Na jej widok cały zesztywniałem. Widziałem ją po raz pierwszy, ale zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Obok niej siedziało przecież kilka całkiem ładnych dziewczyn, lecz to właśnie ona przykuła moją uwagę. Było to w tym miejscu, w którym co tydzień spotykali się miłośnicy turystycznych wypraw, studiujący na polonistyce.

Ja kończyłem za rok politechnikę i z tym gronem poznałem się w trakcie jednej z górskich wędrówek. Lubiłem tu wpadać, choć w rozmowach z nimi brakowało mi elokwencji i wygadania. Dlatego zazwyczaj siedziałem cicho z boku i przysłuchiwałem się temu, co mówili. Byłem pewny, że niektórzy nawet nie wiedzieli, że tu przychodzę.

Kiedyś byłem w tym całkiem niezły

Dziś moje wejście też pozostało niezauważone. Dopiero gdy podszedłem do tej pięknej nieznajomej i wydukałem, śmiesznie, sztywno i pretensjonalnie, za to bardzo głośno: „Antoni jestem”, wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Musiałem wyglądać dość idiotycznie, bo paru znajomych z trudem powstrzymywało się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Agnieszka zauważyła, że sytuacja jest kłopotliwa i wszyscy czekają, co ona zrobi. A ona zrobiła to, czego właśnie oczekiwałem. Nie wyciągnęła ręki, jak inne koleżanki, po męsku, do uściśnięcia, ale podała mi ją w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości, czego oczekuje.

– Agnieszka – uśmiechnęła się, a ja pocałowałem jej dłoń.

– Antek, a może ty z nami pojedziesz? – zapytał prowokacyjnie Marek.

Zauważyłem, że jego jednego mój zachwyt wobec Agnieszki nie rozbawił, ale rozdrażnił. Miał przypiętą łatkę zbuntowanego poety, dlatego większość dziewczyn się w nim kochała.

– Gdzie?

Zobacz także:

– Na sylwestra. Wybieramy się w góry pojeździć trochę na nartach. Agnieszka świetnie szusuje…

Marek również był znakomitym narciarzem i wiedział, że ja nie mam z nartami nic wspólnego. Ale poczułem, że mam w nim głównego „konkurenta” o względy nowej koleżanki, dlatego oświadczyłem bez namysłu.

– Znakomicie. Dawno nie jeździłem, ale kiedyś byłem w tym całkiem niezły.

– Naprawdę? – Marek spojrzał na mnie zdziwiony. – Nic nie mówiłeś…

 – Jakoś się nie zgadało… Miałem przerwę. Ale chętnie odświeżę umiejętności.

Oczywiście, kłamałem. W życiu nie miałem na nogach nart, ale czułem, że jeśli nie pojadę z nimi na tego sylwestra, to po powrocie może być za późno na zdobywanie Agnieszki. Mając takiego konkurenta jak Marek, nie mogłem zwlekać. Do wyjazdu został miesiąc, dlatego od razu zacząłem intensywne treningi narciarskie. W trakcie tygodnia trenowałem pod okiem znajomego w mieście, a w weekendy wyjeżdżałem na najbliższe górki. Gdy skończyłem swoją naukę tuż przed świętami, trzymałem się już na nartach nie najgorzej. Mniej więcej tak, jak ktoś, kto kiedyś jeździł, ale miał długą przerwę. Tak mi się przynajmniej wydawało…

Postanowiłem zebrać się na odwagę

Na sylwestra pojechaliśmy w kilkanaście osób. Od razu zauważyłem, że kiedy ja traciłem czas na naukę jazdy na nartach, Marek go nie marnował. Był już w całkiem dobrej komitywie z Agnieszką. Dlatego wiedziałem, że nie mogę czekać i muszę działać. Ale kiedy zobaczyłem normalny stok, nogi się pode mną ugięły. To nie była miejska górka ani nawet nieodległe wzniesienia, na które jeździłem w weekendy. To przede mną było wielkie, przerażające i zwyczajnie się tego przestraszyłem. Dlatego zacząłem udawać, że się przeziębiłem i przez trzy pierwsze dni siedziałem w pensjonacie. Tylko wieczorami wychodziłem ze wszystkim do knajpy, by napić się piwa z sokiem i goździkami, co miało przyspieszyć moje leczenie.

