Wydawało mi się, że nie ma takiego konfliktu, którego nie można by rozwiązać. Od lat pracowałam w jednej firmie i wyspecjalizowałam się w łagodzeniu napięć między pracownikami. Niektórym mogło wydawać się to śmieszne, ale mnie praca w bankowości bardzo odpowiadała. Kochałam cyferki od czasów szkoły i doskonale odnajdowałam się w środowisku ekonomistów. Lubiłam jasne reguły i to, że sumienna praca przynosiła wymierne rezultaty. Jednak ostatnimi czasy w naszej firmie nie działo się dobrze i chyba wszyscy mieli tego świadomość.

Nie na taką bankowość się pisałam

Nowy szef, który przyszedł po odejściu poprzedniego na emeryturę, rządził twardą ręką. Premie, które kiedyś regularnie wpływały na nasze konta, początkowo zostały znacznie obniżone, a w końcu zupełnie przestały przychodzić. Terminy na ukończenie zadań uległy skróceniu, a jakby tego było mało, wyznaczano nam coraz wyższe, wręcz nierealne cele – mieliśmy sprzedawać kredyty i ubezpieczenia wszystkim, którzy tylko przekroczyli próg banku, a jeśli klientów było mało, kazano nam wydzwaniać do ludzi, żeby nakłonić ich do wzięcia pożyczki. Nie na taką bankowość się pisałam. To zaczynało przypominać telesprzedaż.

Wracałam do domu coraz bardziej zestresowana rosnącymi wymaganiami szefa. Miałam wyrzuty sumienia, kiedy nakłoniłam do wzięcia niekorzystnego kredytu kogoś, kto ewidentnie i tak miał niełatwą sytuację materialną. Jakby tego było mało, w kuluarach szeptało się o zwolnieniach. Nie mogłam w to uwierzyć – firma, w której przepracowałam dużą część życia i poświęcałam cały swój czas, zmieniała się nie do poznania.

Nie mieliśmy z mężem dzieci, więc ten bank był całym moim życiem. Nigdy nie było tam tak źle i nerwowo jak teraz. Starałam się pocieszać zestresowane koleżanki jak mogłam. One chyba jednak uważały, że mnie nie zwolnią, bo jestem tu najdłużej, i wciąż szeptały coś za moimi plecami. Tymczasem wbrew temu, co sądziły, szef wciąż mnie krytykował i wytykał mi błędy, które zaczęłam popełniać ze stresu.

– Dłużej tego nie zniosę – żaliłam się wieczorami mężowi. – Chyba jestem już za stara do pracy pod taką presją. Kiedyś bankowość to była zupełnie inna praca.

– Może powinnaś rozejrzeć się za czymś innym – odpowiedział.

Wiedziałam, że ma rację, ale wizja poszukiwania nowej pracy mnie przerażała. Owszem, miałam doświadczenie, ale w dzisiejszych czasach bardziej od wiedzy ceni się młodość i tak zwane świeże podejście. Już widziałam siebie czekającą na rozmowę kwalifikacyjną wśród samych młodych, szczupłych dwudziestolatek wystrojonych w garsonki. W dodatku nie znałam angielskiego, tylko rosyjski, który dziś nie był potrzebny w żadnej firmie. Z komputerem jakoś sobie radziłam, ale na pewno nie tak sprawnie jak młodzi.

Zobacz także:

Nie widziałam innego rozwiązania

Mimo to zajrzałam na stronę internetową z ogłoszeniami o pracę. „Zatrudnię spawacza”, „zatrudnię przedstawiciela handlowego”, „zatrudnię kierowcę ciężarówki”… Przeglądałam jedno za drugim i załamywałam ręce. Owszem, część pracodawców szukała kogoś z doświadczeniem w branży finansowej, ale zawsze szło to w parze z doskonałą znajomością angielskiego. Nic z tego nie będzie. Muszę przemęczyć się do emerytury z szefem tyranem… Na samą myśl o tym przybywało mi siwych włosów na głowie. Wiedziałam, że nie dam rady, jednak nie widziałam innego rozwiązania.

– Pokaż to, skarbie… – Marek usiadł obok i zaczął razem ze mną oglądać oferty. – Jesteś pewna, że chcesz nadal pracować w banku? Może powinnaś rozważyć zmianę branży.

