„Mąż uciekł do mojej przyjaciółki, a kolejnego faceta sprzątnęła mi kuzynka. Chyba ktoś rzucił na mnie klątwę”
„Cały świat sprawiał wrażenie odmienionego, był sympatyczniejszy i pełen barw. Choć autobus się spóźniał, byłam z tego powodu szczęśliwa. Dzięki temu mogłam spędzić jeszcze kilka chwil w pobliżu mojego cudotwórcy”.
- Listy do redakcji
Podobno jak w jednej dziedzinie się powodzi, to w innej już niekoniecznie. Takie jest życie – nieczęsto zdarza się, żeby komuś dobrze szło w wielu sprawach naraz.
Nigdy nie miałam trudności związanych z pracą
Za każdym razem, gdy decydowałam się na zmianę posady lub pracodawcy, wychodziło mi to na dobre. Trafiałam na wspaniałych przełożonych, całkiem przyzwoite wynagrodzenie i interesujący zakres obowiązków. Nigdy nie widziałam powodów do narzekania i nie marzyłam o przejściu na emeryturę. Szczególnie, że po rozwodzie i usamodzielnieniu się dzieci miałam sporo czasu wolnego, a bez pracy po prostu umarłabym z nudów.
Po wielu latach małżeństwa nasz związek się rozpadł i to przez zdradę mojego ślubnego. Okazało się, że od dłuższego czasu romansował z inną kobietą, a co gorsza, była to moja najbliższa przyjaciółka. Poczułam się oszukana i zraniona, bo w jednej chwili straciłam nie tylko męża, ale też zaufaną kumpelę.
To doświadczenie mocno nadszarpnęło moją wiarę w innych ludzi. Zaczęłam też wątpić w siebie – zastanawiałam się, co jest ze mną nie tak, skoro mój facet wybrał mniej atrakcyjną i wcale nie młodszą ode mnie kochankę. Taki cios to prawdziwa próba dla kobiecej pewności siebie.
Moja eks przyjaciółka wyglądała przy mnie jak biedna kuzynka, a mimo to mój były wolał ją ode mnie. Przez długi czas nie potrafiłam się z tego otrząsnąć.
Cały proces rozwodowy był niezwykle uciążliwy i nieprzyjemny. Na początku to ja robiłam problemy, ale potem on przeszedł do ofensywy.
Był do mnie wrogo nastawiony i rozsiewał kłamstwa, że rodzina nigdy nie była dla mnie priorytetem. Twierdził, że kiedy poznał kobietę, która uczyniła go najważniejszą osobą w swoim życiu, uświadomił sobie, że ślub ze mną był błędem. Podczas rozpraw w sądzie ciągle gadał, że dopiero u boku tamtej kobiety poczuł smak prawdziwego życia.
Podobno byłam oziębła
Nie powiem, żebym była w nim szaleńczo zakochana, bo tak nie było, ale starałam się być porządną i lojalną małżonką. Nawet za bardzo się nie sprzeczaliśmy, bo nie było powodów. Dzieciaki zdrowo rosły, mieszkanko mieliśmy wygodne i fajne, stać nas było na wyjazdy podczas urlopów, no po prostu jak w bajce.
W sypialni nie było już takiej namiętności jak kiedyś, ale po niemal dwudziestu latach wspólnego życia nie spodziewałam się fajerwerków. Mimo to on później wykrzyczał mi prosto w twarz, że ze mną w sypialni zawsze była nuda. I że dopiero ze swoją nową partnerką poczuł, co to znaczy łóżko.
Jakiś czas później los postawił na mojej drodze kolejnego mężczyznę. Gdy zaczął sugerować, że powinniśmy spędzać ze sobą więcej czasu i lepiej się poznać, ogarnęła mnie panika. Wyobraziłam sobie, że on również poczuje się mną rozczarowany. Skoro mój były mąż uważał, że jestem oziębła i bezwartościowa, to co dopiero ktoś zupełnie obcy, kto tak naprawdę mnie nie zna? Dlatego nie pozwoliłam na żadne zbliżenie.
Nasza przyjaźń szybko się urwała i podobnie było z kolejnymi romansami. Aż do momentu, gdy podczas pobytu w uzdrowisku oszalałam na punkcie miejscowego podrywacza i dałam mu się oczarować. W grę wchodziło sporo procentów, czułe słowa, pieszczoty, no i w końcu namiętna wspólna noc.