Te wyjścia jeszcze pogłębiały moją frustrację. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały bowiem, że Marek z Agnieszką lada moment zostaną parą. Następnego dnia, w sylwestra, oświadczyłem, że jestem już niemal zdrowy i wyruszyłem wraz z całą grupą na stok. Moja odwaga uleciała jednak błyskawicznie, kiedy znalazłem się na szczycie i spojrzałem w dół. Przełknąłem głośno ślinę ze strachu i stałem jak wmurowany. Wszyscy znajomi już szusowali, zostałem tylko ja, Agnieszka i Marek.

– To co, zjeżdżamy? – Marek spojrzał na mnie zaczepnie.

Chyba zauważył mój strach i czuł, że za chwilę pognębi mnie z kretesem.

– Jedźcie pierwsi, ja za chwilę dojadę. Tylko muszę się… rozgrzać – dla potwierdzenia moich słów zrobiłem na nartach kilka przysiadów.

– Tylko żebyś się tak nie rozgrzewał do wiosny – rzucił ironicznie Marek i zaraz odepchnął się kijkami.

Za to Agnieszka powiedziała:

– Poczekam, zjedziemy razem.

– Ale…

– Przecież widzę, że dawno tego nie robiłeś. Na pewno się stresujesz… Ale z tym jest jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina…

„Pod warunkiem, że ma się co pamiętać” – odpowiedziałem jej w myślach. Nie miałem wyjścia, musiałem ruszyć w dół. Odepchnąłem się niezdarnie kijkami i zacząłem jechać. Ale nie dość, że stok był bardziej stromy od tych, na których trenowałem, to na dodatek zapomniałem wszystkiego, czego się nauczyłem. Czułem tylko, że jadę coraz szybciej i tego nie kontroluję. Naokoło widziałem przerażone twarze narciarzy, którzy z trudem unikali zderzenia ze mną. Jedyne, czego zacząłem pragnąć, to upaść jak najszybciej.

Moje marzenie wkrótce się spełniło. Narta „zakantowała” mi przy próbie skrętu, a ja fiknąłem kilka malowniczych koziołków. Ulga nie trwała jednak długo, bo po chwili poczułem ból w prawej ręce, którą chciałem się podeprzeć, wstać... Byłem tak oszołomiony zdarzeniami, że niewiele pamiętam z drogi do szpitala. Potem miałem operację, dostałem sporo leków przeciwbólowych i zasnąłem. Przespałem całego sylwestra i początek Nowego Roku.

Nikt tak się dla mnie pięknie nie połamał

Obudziłem się następnego dnia, gdy cała nasza grupa przyszła mnie odwiedzić. Po ich minach widziałem, że domyślili się, że nigdy nie jeździłem na nartach. Powstrzymywali się jednak od złośliwych komentarzy. Po godzinie zaczęli się zbierać do wyjścia. Tylko Agnieszka oświadczyła, że posiedzi ze mną jeszcze trochę.

– Po co to zrobiłeś? – zapytała Agnieszka, gdy już zostaliśmy sami.

– Bo… – zastanawiałem się przez moment, czy wszystkiego nie obrócić w żart, ale uznałem, że być może dostaje jedyną szansę, żeby „zawalczyć” o uczucia Agnieszki. – Przecież wiesz. Musiałaś zauważyć, jakie wrażenie na mnie zrobiłaś… Pomyślałem, że może tymi nartami chociaż coś nadrobię do Marka… Bo wierszy się raczej nie nauczę pisać…

– Ale masz coś, czego on nie ma – uśmiechnęła się tajemniczo.

– Tak? Co takiego?

– Wiesz, co sobie kiedyś postanowiłam?

– Co?

– Że nie będę nigdy z facetem, który na powitanie po prostu uściśnie moją dłoń. Nie znoszę tego! Od ściskania to jest cytryna, a nie ciało kobiety – wyznała z rozbrajającą szczerością.

– Czyli… Mam u ciebie jakieś szanse?

– Jakieś na pewno – uśmiechnęła się przekornie. – Zwłaszcza że jeszcze nikt tak się dla mnie pięknie nie połamał.