– Łatwo ci powiedzieć. Tylko to potrafię – odparłam bezsilnie. Marek od lat był kierownikiem działu marketingu i widział, jak często ludzie zmieniają teraz pracę. To nie czasy, gdy dostawało się po studiach dożywotnią ciepłą posadkę. Teraz trzeba być bardziej elastycznym.

– Wiesz co? Wydaje mi się, że świetnie byś się nadawała do działu HR.

– HR? Nawet nie wiem, co to znaczy – zaśmiałam się.

Marek wyjaśnił, że HR-owiec w firmie to osoba, która zajmuje się zatrudnianiem ludzi na odpowiednie stanowiska, a później wysyłaniem ich na szkolenia, motywowaniem i szukaniem dla nich alternatyw, gdy wypalą się zawodowo. Brzmiało bardzo dobrze. Od zawsze miałam intuicję, jeśli chodzi o ludzi. Mój były szef często prosił mnie o radę w sprawie zatrudniania pracowników albo lokowania ich w odpowiednich działach. Z doskoku zajmowałam się także organizacją szkoleń dla banku. Spojrzałam na Marka pełna nadziei. Może faktycznie miał rację.

– O, jest!– krzyknął uradowany. – Szukają stażysty do działu HR w tej dużej firmie ulicę obok. Miałabyś blisko do pracy!

– Stażysty? Kpisz sobie ze mnie?

Marek się roześmiał. Myślę, że bardzo by się zdziwili, gdyby zobaczyli taką kandydatkę na stażystkę. Zdecydowanie nie wpisywałam się w stereotypowe wyobrażenie. Zamknęłam laptopa i poszłam spać, choć ostatnio zasypianie nie przychodziło mi łatwo. Kręciłam się i co chwila poprawiałam poduszkę, a uporczywe myśli nie dawały mi spokoju.

Kiedy następnego dnia weszłam do biura, dostrzegłam przerażone spojrzenia koleżanek. Czułam, że coś jest na rzeczy. Były tak zestresowane, jakby przed chwilą przez biuro przeszła burza z piorunami. Nie myliłam się. Powiedziały, że szef wzywa wszystkich po kolei i wypytuje o każdego klienta, z którym rozmawialiśmy przez telefon. Okazało się, że wszystkie nasze rozmowy były nagrywane, o czym oczywiście nas nie poinformowano. Teraz szef puszczał kolejne nagrania i analizował przebieg każdej rozmowy, która skończyła się fiaskiem, wytykając błędy w telemarketingu. Tego było już za wiele! Nie dam się traktować w ten sposób!

Nie miałam zamiaru dać się terroryzować

Kiedy wezwał mnie do gabinetu, weszłam i starając się zachować spokój, poinformowałam go, że nie po to zatrudniałam się w banku, żeby teraz robić za telefonistkę. Spojrzał na mnie wzburzony. Znaliśmy się od kilku miesięcy, ale wciąż miałam wrażenie, że rozmawiam z obcą osobą. Nie dopuszczał do siebie ludzi i zachowywał się, jakby miał władzę absolutną. Wiedziałam, że on także musi być pod ogromną presją, ale nie miałam zamiaru dać się terroryzować. Kazał mi usiąść i włączył rozmowę, którą prowadziłam z jakąś starszą panią, po czym spojrzał na mnie pytająco. Liczył chyba, że zacznę się tłumaczyć, ale ja nie miałam takiego zamiaru.

– Nie naciskałam na nią, to fakt. I nie zamierzam robić tego w przyszłości.

– Nie masz wyjścia – odpowiedział oburzony szef.

– Ależ mam! Mogę odejść!

Wiedziałam, że składając wypowiedzenie, ryzykuję dużo więcej niż młodsze koleżanki, ale na takie warunki pracy nie mogłam dłużej przystawać.

– Dobrze zrobiłaś! – pocieszał mnie Marek, gdy wieczorem płakałam nad swoim losem. – Może jednak spróbujesz tego stażu? Co ci szkodzi?

