Od samego poranka nie czułam się najlepiej. Ostatnia infekcja totalnie wyssała ze mnie energię, a w moim wieku to naprawdę daje się we znaki. Łeb mi pękał i czułam narastające zmęczenie, dlatego zaraz po posiłku postanowiłam, że pójdę się zdrzemnąć chwilę. Ułożyłam się wygodnie na sofie, naciągając na siebie kocyk, ale chyba nie przespałam nawet piętnastu minut, kiedy nagle obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła i poddenerwowany ton głosu Aśki, mojej synowej.

– Kurczę blade, ile razy ci powtarzałam, żeby talerzy na krawędzi stołu nie stawiać! – Jej donośny głos był najpewniej skierowany do Antka, mojego syna.

Potem jeszcze mruknęła coś pod nosem, ale to umknęło moim uszom. Jedna córka wyprowadziła się z domu, to ta druga teraz zabiera się za rządzenie – przemknęło mi przez głowę z niechęcią, gdyż moje synowe ostatnimi czasy coraz bardziej działały mi na nerwy.

Małżonka mojego pierworodnego, Antka, Joanna, to kobieta gadatliwa i próżna. Z byle powodu wszczynała awantury. Wciąż rozstawiała mojego syna po kątach i pilnie sprawdzała, czy aby na pewno zrobił to, co mu przykazała. Zupełnie inaczej było z Basią, wybranką serca młodszego syna, Sylwka. Ta z kolei chorobliwie ciułała pieniądze, można by nawet rzec, że była nadzwyczaj oszczędna. Zawzięcie trzymała kasę w garści, odmawiając Sylwkowi praktyczne wszystkiego. Całkiem niedawno, jak się przeziębił w robocie na budowie i z dobre trzy tygodnie pokasływał, to nawet na lek na kaszel mu poskąpiła. Stwierdziła, że samo przejdzie i za kilka dni przestanie kaszleć.

Chciałam pomóc, ale nie wyszło tak, jak chciałam

Z własnej kieszeni zapłaciłam za lekarstwa dla syna, jednak moje serce wciąż pamięta, jakich doznało upokorzeń. Zresztą coraz częściej nachodzą mnie myśli, jak beznadziejne żony wybrali moi chłopcy. Ożenili się z dwiema wiecznie wściekłymi babami, które na domiar złego szczerze się nienawidzą. A że na nieszczęście mieszkamy wszyscy w jednym domu, z każdym dniem atmosfera staje się coraz bardziej napięta...

Podniosłam się z łóżka i pomaszerowałam w stronę kuchni. Antoś z pochyloną głową sprzątał odłamki potłuczonego talerza, a tuż obok Joasia stała z rękami na biodrach. Jej wyraz twarzy sprawił, że moja mina zrzedła.

– Mamo, coś nie tak? – rzuciła, ale po tonie jej głosu zorientowałam się, że wcale nie przejmuje się moim samopoczuciem.

– Nie czuję się najlepiej. A wasza kłótnia wyrwała mnie ze snu, a ledwie co przysnęłam – odparłam.

Mój syn przeprosił mnie za to, co się stało, ale synowa jak zwykle nie wykazywała skruchy.

– Tak naprawdę to dobrze, że mama już nie śpi, bo przyda mi się pomoc przy robieniu masy serowej – powiedziała.

Antek pod byle jakim pretekstem czmychnął z kuchni i zostałyśmy we dwie.

– A gdzie się podziała Baśka? – spytałam, żeby jakoś podtrzymać rozmowę.

– Chyba poszła do biblioteki – wzruszyła ramionami Joanna, wspominając też, że Sylwek wróci później z roboty, więc Baśka pewnie poszła się przejść po mieście.

– No to nie zrobi mu obiadu – westchnęłam, zdając sobie sprawę, że sama będę musiała ugotować synowi przynajmniej jakąś zupę.

Kiedy nasza Aśka zaczęła przygotowywać to, co było potrzebne do upieczenia sernika, niespodziewanie odezwał się jej telefon.

– Siemka Wiola – odezwała się synowa, odbierając i patrząc na mnie znacząco.

