Reklama

Kiedy uświadomiłem sobie, że każdy mijający dzień pozostawiam za sobą wraz z pustą butelką, ogarnęło mnie przerażenie. Próbowałem jakoś sobie z tym poradzić. Jednak silnej woli starczało zaledwie na kilka dni.

Reklama

Niemniej zawsze gdzieś głęboko tkwiło we mnie przekonanie, że fizyczne uzależnienie nie jest tą najistotniejszą przyczyną trapiącego mnie nałogu. Coś mnie dręczyło niczym niewygodny sen… Po raz pierwszy doświadczyłem tego stanu w wieku 5, 6 lat. Był jak urywek filmu, który ktoś wmontował w bieżącą projekcję oglądanej przeze mnie rzeczywistości: Jest późny wieczór. Stoję na ulicy. Słyszę stukot przejeżdżających dorożek. Mam na głowie kapelusz, z ciemnej marynarki wystają batystowe mankiety koszuli. Otwieram drzwiczki powozu. Z mroku wysuwa się kobieca dłoń w koronkowej rękawiczce. Nie widzę twarzy, ale domyślam się, że płyną po niej łzy.

Cała sekwencja trwa nie dłużej niż ułamek sekundy, potem się budzę

Gdy dorosłem, o tym „filmie” zapomniałem. Dwa lata temu po raz pierwszy odwiedziłem Paryż. Dziwne, ale poczułem się tam jak u siebie w domu. Żona pojechała z córką do podparyskiego Disneylandu, miałem cały dzień tylko dla siebie. Postanowiłem powłóczyć się po mieście.

Wieczorem trafiłem na plac przed Operą Paryską. Kiedy patrzyłem na jej oświetlony fronton, nieoczekiwanie wrócił oglądany w dzieciństwie „film”, ów przebłysk innej świadomości. Tym razem był jeszcze bardziej intensywny, jak gdyby tamta sytuacja wydarzyła się dosłownie przed chwilą.
Ogarnął mnie nagły żal, jakbym stracił szansę na naprawienie zła, które wyrządziłem. Potem poczułem do siebie nagłą, niczym niewytłumaczoną odrazę.

Parę dni później wróciliśmy do Polski. Rzuciłem się w wir pracy i znowu zacząłem o wszystkim zapominać. Rok po powrocie z Paryża żona poinformowała mnie, że złożyła pozew o rozwód. Powód – za dużo alkoholu. Fakt, często przychodziłem do domu zawiany. Alkohol luzował moje emocje na kilka godzin. Ale gdy trzeźwiałem, było jeszcze gorzej. Kiedy dowiedziałem się o rozwodzie, zrozumiałem, że mogę stracić coś ważnego w życiu. Kochałem żonę i córkę! Wiedziałem jednak, że aby pokonać nałóg, muszę zlikwidować jego powód.

Dużo słyszałem o hipnozie. Poprzez znajomych dotarłem do osoby, która zajmowała się wyprowadzaniem tą metodą z alkoholizmu i innych uzależnień.

Zadzwoniłem do pani Bożeny i umówiliśmy się na spotkanie. Nic nie powiedziałem żonie. Poprosiłem jedynie, żeby dała mi jeszcze jedną szansę. Bez słowa kiwnęła głową, nie patrząc mi w oczy. Wiedziałem, że wciąż mnie kochała, cierpiała, i że to był jej sposób, by mną potrząsnąć i przekonać się, czy naprawdę mi na niej zależy.

Paryż… Tak, to tutaj kiedyś mieszkałem. Dawno temu

W gabinecie pani Bożeny opowiedziałem o dręczącym mnie problemie. Wspomniałem też o dziwnym przeżyciu, którego niedawno doświadczyłem w Paryżu.

Wprowadziła mnie w trans hipnotyczny. Nagle znalazłem się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Byłem zrozpaczony. Z góry dobiegał śmiech kobiety, którą kochałem, muzyka, nawoływania tańczących. Miałem na sobie ciemną marynarkę. Z jej rękawów wystawały batystowe mankiety. Kobieta, którą kochałem nad życie, właśnie ze mną zerwała. Byłem pijany.

Kiedy się wybudziłem z hipnozy, twarz miałem zalaną łzami.

– Co to było?– spytałem.– Mówiła pani, że zajrzymy w przeszłość. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem.

– Nie w tym wcieleniu – odparła tajemniczo.– Proszę zapisać się na zajęcia AA, ale nadal do mnie przychodzić. I jeszcze: kiedy był pan w regresie, był pan tym samym mężczyzną co osoba z dziecięcego „filmu”?

Pokręciłem głową.

Jeszcze tego samego dnia zapisałem się na zajęcia AA. Kilka dni później znów spotkałem się z panią Bożeną. Podczas hipnozy cofnąłem się w jeszcze dalszą przeszłość. Kiedy się wybudziłem z transu, niczego nie pamiętałem. Wtedy pani Bożena włączyła magnetofon, na którym nagrała seans:

– Gdzie pan się teraz znajduje? – pytała terapeutka.

