„Latami fantazjowałam, jak teraz wygląda moja pierwsza miłość. Gdy przypadkiem go spotkałam, wszystkie marzenia umarły”
„W pewnym momencie nieopodal zatrzymał się niezbyt wysoki szatyn ubrany w śnieżnobiałą koszulę. Zaciągając się dymem, podnieconym głosem coś zawzięcie tłumaczył rozmówcy przez telefon”.
Przez lata byłam zła na mojego męża Tomka, ponieważ nie potrafił sobie radzić w życiu tak dobrze, jak jego kumpel Marek. On zawsze miał głowę na karku i świetnie obracał kasą. Po każdym ostrzejszym starciu z Tomkiem marzyłam o tym, jak fajnie byłoby być z kimś takim jak Marek.
Nie poznałam go
Kiedy po wielu latach znowu wpadliśmy na siebie, w pierwszej chwili go nie poznałam. Był cały umorusany, a jego stare adidasy dosłownie się rozłaziły. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to że wygląda jak zwykły menel spod budki z piwem. I wtedy olśniło mnie jak grom z jasnego nieba – on faktycznie był bezdomnym menelem.
– Agata? Czy to rzeczywiście ty? – usłyszałam nagle zza pleców swoje imię, które wytrąciło mnie z rozmyślań.
Przystanęłam w pół kroku na parkowej ścieżce i obejrzałam się za siebie. W pewnej odległości, obok wodotrysku, trwała miejska impreza, przez co w parku przebywało mnóstwo osób. Nie od razu więc połapałam się, kto wykrzykuje moje imię. Stojąc w miejscu, spośród spacerujących osób usiłowałam zlokalizować wołającego mnie człowieka.
– Halo, to ja! – zza stoiska z frytkami, burgerami i deserami lodowymi wyskoczyła tajemnicza sylwetka, zmierzając w moją stronę.
Przymrużyłam powieki, próbując rozszyfrować, z kim mam do czynienia. Bez wątpienia był to facet, ale nie kojarzyłam go. Czyżby to mój dawny trener prawa jazdy? On również nie grzeszył elegancją… Tylko czemu zwracał się do mnie imieniem?! I skąd ta gęsta czupryna? O ile mnie pamięć nie zawodzi, mój były instruktor świecił łysą glacą jak pupcia niemowlaka! Więc to raczej nie może być on…
– Agata, serio mnie nie kojarzysz? To ja, Marek! – facet wybuchnął śmiechem.
– Marek? – powiedziałam z wahaniem, intensywnie starając się skojarzyć gościa z imieniem.
To były dawne dzieje
Ile to razy spotkałam na swojej drodze facetów o imieniu Marek? Za przedszkolnych czasów był taki jeden chłopak, którego przezywaliśmy „siusiaczkiem”, bo dzień w dzień miał mokro na leżaku po drzemce. Ale on chyba by mnie nie skojarzył.
Mój stryj Marek też odpada, bo odszedł z tego świata dobrych parę lat temu, poza tym ten gość wygląda za młodo. Jest jeszcze Marek Janeczka, ale to babka, która po weselu używa już nazwiska męża. Moment! No jasne! Przecież miałam kiedyś swojego Marka…
Straciłam dla niego głowę, przeżywając, jak mi się zdawało, pierwszą dorosłą, lecz wciąż nieposkromioną fascynację. Wydarzyło się to pomiędzy moim drugim a trzecim rokiem na uczelni.
Nasze drogi skrzyżowały się tuż przed występem, w którego przygotowania był zaangażowany. Ogromnie pragnęłam usłyszeć na żywo artystów, których uwielbiałam, jednak jako studentka nie mogłam sobie pozwolić na zbyt duży wydatek. Przycupnęłam na murze, intensywnie myśląc nad sposobem dostania się do środka bez kupowania wejściówki.
W pewnym momencie nieopodal zatrzymał się niezbyt wysoki szatyn ubrany w śnieżnobiałą koszulę. Wywnioskowałam z jego wyglądu intrygującą wiadomość – ten młodzieniec, aby uczestniczyć w koncercie, nie musiał uiszczać opłaty za bilet. Pomyślałam sobie tak: nie mam nic do stracenia, a w dodatku jestem zdesperowana, to czemu tego nie wykorzystać?
Zaryzykowałam
– Hej, słuchaj, dasz radę jakoś mnie tam wkręcić? – zwróciłam się do niego prosto z mostu.
Najpierw popatrzył na mnie zaskoczony, ale zaraz potem zgasił peta i z łobuzerskim uśmieszkiem zapytał:
– No dobra, a co ja z tego będę miał?
– Całkiem nieźle radzę sobie z matmą – odpowiedziałam. – Jakbyś miał jakieś problemy, to mogę ci pomóc.
Facet zrobił poważną minę. Przymrużył oczy i przez moment przypatrywał mi się nic nie mówiąc.