Najwyraźniej chciała, abym wyszła i zostawiła ją w spokoju, ale nie ma mowy, by jakaś gówniara wypraszała mnie z własnego królestwa – przeszło mi przez myśl, gdy rozsiadałam się wygodnie na stołku. Żona syna wyszła ostentacyjnie, trzaskając drzwiami. Po chwili wpadła z powrotem jak tornado i zakomunikowała, że ciasta nie upiecze, bo wychodzi.

– Wiki trafiły się dwa bilety do kina, więc lecimy najpierw na jakiś film po południu, a później na małego drinka – poinformowała mnie synowa, wspominając jeszcze, że dla Antka jest zupa w lodówce.

Jak tylko przekroczyła próg, szybko sprawdziłam, co mu przygotowała. Ten widok mną wstrząsnął. W garnuszku na samym dnie leżało parę ziarenek ryżu w pomidorowym sosie.

– Kiedyś to zamężna kobieta pilnowała ogniska domowego, dbała o męża, a nie szlajała się po ulicach w obcisłej sukience – przeszło mi przez myśl, kiedy ze złością zaczęłam skrobać kartofle.

Najbardziej niepokoi mnie relacja między Joanną a Basią. Na własne uszy usłyszałam, jak odradzała Basi posiadanie dzieci.

– Jedynie naiwne dziewczyny decydują się na dzieci przed trzydziestymi urodzinami – przekonywała ją pewnego razu, gdy obie beztrosko opalały się w ogrodzie.

I faktycznie, mimo że Joasia i Antek są małżeństwem od ponad czterech lat, jakoś nie doczekaliśmy się jeszcze wizyty bociana. Co prawda, Barbara również nie kwapi się do zostania mamą, ale ona kieruje się innymi przesłankami.

– Maleństwo to spora inwestycja, mamuśka. Nas na to nie stać – oświadczyła mi niedawno i uznała, że skoro Sylwuś tak kiepsko zarabia, to ona na razie nie planuje zachodzić w ciążę. Nie mogłam pojąć ich nastawienia. Ja tam nie niczego kalkulowałam, zanim zaszłam w ciążę, czy mi się to opłaca. Wtedy po prostu rodziło się dzieciaka i koniec i człowiek jakoś dawał radę. Nikt nie liczył, ile będą kosztować ubrania, czy pieluchy.

To przez nie moi chłopcy się kłócili

Sylwek ledwo żywy przywlókł się z placu budowy. Był zziębnięty i padał z nóg. Zaserwowałam mu gorącą zupkę, zaparzyłam kubek herbaty i wspomniałam, że zaraz będą gotowe smażone kotleciki.

– Gdzie się podziewa Basia? – rzucił pytanie.

– Od czterech godzin siedzi w czytelni – warknęłam z niezadowoleniem.

Sylwek tylko pokiwał głową i zabrał się do jedzenia. Basia dopiero po zmroku wpadła do domu, w paskudnym humorze.

– Wspominałam ci, że absolutnie nie popieram tego pomysłu. – darła się tak głośno, że mimo iż nie próbowałam podsłuchiwać, i tak do mnie docierało.

„Co tym razem się wydarzyło?" – zastanawiałam się, podczas gdy ona nie przestawała krzyczeć.

Doszłam do wniosku, że jak zawsze w przypadku Basi chodziło o pieniądze. Z tego, co zrozumiałam, Sylwek zamierzał pożyczyć Antoniemu kilka tysięcy, a Basia stanowczo się temu sprzeciwiała. Przyszło mi do głowy, że odkąd ich synowie się pożenili, relacje między braćmi już nie są tak zażyłe jak dawniej. Te dwie jędze skutecznie poróżniły ich ze sobą, wchodząc między nich...

Zamknęłam się w swoim pokoju z nadzieją, że przynajmniej wieczór upłynie bez zakłóceń, ale gdzie tam. Na początek Joaśka pokłóciła się z Antkiem. Wróciła z tego całego „kina" grubo po dwunastej, na dodatek chyba trochę wstawiona i syn zrobił jej awanturę. Wydzierali się w środku nocy, kompletnie nie przejmując się tym, że przecież nie mieszkają sami.

W końcu nastała cisza, ale nie trwała długo

Bo tuż przed siódmą rano wybuchła następna awantura, tym razem jednak to znowu Baśka kłóciła się z Sylwkiem.