– To ciemne pomieszczenie. Czuję zimno. Chciałbym się stąd wydostać, ale jednocześnie proszę w duchu Boga, by nikt nie otworzył drzwi.

– Co pan czuje?

– Strach… Drzwi zostają wyważone. Jacyś ludzie wdzierają się do ciemnicy. Kopnięciami zmuszają mnie, żebym wstał.

– Jak wyglądają?

– Mają na sobie coś błyszczącego, jakby zbroje. Czuję, że mną gardzą.

– Kim pan jest?

Jestem księdzem… Byłem spowiednikiem ważnych osób. Od ich decyzji zależało powodzenie wielu ludzi, czasami nawet ich życie i śmierć!

– Gdzie pan teraz jest?

– Oprawcy wloką mnie przez krużganki. Mijamy kamienne kolumny… To klasztor… Tak, na pewno! Wchodzimy do dużej sali. Na jej końcu za wielkim stołem siedzi kościelny dostojnik.

– Widzi pan jego twarz? Kim jest?

– Nie wiem, ale na pewno ma olbrzymią władzę…

– O czym rozmawiacie?

– Tylko on mówi. Że jestem zdrajcą! Strasznie się boję. Wloką mnie na ciemny dziedziniec. Zaczyna świtać. Wieje przejmujący wiatr. Jestem prawie nagi. Strażnicy ciągną mnie w kąt podwórca. Krzyczę…

– Co teraz się z panem dzieje?

– Już nic nie czuję… Unoszę się nad swoim ciałem. Leżę w kałuży krwi, ale tamci jeszcze mnie dźgają halabardami. Ale to już nie boli… jestem spokojny.

Głos hipnotyzerki na nagraniu każe mi jeszcze głębiej cofnąć się w przeszłość, do kolejnego wcielenia. Chwilę potem usłyszałem swój spokojny, lekko zaciekawiony głos.

– Unoszę się wysoko nad klasztorem. Niczego się nie boję. Ale muszę wrócić.

– Tam, gdzie odebrano panu życie?

– Głębiej w czas… Znajduję się na jakiejś ulicy. Idę w tłumie. Jestem wesoły. Mam przy sobie dużo pieniędzy. Jest wieczór. Wchodzę na jakiś plac.

Coś tu się buduje. Jakiś duży gmach… Opera Paryska!

Kim pan jest? Gdzie pan mieszka?

– Przecież mówiłem, w Paryżu. Mam na głowie kapelusz, ciemną marynarkę…

– Jest pan osobą cywilną?

– Nie. Księdzem. Przebrałem się przed wyjściem. Prowadzę świeckie życie. Mam wiele kobiet, które dla mnie pracują.

– W jaki sposób?

– Są kurtyzanami. Z sąsiedniej ulicy dochodzą strzały… To rewolta.

– Który to rok?

– Walczymy z królem.

– Kto walczy z królem?

– Paryżanie. Niedługo wybuchnie rewolucja. Nie chcę jej, to może zagrozić mojemu wygodnemu życiu…

– Co teraz pan robi?

– Jadę dorożką w stronę placu, gdzie jest budowana opera… Stajemy. Po jednej stronie stoją żołnierze, to wersalczycy. Wysiadam z dorożki. Jest późny wieczór. Otwieram drzwiczki powozu z drugiej strony. Z mroku wysuwa się kobieca dłoń w koronkowej rękawiczce.

– Kim jest ta kobieta?

– To żona jednego z przywódców rewolucji. Uwiodłem ją. Teraz prowadzę do wersalczyków. To ma zmusić jej męża do zaniechania knowań przeciw królowi. Ale tak się nie stanie, kobieta zostanie zabita. Obiecano mi, że włos z jej głowy nie spadnie. Zostałem oszukany. Jej krew spada na moje sumienie. Muszę to odpokutować.

Po odsłuchaniu nagrania pani Bożena zaprosiła mnie na kawę. Siedziałem w milczeniu, czując wewnętrzny spokój. Byłem także pewny, że mój nałóg zniknął.

– O czym pan myśli?

Przypomniałem sobie opowiadania siostry, starszej ode mnie o dziesięć lat… Jako paroletni chłopiec zmuszałem rodzinę, żeby służyła mi do mszy. Ja byłem księdzem. Zakładałem na ramiona kocyk. Siostra dzwoniła łyżeczką w przykrywkę cukiernicy, a ja odprawiałem mszę. Podobno strasznie się złościłem, kiedy „wierni” nie byli skupieni w czasie ceremonii.

– Co pan teraz czuje?

Reklama

– Spokój. Za wszystko odpokutowałem.

Reklama
Reklama
Reklama