Ale co z tego, skoro następnego dnia on zerkał na inne kuracjuszki, a gdy zwróciłam mu uwagę, że zachowuje się nieładnie i nie fair, wyznał:
– A czego ty oczekiwałaś? Jesteśmy dorośli. Wiedziałaś, po co do mnie przychodzisz, sama tego chciałaś i było całkiem przyjemnie. A ja tu przyjeżdżam, żeby dobrze się bawić, wszyscy to wiedzą… Moja żona również! Więc nie zrzędź i weź ze mnie przykład. Popatrz, ilu tu wolnych facetów. Zainteresuj się którymś.
Pierwszy raz w życiu doświadczyłam prawdziwej miłości
Nie byłam zainteresowana żadnym z tych wakacyjnych amantów na tyle, żeby angażować się w przelotny romans. Zdecydowałam się wrócić do domu wcześniej, żałując swojej lekkomyślności.
Później jednak chyba pierwszy raz w życiu zaznałam, czym jest autentyczna miłość.
Wszystko zaczęło się pewnego dnia, kiedy koleżanka poleciła mi rzekomo genialnego specjalistę od masażu. Facet miał renomę jako prawdziwy mistrz, potrafiący zdziałać cuda. Osoby korzystające z jego usług twierdziły, że czują się jak nowo narodzone. Nie należał do najtańszych, ale w końcu zdrowie jest najważniejsze, a ja od zawsze borykam się z kłopotami z kręgosłupem i jedynie masaże pozwalały mi normalnie funkcjonować.
Już na samym początku poinformowano mnie o jego problemach ze wzrokiem, dlatego grube okulary na jego nosie nie były dla mnie niespodzianką. Jego gabinet był niezwykle schludny i urządzony z prawdziwym znawstwem.
Z uwagą przysłuchiwał się, gdy opowiadałam mu o moich dolegliwościach, a następnie kazał mi ułożyć się na łóżku do masażu. Zaczął od wstępnych zabiegów, które miały dać mu wyobrażenie o tym, w jaki sposób może mi pomóc.
Gdy jego ręce dotknęły mojego ciała, przeszedł mnie taki prąd, że aż drgnęłam. Jego dłonie były ciepłe i miękkie, a mimo to silne. Ostrzegł mnie, że przez moment poczuję ból, ale już po chwili jego dotyk przyniósł ukojenie i rozluźniał napięte mięśnie.
Od samego początku wiedziałam, że mam do czynienia z profesjonalistą, ale po trzydziestu minutach byłam przekonana, że ten specjalista to naprawdę jakiś czarodziej. Wydobywał ze mnie wszystkie negatywne uczucia, całe napięcie, stres, frustrację i złość, zastępując je kojącym spokojem i wyciszeniem.
Świat nagle nabrał barw
– Ale jestem śpiąca – wymamrotałam.
– To super. Niech sobie pani trochę poleży. Może uda się pani uciąć krótką drzemkę. Zaraz do pani wrócę – szeptał tym swoim kojącym głosem.
Gdybym mogła, to wylegiwałabym się tam w nieskończoność, ale w kolejce czekali już inni pacjenci. Po kilku minutach błogiego odpoczynku ustaliłam terminy następnych zabiegów i opuściłam gabinet.
Cały świat sprawiał wrażenie odmienionego, był sympatyczniejszy i pełen barw. Choć autobus się spóźniał, byłam z tego powodu wręcz szczęśliwa. Dzięki temu mogłam spędzić jeszcze kilka chwil w pobliżu mojego cudotwórcy, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
Wysiadłam o jeden przystanek za wcześniej i poszłam na krótki spacer przez park, który otulał mnie zapachem przekwitających bzów. Moje zmysły na nowo się wyostrzyły. Żadnego uczucia zmęczenia, pośpiechu czy potrzeby zaspokojenia głodu lub pragnienia. Po prostu cieszyłam się chwilą i tym, że mogę w pełni doświadczać życia.
Od dawna czasu nie czułam się tak wspaniale. Niektórzy mogliby pomyśleć, że to zasługa relaksującego masażu, który poprawił przepływ krwi i uwolnił hormony szczęścia, ale dla mnie to było znacznie więcej.
Zrozumiałam, że przytrafiło mi się coś, o czym jedynie słyszałam lub widziałam na ekranie. Wreszcie spotkałam faceta, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Takie, jakiego jeszcze nikt do tej pory nie wywarł! Zdałam sobie sprawę, czym naprawdę jest zakochanie
Wszystko zwaliło się na mnie jak grom z jasnego nieba. Poczułam się, jakby świat skurczył się jedynie do niego. Od tej pory moje życie kręciło się tylko wokół terminu kolejnego masażu.