– Wiesz co, to wcale niegłupi układ – oznajmił w końcu. – Chodź…
Gdy impreza dobiegła końca, wybraliśmy się we dwoje na przechadzkę. Wtedy wyszło na jaw, że oboje jesteśmy studentami tego samego uniwersytetu. A nawet tego samego wydziału. Ale to nie koniec niespodzianek – po przerwie letniej wylądowaliśmy w jednej grupie na tych samych zajęciach, gdyż musiał powtarzać semestr. Powód? Nieszczęsny przedmiot z matematyki.
Markowi nie można było zarzucić wielu wad, poza uporem i kiepskimi zdolnościami matematycznymi. Za to miał całą masę pozytywnych cech. Był człowiekiem o dużej wrażliwości i bogatej wyobraźni. W kontaktach z innymi wykazywał się czułością, troskliwością i życzliwością.
Potrafił być zaradny, gdy sytuacja tego wymagała. Grał na gitarze, miał świetne poczucie humoru, a jego oczy przypominały kolorem wzburzony Bałtyk. Kompletnie przepadłam, wpatrując się w te oczy.
Zbijał fortunę
Niestety, Marek zaczął borykać się z problemami finansowymi. Zaciągnął sporo kredytów na rozkręcenie własnego interesu, który okazał się totalną porażką. Przez całe lato harował na budowie w Norwegii, żeby wyjść na czysto. Co więcej, udało mu się nawet zaoszczędzić trochę kasy, którą razem przeszastaliśmy podczas wyjazdu nad Bałtyk.
W pierwszym miesiącu jesieni ponownie zasiadłam w ławach uniwersyteckich, natomiast moja druga połówka z nową energią zajęła się rozkręcaniem własnej działalności. Być może włożył w to więcej serca niż poprzednio albo po prostu los się do niego uśmiechnął, gdyż już po kilkunastu dniach zaczęły płynąć do niego całkiem pokaźne sumy.
Niebawem mógł sobie pozwolić na wynajem kawalerki. Bez chwili zastanowienia spakowałam swoje graty, pożegnałam się z rodzicami i zamieszkałam z nim pod jednym dachem. Przez kolejny rok ja pracowałam nad swoją pracą dyplomową, zaś Marek krok po kroku rozwijał swój biznes.
Zaczęliśmy snuć plany na dalsze lata. Wtedy naprawdę nie mogliśmy narzekać na brak szczęścia. Zupełnie jak w jakiejś baśni! A jak to w baśniach czasem się zdarza, wszystko popsuła zła czarodziejka…
Kasia, bo tak miała na imię, okazała się, jak twierdził Marek, tylko przelotnym romansem. Nic nieznaczącym epizodem. Jednak ja tym razem nie zamierzałam odpuścić. Mimo jego wysiłków, by to naprawić, nie byłam w stanie wymazać tego z pamięci. Kiedy minęło parę tygodni, podczas których moje emocje szalały, postanowiłam wrócić do domu pod opiekuńcze skrzydła mamy. Nasz rozpad był dla mnie ogromnym ciosem. Darzyłam go prawdziwym uczuciem i już kreśliłam w myślach wizje naszego ślubu.
Los chciał inaczej
Żeby poprawić sobie humor, wybrałam na narzeczonego pierwszego lepszego faceta. Padło na Tomka – chłopaka ze studiów. Pragnąc ostatecznie zapomnieć o niedoszłym mężu, pospiesznie doczekałam się z Tomkiem dwóch synów. Jako wisienka na torcie dołączył do nas jeszcze pies. I tak, zanim się spostrzegłam, stałam się podporą sporej, a jak się później okazało, także szczęśliwej familii.
Razem z Tomaszem przechodziliśmy ciężkie momenty. No bo które stadło ich nie doświadcza? W takich sytuacjach myślami uciekałam do czasów związku z Markiem. Rozmyślałam, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym przy nim została. Zastanawiało mnie, czy dane byłoby nam zaznać prawdziwego szczęścia?
Gdybyśmy mieli pociechy, to ciekawa jestem, jakie by były? A może gnieździlibyśmy się w ciasnym mieszkanku i jedynym urlopowym wytchnieniem byłyby wyjazdy na działeczkę teściów? Byłam zaintrygowana tym, jak potoczyły się losy mojej dawnej miłości. Parę razy starałam się go po cichu wytropić, ale bez powodzenia. Nie posiadał konta na żadnym z serwisów społecznościowych.
Najpopularniejsza przeglądarka internetowa też go nie wyłapywała. Nikt z dawnych kumpli nie wiedział, co słychać u Marka. Parę lat wstecz jakaś osoba widziała go podobno na pewnej imprezie, gdzie rzekomo celebrował zawarcie jakiejś istotnej umowy. A potem nastała głucha cisza.
Miał lekką rękę do kasy
– Pewnie zarobił kupę szmalu i teraz ją trwoni gdzieś na Bahamach – snuliśmy domysły podczas spotkań naszej uniwersyteckiej ekipy.
