Reklama

Pracuję w niewielkim sklepiku na osiedlu, zaledwie z dwiema kasami. Niektórzy mogą to uważać za zaskakujące, ale ja naprawdę lubię to, co robię. Moje koleżanki często tylko parskają, kiedy wyrażam swoje zadowolenie z tej pracy.

Reklama

– No cóż, ja mam trochę większe ambicje niż obsługa pijaków – powtarzają z poczuciem wyższości, ale ja nie zamieniłabym swojego zajęcia na żadne inne.

Przede wszystkim, każdego dnia przebywam wśród ludzi. Część z nich jest uprzejma, część mniej. Wielu z nich już znam, bo mieszkają blisko lub pracują w dużym biurowcu w okolicy. Odwiedzają mnie podczas przerwy, aby kupić drożdżówkę i jogurt. Oczywiście, jest też grupka wielbicieli tanich trunków, ale to właśnie oni są najbardziej sympatycznymi klientami. Zawsze mają dokładnie odliczoną kwotę, uprzejmie pytają, jak się czuję i z szacunkiem nazywają mnie kierowniczką!

Cóż, na razie nią nie jestem, ale może kiedyś, kto wie... Zwłaszcza że czasami robię rozliczenia dla działu księgowości lub komunikuję się z lokalnymi rolnikami, albo sadownikami w celu uzyskania tanich produktów z lokalnych upraw. Tak, praca w sklepie może być naprawdę satysfakcjonująca i interesująca.

Zwrócił moją uwagę

Gdyby nie pewien klient, prawdopodobnie nie lubiłabym jej tak bardzo... Pewnego dnia, gdy myłam szyby, ponieważ akurat nie było zbyt wielu klientów, pod sklep podjechał świetny, lśniący samochód. Nie jestem specjalistą od marek, ale na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że nie był to model z najniższej półki cenowej.

Gość, który z niego wysiadł, również wydawał się być z innej galaktyki, a przynajmniej nie z mojego świata, bo tutaj takich panów się nie spotyka. Miał na sobie kosztowny garnitur, koszulę w kolorze amarantu, a na głowie fryzurę prawdopodobnie od topowego fryzjera, buty wypolerowane do lustrzanego błysku, w ręku skórzaną aktówkę, a na oczach ciemne okulary – no, typ jak z magazynu mody. Być może nawet jakiś szef albo prezes korporacji...

Natychmiast zeszłam z drabiny i pospieszyłam na zaplecze, żeby poprawić fryzurę, a następnie stanęłam za ladą. Na moje szczęście Prezes (tak go nazywałam w myślach) sporo czasu kręcił się między regałami, co dało mi szansę na dokładniejszą obserwację. Moje zainteresowanie nim rosło z każdą minutą, a gdy zbliżył się do kasy i poczułam zapach jego perfum, z pewnością luksusowych i kosztownych, całkowicie straciłam głowę.

Byłam nieco zdumiona, że w jego koszyku nie znalazły się jakieś drogie sery czy kosztowne wina, a jedynie chleb, konserwa i czteropak piwa. Szybko jednak doszłam do wniosku, że to nawet lepiej, bo świadczy to o jego oszczędności, a dodatkowo na pewno jest singlem. I miał tak przyjemny ton głosu! Zgadza się, powiedział tylko: „Nie mam”, kiedy zapytałam, czy ma może jakieś drobne, ale mimo to wiedziałam, że to musi być to!

– Och, chłopak jak z obrazka... – westchnęła pani Genia, kasjerka pracująca ze mną na tej samej zmianie. – Ale szkoda, że taki z niego burak...

Pani Genia jest grubo po sześćdziesiątce, więc nie musiałam się martwic, że będzie nim zauroczona, i że to ona go uwiedzie.

– Wcale nie taki burak! – szybko zaczęłam go bronić. – Pewnie był zajęty i nie miał czasu na rozmowę. Na pierwszy rzut oka widać, że to człowiek zapracowany...

– Mimo to, mógłby chociaż powiedzieć "Dzień dobry" – zauważyła pani Genia. – Nie to, co Grześ... Ten młodzieniec nie może oderwać od ciebie wzroku, nie raz ci o tym wspominałam!

Machnęłam ręką. Mój prezes to klasa sama w sobie, Grzesio przy nim nie ma żadnych szans! Rzeczywiście, codziennie odwiedzał nasz sklep i niezmiennie kupował kanapki, jednak moje koleżanki z pracy uparcie utrzymywały, że tak naprawdę interesuje go tylko ja. Muszę przyznać, że chłopak nie był taki zły – ciemnowłosy z brodą, całkiem przystojny, a do tego taki uprzejmy!

Często kupował jakieś słodkości, czekoladę czy batony, opłacał je, a następnie pozostawiał na ladzie, dla mnie. A na Dzień Kobiet wręczył mi coś wyjątkowego – małe, uroczo wyrzeźbione drewniane pudełko (Grzesiek jest stolarzem i pracuje w sąsiednim warsztacie).

– Klient jednak zażyczył sobie większe, więc pomyślałem, że mogłoby ci się przydać – powiedział dość niepewnie. – Na przechowywanie kolczyków czy innych kobiecych drobiazgów…

– Przepiękne! – odpowiedziałam z radością.

Właśnie miał coś powiedzieć, zapewne chciał zaprosić mnie na kawę, ale na szczęście do sklepu weszła kolejna osoba i Grzesiek się ulotnił. Do tego tematu już nie wracaliśmy. Nie chodzi o to, że go nie lubiłam, ale wydawał mi się taki… przeciętny. Zawsze ubrany we flanelową koszulę i dżinsy. I ta jego praca… Żeby chociaż swój zakład prowadził, a nie dla kogoś się tak urabiać! Ja marzyłam o prawdziwym mężczyźnie...

