pojemnikiem w dłoni. Wyglądało to jak niewielki dezodorant.

– Dobrze, że mam to zawsze ze sobą. Ale mi pani napędziła strachu – powiedział, ocierając pot z czoła. – Może pani usiądzie?

– Nie ja, tylko pies – zaprotestowałam, pozwalając się podprowadzić do ławki.

– Nie było pani rano, a wypłatę mam, wróciłem więc, bo inaczej musiałaby pani iść na pocztę. Czułem, że z tym psem to tylko kwestia czasu. Wredny jak rzadko, ostatnio chapnął mnie w rękę, a właściciel, zamiast go zdyscyplinować, naskarżył na mnie naczelnikowi poczty. I jeszcze napuścił na mnie jakieś towarzystwo ochrony zwierząt! A ja byłem pewny, że tak to się skończy!

Nie miałam siły się odezwać, by mu podziękować.

– Trzeba będzie zadzwonić po straż miejską, niech go znajdą, bo jeszcze kogoś pogryzie ten potwór!

Od tamtej pory już nie narzekam na mojego młodego listonosza. Nie obawiam się też o bezpieczeństwo pieniędzy, na pewno są w dobrych rękach. Pies został złapany, podobno nawet badał go weterynarz, ale co wyszło z tego badania, nie wiem. Sąsiad nawet nie raczył przeprosić, a jeszcze przestał mi się kłaniać!