– Mówiłam ci już, że nie ma gadania o żadnym remoncie góry. Nie mamy na to kasy. A jak twoja stara chce nowe kafelki, to niech sama za nie zapłaci. – usłyszałam.

Naprawdę wspaniale – skinęłam głową, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Oto, jak doceniają mnie na starość synowe, które przecież ugościłam w swoim domu, usiłując być dla nich życzliwą teściową. Tyle forsy im podarowałam po ślubie, tak bardzo wspierałam! Wszystkie pieniądze odłożone przez mojego świętej pamięci męża zostały przeznaczone na remont parteru, a teraz nie mogę się doczekać wymiany płytek w łazience i odświeżenia ścian w moim pokoju. Jakby to było jakimś ogromnym wydatkiem...

Idąc w stronę kuchni, mijałam sypialnię młodych i do moich uszu dobiegł zdenerwowany ton Asi:

– Albo ty przeprowadzisz rozmowę z mamą, albo ja to załatwię. – warknęła.

– Nie wyślę rodzonej matki do zakładu opiekuńczego tylko dlatego, że marzysz o wprowadzeniu się na piętro – odgryzł się Antek, a mnie niemal zatkało.

A więc tak to wygląda? Te gadziny spiskują za moimi plecami i chcą mnie wykopać z rodzinnego domu?! Tak się przejęłam, że nawet nie tknęłam posiłku. Z ciężkim sercem ruszyłam prosto do siostry, żeby się wyżalić.

– Uwierzysz, że planują mnie wrzucić do jakiegoś przytułku? – załkałam. – No dobra, to jej pomysł, ale przecież wiadomo, jak długo syn będzie trzymał moją stronę. Raz dwa jej ustąpi. Zawsze tak robi.

Siostrzyczka chwilę mnie przytulała, a następnie zaskoczyła mnie totalnie nieoczekiwaną propozycją.

– Wprowadź się do mnie! Jasne, moje mieszkanie to żadna rezydencja z ogródkiem, ale będziemy się tu razem dobrze czuć.

Przypomniałam sobie o rododendronach, które kwitły w maju i wymagały ode mnie tyle troski. Przywołałam w pamięci pergole obsypane różami o herbacianych płatkach, wiśnię posadzoną jeszcze przez mojego męża, która rozkwitała każdej wiosny i altanę, w której uwielbiałam oddawać się lekturze...

– Nie porzucę tego domu. To tutaj spędziliśmy z Tadeuszem tyle cudownych lat, tu dorastali nasi synowie – sprzeciwiłam się stanowczo. – Wiesz co? Mam inny pomysł. Zamieszkaj ze mną, a młodych przekwaterujemy do ciebie – zasugerowałam.

– Te trzy pokoje w budynku z ubiegłego wieku? Takie zaniedbane? – Róża otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a ja skinęłam głową, uśmiechając się z przekorą.

– No a jak! Niech się przekonają, że nie są pępkiem świata. – odparłam z figlarnym błyskiem w oczach.

– Ale nie martwisz się o chłopaków? W końcu te ich żony się wprost nie cierpią – parsknęła śmiechem Róża.

Wzruszyłam ramionami w geście bezradności.

– Najwyższy czas, żeby odkryli prawdziwe oblicze swoich wybranek – mruknęłam, wspominając jeszcze o możliwości rozstania. – I tak nic by na tym nie stracili. Te dziewuchy nie mają ani za grosz instynktu macierzyńskiego, ani za grosz szacunku dla mężów. Moje synowe to prawdziwe niewypały – skwitowałam z kpiną.

Tamtego wieczora zakomunikowałam synowym, co postanowiłam odnośnie przeprowadzki. Joasia tylko rzuciła mi nienawistne spojrzenie, a Basia wpadła w szał, po czym... zaczęły się kłócić o kasę, której Basia nie chciała pożyczyć Asi i Antkowi. Opuściłam kuchnię zadowolona, że ten koszmarny nastrój wkrótce dobiegnie końca.

Zbyt długo zaciskałam zęby i nic nie mówiłam przez wzgląd na synów, ale w końcu miałam dość. Jeśli te dwie gówniary nie potrafiły okazać mi choć odrobiny szacunku, to już ja im pokażę, co to znaczy życie. Uśmiechnęłam się do siebie, bo wiedziałam, że w końcu będę mogła czuć się dobrze we własnym domu.