To wszystko działo się tylko w snach i fantazjach
Zaliczyłam ich łącznie dziesięć, czyli tyle, ile obejmował podstawowy pakiet. Oczywiście chciałam skorzystać z większej liczby, ale masażysta stwierdził, że potrzebuję przerwy i że przesada może mi tylko zaszkodzić. Bolało mnie, że nasza relacja nie wyszła poza schemat terapeuta–pacjentka. Nie posunęłam się nawet o cal do przodu.
On w ogóle nie stwarzał odpowiedniej atmosfery do tego, żebyśmy mogli się do siebie zbliżyć. Byłam totalnie przerażona wizją, że gdy zdecyduję się przełamać tę przeszkodę, to nie dość, że zrobię z siebie idiotkę i się ośmieszę, to na dodatek on zerwie ze mną kontakt.
Marzyłam o nim przed snem, ale bałam się zrobić cokolwiek, żeby go nie wystraszyć. Obmyślałam różne strategie, żeby go spotykać.
W końcu przekonałam kuzynkę, aby też zafundowała sobie serię masaży. Przy jej nawracających bólach rwy kulszowej było to po prostu niezbędne. Zaciągnęłam ją do jego gabinetu, a później pod przykrywką opieki nad cierpiącą osobą, wspierałam niczym anioł stróż.
Ku mojemu zaskoczeniu masażysta zwiększył jej liczbę spotkań do piętnastu, a potem o kolejne pięć, co drugi dzień. Przyjął od niej samodzielnie upieczone ciasteczka owsiane i słoiczek miodu. Uśmiechał się i zagadywał. W końcu przedłużał jej sesje o dodatkowe minuty, podczas gdy przy mnie był dokładny jak szwajcarski zegarek.
Nim się obejrzałam, już było po krzyku. Siostra cioteczna, która była o półtora roku starsza ode mnie i nie grzeszyła urodą, tryskała radością, chwaląc się pierścionkiem zaręczynowym. Moim zdaniem to lekka przesada. Czy wdowa w średnim wieku nie powinna być bardziej wstrzemięźliwa w okazywaniu uczuć?
Jakby mi ktoś wbił nóż w plecy
Sam pierścionek też nie przypadł mi do gustu. Ot, zwykła cyrkonia oprawiona w białe złoto, nic specjalnego. A jednak to ona została jego posiadaczką, mimo że gdyby świat był uczciwy, to ja bym go nosiła na palcu.
Kiedyś wspomniała:
– Chciałam ci bardzo podziękować za to, że dzięki tobie poznałam Damiana. Chociaż na początku wydawało mi się, że po prostu mnie wykorzystujesz. Powiedz szczerze, on ci się podobał, prawda?
– No i? Nawet jeśli tak było, to co? – burknęłam pod nosem.
– Daj spokój. Powinnaś była powiedzieć prosto z mostu, co masz na sercu, zamiast ściemniać i wmawiać mi, że jedynie chcesz pomóc. Uwierzyłam twoim słowom i skończyło się, jak się skończyło. Następnym razem graj w otwarte karty.
Tak mu zawróciła w głowie, że już na jesieni planują stanąć na ślubnym kobiercu. Raczej dostanę zaproszenie i chyba się zjawię, żeby się nie zorientowali, co tak naprawdę czuję w środku. A czuję się po prostu do niczego.
W moim sercu szaleje istny huragan emocji. Za każdym razem, gdy przymykam powieki, od razu stają mi przed oczami. Promieniują radością, trzymają się w objęciach i namiętnie całują. Choćbym nie wiadomo jak bardzo pragnęła wyrzucić ten widok z pamięci, on i tak nawiedza mnie po zmroku. To nie jest miła chwila przed snem, ale istny nocny koszmar.
– Ech, ale ze mnie idiotka – mówiłam do siebie pod nosem. – Co ja sobie myślałam? Trzeba było mieć oczy dookoła głowy, skoro mi na tym zależało. Nie ma co zwalać winy na innych, sama to sknociłam.
Fajnie by było wierzyć, że to doświadczenie jeszcze kiedyś mi się w życiu przyda, ale ja już nie mam złudzeń. Chyba tylko jakimś nieziemskim zrządzeniem losu mogłabym się znowu zakochać po uszy.
Justyna, 59 lat