Mimo że Marek niezbyt długo uczęszczał z nami na zajęcia, to dzielenie z nim mieszkania i wspólne wypady na imprezy sprawiły, że stał się członkiem naszej paczki.
– Nie raz twierdziłem, że papier to tylko formalność, a liczą się umiejętności – rzucił Sławek, który na ukończenie ostatniego semestru potrzebował aż ośmiu lat, po czym wziął ślub z majętną panną i od dawna zarządzał wraz z jej tatą serwisem aut.
– Marek zdecydowanie potrafił logicznie myśleć – zgodziła się Renata. – Mocno bym się zdziwiła, gdyby skończył tak samo jak ja czy Agata…
– Na etacie w budżetówce, zarabiając średnią pensję – westchnęłam.
– Ale przecież czerpiesz satysfakcję ze swojej roboty, skarbie – wtrącił się Tomek, a ja obrzuciłam go niezadowolonym spojrzeniem. Ten to ma talent do gadania głupot…
– I co z tego, że czerpię? – warknęłam. – Muszę ci przypominać, jaki mamy stan konta? Oczywiście na debecie…
– Odpuść. Wiesz dobrze, że staram się, jak mogę.
Denerwował mnie
Próbował mnie przytulić, ale zręcznie się wymknęłam. W ostatnim czasie łatwiej mnie irytował niż zazwyczaj. Być może powodem było to, że nasi synowie osiągnęli już taki etap w życiu, w którym nie wymagali już nadmiernej troskliwości, opieki, a już na pewno nie czułości. Mieli zupełnie inne wymagania. Bez przerwy dźwięczało mi w uszach: zafunduj, daj kasę, zapłać!
Tomasz usiłował wytłumaczyć dzieciom, że nie muszą posiadać tego, co mają ich rówieśnicy – drogich telefonów, najnowocześniejszych gadżetów czy markowych ubrań. Jednak zazwyczaj dyskusja kończyła się fochem i głośnym trzaśnięciem drzwiami. Mimo że mój kobiecy instynkt mówił mi, iż mąż ma rację, gdzieś w środku czułam do niego żal, że nie jest w stanie zapewnić nam takiego poziomu życia, na jaki zasługiwaliśmy.
Teraz, stojąc twarzą w twarz z Markiem, nie mogłam wyjść z podziwu dla tego, co ujrzałam.
– Serio mnie nie kojarzysz? Tak bardzo się zmieniłem? – zapytał. – Ale ty za to ani trochę. Jesteś równie zjawiskowa jak w chwili, gdy ujrzałem cię po raz pierwszy. Miałaś na sobie sukienkę w odcieniu błękitu.
Stałam tam niczym wrośnięta w ziemię, mimowolnie chłonąc każde jego słowo. Wszystko we mnie krzyczało, żeby uciec z tego miejsca, zapaść się pod powierzchnię, odlecieć w siną dal albo po prostu przestać istnieć. Cokolwiek, byleby tylko nie musieć tego słuchać ani na to patrzeć. Facet stojący przede mną w ogóle nie kojarzył mi się z moim Markiem.
Tamten zawsze był taki schludny, pachnący i szykowny, a ten wyglądał jak ostatni obdartus. Podarowana kurtka, a pod spodem wytarta bluza z kapturem, wyblakłe, workowate jeansy zwisające na brudnych, zużytych adidasach.
Chciałam uciec
– Chyba nie do mnie pan mówi – wydukałam w końcu, spuszczając oczy.
– Daj spokój, Agata, nie rób sobie żartów…
Zbliżył się, a moich nozdrzy doszedł smród spoconego, zaniedbanego cielska i przefermentowanej wódy. Facet nie tylko sprawiał wrażenie bezdomnego. On nim był, bez dwóch zdań! Poczułam, jak podchodzi mi do gardła. Wzięłam się w garść, zrobiłam krok w tył, po czym obróciłam się na pięcie i prawie że biegiem ruszyłam w przeciwnym kierunku.
– Agata, zaczekaj! Rozpoznałbym cię nawet w samym piekle! – darł się za mną.
Po przekroczeniu progu mieszkania poczułam unoszący się w powietrzu aromat naleśników przyrządzanych przez Tomka. Poczułam nagły przypływ serdeczności.
– A dla mnie też coś się znajdzie? – podeszłam do niego, obejmując go czule od tyłu.
– Coś nie tak? – odwrócił się w moją stronę, przytulając mnie mocno.
Przez dłuższą chwilę nie mogłam znaleźć słów, by opisać to, co przeżyłam i co czuję. Mimo że byłam pewna jego zrozumienia, doszłam do wniosku, że teraz nie ma potrzeby drążyć tego tematu. Wystarczyło tylko jedno, proste zdanie:
– Jestem w tobie zakochana, zdajesz sobie z tego sprawę?
– Od dłuższego czasu nie słyszałem takich słów z twoich ust.
– Od teraz będzie inaczej – wyszeptałam, a następnie wyłączyłam palnik i odsunęłam patelnię z ognia.
Agata, 40 lat