Wzruszyłam bezradnie ramionami. Teraz już nic nie mogło pogorszyć mojej sytuacji. Następnego dnia poszłam do sąsiedzkiej firmy. Od środka wyglądała na jeszcze większą, niż gdy patrzyło się na nią z ulicy. Złożyłam CV w dziale, w którym chciałam podjąć pracę, starając się udawać, że nie dostrzegam zdziwionej miny asystentki prezesa.

– Proszę pani, to jest staż – poinformowała mnie szczerze rozbawiona moją ewidentną pomyłką.

– Wiem. Jeśli państwu nie przeszkadza mój wiek, mnie nie przeszkadza, że to staż – powiedziałam z uśmiechem.

Zadzwonili tego samego dnia i zaprosili mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Przyszłam w mojej najładniejszej garsonce i rozejrzałam się po holu. Nie było dwudziestoletnich kontrkandydatek. Albo nikt się nie zgłosił, albo dyplomatycznie umówili mnie na inną godzinę. Usiadłam na wygodnym krześle w korytarzu i czekałam, aż ktoś mnie zawoła. Tymczasem pani sprzątająca podeszła z wiadrem i mopem do wejścia i zaczęła się mocować z drzwiami. Szybko podeszłam, żeby jej pomóc.

– Dziękuję – wysapała.

– Nie ma sprawy. Sporo ma pani tu tej powierzchni do mycia, co?

– Owszem, trochę tego jest, ale nie narzekam – odparła.

– Jest pani sama na cały obiekt? Ciężki kawałek chleba.

– Jest jeszcze maszyna myjąca, ale ma mniejszy staż i sobie nie radzi! – zaśmiała się, a ja wraz z nią. – Za coś żyć trzeba.

– Racja! – odpowiedziałam.

Szef firmy, którego znałam z naszej ulicy jedynie na „dzień dobry”, uchylił drzwi do gabinetu i uśmiechnął się do mnie.

– Zapraszam!

Weszłam onieśmielona wielkością pomieszczenia. Wyglądało na to, że firma radzi sobie wyśmienicie. Liczne dyplomy i certyfikaty wiarygodności firmy oraz laury zaufania konsumentów zdobiły ścianę nad jego biurkiem.

– Chciałaby pani odbyć staż u nas w firmie? – zapytał z uśmiechem.

– Oczywiście, po to złożyłam CV.

– Świetnie. Jest pani przyjęta.

To była ta rozmowa? Żadnych pytań o to, co potrafię, jak wyobrażam sobie naszą współpracę, czym chciałabym się zajmować, gdzie widzę siebie za pięć lat? Najwyraźniej byłam jedyną kandydatką na to stanowisko. Nowy szef chyba dostrzegł moje zdziwienie, bo natychmiast odpowiedział.

– Pani jest jedyną osobą spośród stu pięćdziesięciu aplikujących na to stanowisko, która porozmawiała po drodze z panią sprzątającą. To właśnie była rozmowa kwalifikacyjna. Szukamy kogoś, kogo autentycznie interesuje drugi człowiek. Poza tym… pani zawsze mówi mi „dzień dobry”, gdy mijamy się na ulicy, a przecież pani mnie nie zna.

– Wiem, że jest pan moim sąsiadem.

– Jak setek innych ludzi. A tylko pani wita mnie zawsze z uśmiechem. Ja panią też witam u siebie w firmie. Od kiedy może pani zacząć?

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom

Pokonałam stu pięćdziesięciu kandydatów. Nie przypuszczałam, że pójdzie to tak łatwo. Wychodząc, uśmiechnęłam się do pani sprzątającej, a ona podeszła, żeby przybić mi piątkę. Kto by pomyślał, że jest podstawiona!

Marek nieźle się uśmiał z mojej opowieści o rozmowie wstępnej. Ja jednak wciąż byłam pełna wątpliwości, czy dam sobie radę w zupełnie nowym miejscu i na nowym stanowisku.

Następnego dnia byłam jeszcze bardziej zestresowana niż podczas rozmowy. Młoda kobieta, której wręczałam moje CV, oprowadziła mnie po całej firmie i szczegółowo wyjaśniła, czym się zajmują. Wiedziałam, że ich specjalizacją jest produkcja żywności ekologicznej, ale teraz miałam okazję zobaczyć linie produkcyjne i zapoznać się ze strukturą firmy.