– Aj durnaś, dziewczyno – machała głową pani Genia. – Ani się obejrzysz i jakaś małpa ci go zwędzi! Chłopak pracowity, zdolny! Lepszego jak na lekarstwo szukać.

– Nie jestem pewna... – westchnęłam.

– Gdybym była ze trzydzieści lat młodsza, sama bym się za niego wzięła!

Może mogłabym zacząć działać... Od kiedy jednak spotkałam Prezesa, moje zainteresowanie Grzesiem zaczęło maleć. Dlaczego? Ponieważ Prezes regularnie zjawiał się w naszym sklepie. Co więcej – zaczęło się wydawać, że zaczyna mnie zauważać, ponieważ zawsze stawał w kolejce do mojego stanowiska. Nawet kilka razy się do mnie uśmiechnął!

Starałam się więc dbać o siebie jeszcze bardziej. Każdego dnia, już od wczesnych godzin porannych, zaszywałam się w łazience na długie godziny, aby wyglądać jak najatrakcyjniej. Bo kto wie, może to właśnie ten dzień, kiedy Prezes do mnie zagada i zaprosi mnie na jakieś spotkanie? Kiedy przesuwałam jego produkty na kasie, zastanawiałam się, czy mieszka sam, skoro jego zakupy były raczej skromne. Poza piwem, które zawsze kupował w kilku egzemplarzach.

"Zakładam, że potrzebuje się zrelaksować po pracy – tak go tłumaczyłam sobie w głowie. – To normalne, że człowiek jest zestresowany...".

Na podstawie tego, co kupował, można było stwierdzić, że na pewno nie miał partnerki. Najprawdopodobniej był bardzo samotny. Ja bym z przyjemnością ugotowała mu obiad, aby w końcu mógł zjeść coś wartościowego, a nie ciągle te mrożone dania i konserwy...

Mimo mojego rozczarowania, prezes ciągle nie podejmował inicjatywy. Zaczęłam nawet się zastanawiać, czy może nie dać mu razem z rachunkiem kartki z moim numerem telefonu, żeby go zachęcić. Jednakże zdarzyło się coś, co zmieniło moje podejście.

Na pewno do niego nie zagaję

Tamtego dnia zadbałam o swój wygląd z niezwykłą starannością. To był piątek, a Prezes w piątki zazwyczaj robił nieco obszerniejsze zakupy. Podjęłam decyzję, że tym razem na pewno do niego zagadam, chociażby zapytam, jakie ma plany na najbliższy weekend. Być może nawet wspomnę, że ja nie mam nic do roboty...

Kiedy pojawił się w sklepie, moja decyzja była już podjęta. Ale niestety, w kolejce do kasy za Prezesem stanął... Grzesiek. Jak miałam z nim nawiązać rozmowę, kiedy Grzesiu wpatrywał się we mnie tak intensywnie. Z poczuciem rezygnacji zaczęłam skanować zakupy Prezesa. Chleb, cukier, olej, margaryna – podstawowe artykuły spożywcze, które znajdują się w każdym domu.

– Dwadzieścia dwa złote i siedemdziesiąt trzy grosze – oznajmiłam na zakończenie.

Jak zawsze, Prezes podał mi kartę, nie wymieniając ani słowa. Przesunęłam ją przez terminal, ale tego dnia coś było z nią nie tak.

– Niestety, transakcja została odrzucona – oznajmiłam, czując się nieco zakłopotana. – Czy mógłby pan zapłacić gotówką?

– To wykluczone, proszę sprawdzić jeszcze raz! – Prezes podniósł na mnie głos, więc postanowiłam sprawdzić dwa razy, żeby mieć pewność.

– Nadal to samo – stwierdziłam. – Może nie ma pan środków na koncie?

Ta uwaga go wyraźnie zirytowała.

– Jak to nie mam środków na koncie?! – ryknął. – W tydzień zarabiam tyle, co ty przez cały rok! Niedoedukowana jesteś, nie potrafisz obsługiwać terminala!

– Zawsze obsługuję pana przy kasie i zawsze pana karta działała poprawnie. Tylko tym razem... – rzekłam cicho, bo łzy zbierały mi się w oczach.

– Chyba nie sądzisz, że zawracam sobie gitarę zapamiętywaniem sprzedawców! – parsknął. – Chcę rozmawiać z kierowniczką!

– Dzisiaj jej nie ma, pojechała rano do centrali – wymamrotałam. – Bez niej nie mogę nawet odwołać zakupów z kasy...

– To twój problem, bo ja nie mam gotówki – uśmiechnął się Prezes, który okazał się być zwykłym chamem. – I żądam...

Zamurowało mnie

– Żądać to sobie możesz od własnego psa – wtrącił niespodziewanie Grześ. – Bądź pan jak mężczyzna, a nie jak rozpieszczony bachor! Przecież widać, że dziewczyna nie jest w stanie nic z tym zrobić, a pan się jeszcze do niej czepia!

Prezes zaniemówił, a Grześ kontynuował:

– Niech pani doda te rzeczy do mojego rachunku. Chociaż nie zarabiam tyle, co ten pan, to jestem w stanie wydać te dodatkowe dwadzieścia złotych...

– Dobrze gada! – dołączyła do dyskusji jakaś pani czekająca w kolejce. – A pan niech sobie tę swoją kartę zeżre, skoro jest tyle warta!

Reklama

Prezes zrobił się czerwony jak burak i natychmiast wybiegł na zewnątrz, odprowadzany drwiną kupujących. Grześ równie szybko zakończył swoje zakupy, nie zdążyłam mu podziękować. Ale zamiast tego, napisałam na ładnym kartoniku mój numer telefonu. I już wiem, do którego rachunku go dołączę…

Reklama
Reklama
Reklama