Kolejne dni obfitowały w atrakcje – dostałam do degustacji produkty, zapoznałam się z szefami poszczególnych działów i w końcu wskazano mi pokój, w którym miałam pracować. Przy sąsiednim biurku siedział młody chłopak, który był menedżerem działu HR, czyli moim bezpośrednim przełożonym. Jeśli liczył, że jego stażystka może zostać kandydatką na jego żonę, musiał się srogo zawieść. Podeszłam jednak do zadania profesjonalnie i traktowałam go jak szefa, a Konrad uczył mnie o naszym dziale wszystkiego, co mógł. Nie próbował niczego przede mną ukrywać i odpowiadał na wszystkie pytania. Byłam bardzo zadowolona. Gdy wyglądało na to, że wszystko się ułoży, właściciel firmy wezwał mnie do siebie. Dzwonek alarmowy zadzwonił w mojej głowie. Byłam niemal pewna, że zaraz puści mi jakieś nagrania moich rozmów, i przygotowałam się do kontrataku.

– Chciałbym panią zapytać o radę – zaskoczył mnie.

– Mnie? Jestem stażystką!

– Tak… ale specyficzną. Z wieloletnim doświadczeniem. Może znajdzie pani jakieś rozwiązanie. Otóż mam problem z działem sprzedaży. Są nieskuteczni i powolni. Szukam sposobu, żeby jakoś ich rozruszać i zmotywować. Myślałem o tym, żeby rozsiać plotki o zwolnieniach. Może wtedy poczuliby większą presję i wzięliby się do pracy. Co pani o tym sądzi? – spytał.

– Szczerze? – zapytałam.

– Tylko szczerze. Po to panią zatrudniłem.

– Strach nie jest dobrą motywacją. Pod wpływem lęku najlepsi potrafią popełniać błędy. Wiem, co mówię. Jeśli szef pyta mnie o radę, to radziłabym raczej zadbać o pracowników, i to zarówno w sensie materialnym, jak i socjalnym. Zabrać ich na kręgle albo postawić dobry obiad w restauracji i pogadać nie o pracy, tylko o ich problemach i wątpliwościach. Jeśli pan ich wysłucha, znajdzie pan przyczynę. Niech pan dba o nich, a wtedy oni zadbają o klientów dla pana. Pokiwał głową z uznaniem. Chyba spodobała mu się moja odpowiedź.

Każdy dzień był pełen nowych wyzwań

Wróciłam do domu szczęśliwa i usatysfakcjonowana. Nie mogłam się doczekać kolejnego dnia pracy. Każdy dzień był pełen nowych wyzwań – od prowadzenia rozmów kwalifikacyjnych, przez rozwiązywanie problemów kadrowych, aż po organizowanie szkoleń. Nie nudziłam się, przeciwnie – nabrałam nowej chęci do życia i pracy. Marek pękał z dumy. „Wróciła moja dawna Ula” – cieszył się.

Po trzech miesiącach stażu pełnego pozytywnych emocji szef ponownie chciał ze mną rozmawiać. Zapytał, czy praca mi odpowiada. Nie miał chyba jednak wątpliwości, że jak najbardziej.

– Konrad wyjeżdża – oznajmił krótko.

– Znalazł pracę za granicą w mieście, gdzie mieszka jego narzeczona.

– Poważnie? – szczerze się zdziwiłam, bo o niczym mi nie powiedział.

– Myślę, że jest pani gotowa, by przejąć jego stanowisko.

Oniemiałam z wrażenia. Ze stażystki miałabym zostać szefową działu? Uśmiechnęłam się i uścisnęłam mu dłoń. Oczywiście podjęłam wyzwanie! A dzięki mojemu stanowisku ściągnęłam do pracy w nowej firmie jeszcze kilku pracowników banku, którym ufałam. Nie chciałam pozwolić, by ich potencjał się zmarnował pod władzą szefa tyrana. Zmiana pracy okazała się dla mnie i dla nich zbawienna! Wygląda na to, że czasem trzeba zrobić krok do tyłu, żeby mocno się wybić. Tak stało się tym razem.