Reklama

Każdy człowiek ma swój sposób na problemy. Jedni udają, że one nie istnieją, aż dopada ich lawina skutków. Inni obgadują je z bliskimi, by znaleźć rozwiązanie, jeszcze inni modlą się do świętych i aniołów.

Reklama

Ja rysowałem. Ale nie tak normalnie – mój mózg w pewnym momencie wyłączał się, a moja dłoń sięgała po coś do pisania i na jakiejś akurat dostępnej powierzchni – kartce, gazecie czy serwetce – rysowała esy-floresy. Kiedy znów wiedziałem, kim i gdzie jestem, przyglądałem się tym bazgrołom, zdumiony i nieco zaniepokojony. Jednak chyba dopiero w pierwszej klasie liceum po raz pierwszy dostrzegłem między bazgrołami odpowiedź na aktualnie dręczący mnie problem. Nie była przedstawiona dosłownie, a symbolicznie, ale wkrótce nauczyłem się ją odczytywać.

Uznałem też, że te chwile zawieszenia, to sposób, w jaki daje o sobie znać moja podświadomość, która zna rozwiązanie.

Czułem się winny

Było to w klasie maturalnej. Po kolacji poszedłem do swojego pokoju, usiadłem przy biurku, by rozwiązać ostatnie zadanie z matematyki na następny dzień, kiedy mój umysł znów ogarnęła pustka. Gapiłem się przed siebie, podczas gdy moja dłoń odnalazła kartkę, długopis i bez udziału mojej świadomości zaczęła coś rysować…

Kiedy się ocknąłem, zauważyłem na kartce krzyż, złamane serce, kierownicę samochodową, dymiącą fajkę, sygnalizator z czerwonym światłem, przekreślony zegarek, deszcz, przebitą oponę z krzyżem, z której uchodzi powietrze i dużą wyraźnie wykreśloną cyfrę „7”. Nie było innych bazgrołów. Przez chwilę próbowałem połączyć to z moją sytuacją życiową, ale nic nie pasowało. Wrzuciłem kartkę do szuflady.

Tydzień później w mojej rodzinie wydarzyła się tragedia. Ale dopiero kilka dni potem, kiedy przez przypadek natknąłem się na kartkę z rysunkami, zrozumiałem, co oznaczają.

Tydzień po stanie zawieszenia (cyfra siedem) w czasie złej pogody (deszcz) mój ojciec (dymiąca fajka) miał wypadek samochodowy (zniszczony samochód). Siedząc za kierownicą, dostał ataku serca (złamane serce). Ojciec uderzył w sygnalizator z palącym się wówczas czerwonym światłem. Karetka nie dojechała na czas, gdyż miała awarię (przebita opona z krzyżem). W efekcie ojciec nie doczekał pomocy (przekreślony zegarek) i zmarł.

Zrozumiałem, że moja podświadomość znała przyszłość. I przestraszyłem się. Nie chciałem tego daru. Gorzej – zrozumiałem, że gdybym wcześniej pojął, co oznaczają te bazgroły, mógłbym zapobiec nieszczęściu. Czułem się winny śmierci taty. Ta trauma musiała być na tyle głęboka, że przestałem doświadczać tych dziwnych stanów. Co więcej – niemal wyparłem z pamięci fakt, że je kiedykolwiek miałem. Ale w przyrodzie nic nie ginie…

Żadnych śladów

Minęło piętnaście lat. Właśnie zdobyłem szlify oficerskie w szkole policyjnej. Stamtąd trafiłem do wydziału kryminalnego i uważałem się za szczęściarza, gdyż zawsze marzyłem o takiej pracy. Naczelnik dał mnie pod opiekę kierownika sekcji, a ten z marszu dołączył do grupy, która miała zająć się wyjaśnieniem okoliczności śmierci pewnej prostytutki.

Ciało zostało znalezione około czwartej nad ranem w jednej ze śródmiejskich bram. Kobieta miała około trzydziestu lat. Z zeznań świadków wynikało, że nie była zawodową prostytutką – wychodziła na ulicę tylko wtedy, gdy w domu brakowało pieniędzy. Jej konkubent wiedział o tym, lecz nie protestował.

Na miejscu zbrodni technicy nie znaleźli żadnych śladów, które mogłyby wskazywać na sprawcę. Żadnych odcisków palców, niedopałka papierosa, obcych ubraniowych nitek na jej bluzce. Z analizy odniesionych ran i ułożenia ciała można było się domyślić, że śmierć zaskoczyła kobietę. Sprawca zaszedł ją od tyłu, jedną ręką zatkał jej usta, a drugą dźgnął trzy razy nożem w plecy.

Przez dwa miesiące przesłuchiwaliśmy świadków, jednak o mordercy nadal nic nie wiedzieliśmy. Nasi ludzie uruchomili opłacanych przez policję uchali, którzy donosili nam, co w półświatku mówi się o zbrodni. Ale i oni nie mieli dla nas żadnych godnych uwagi informacji.

Osiemdziesiąt sześć dni po pierwszej zbrodni odnaleziono kolejne zwłoki kobiety, także prostytutki. Kiedyś była dziewczyną na telefon, ale choroba zepchnęła ją na dno. Ona również została zaskoczona przez napastnika od tyłu i również otrzymała w plecy trzy ciosy nożem. Na miejscu zbrodni znów nie było żadnych śladów.

Po trzecim zabójstwie szefostwo uznało, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą. Zostałem odsunięty od działań grupy, do której powołano tylko doświadczonych funkcjonariuszy z wieloletnim stażem. To był dla mnie cios. Bardzo się przejmowałem moją pierwszą sprawą, zwłaszcza że była tak interesująca – zupełnie jakbym brał udział w amerykańskim kryminale! Ale rozkaz jest rozkazem.

Na szczęście kierownik sekcji, pod którego opieką nadal pozostawałem, uznał, że ta sprawa jest doskonałą szkołą pracy policyjnej. Podrzucał mi kolejne ustalenia śledczych, żebym mógł śledzić przebieg zdarzeń.

– Myśl, kombinuj, ucz się – powiedział.

– A jak wpadniesz na jakiś pomysł, powiedz mi. To tajemnicza i trudna sprawa, nam wszystkim od niej już mózgi puchną.

Czytałem zeznania świadków, raporty śledczych, lekarzy sądowych z sekcji. Czytałem raporty z przesłuchania ewentualnych podejrzanych – których wypuszczono na wolność, bo mieli alibi. Wykonywałem jakieś mało ważne obowiązki, ale w głowie wciąż miałem seryjne zabójstwa.
Po kolejnych trzech miesiącach bezskutecznych działań wychodziło na to, że policja zapędziła się w ślepy zaułek. Pozostawało zatem jedynie czekać, aż morderca uderzy po raz kolejny oraz mieć nadzieję, że tym razem wreszcie popełni błąd i pozostawi na miejscu zbrodni swój ślad.

Znów to się wydarzyło

Pewnej niedzieli wróciłem z pracy dopiero nad ranem. Byłem zmęczony. Wykąpałem się i postanowiłem iść spać. Sen jednak nie nadchodził, a ja tylko przewracałem się na tapczanie z boku na bok. Wreszcie wstałem i poszedłem zaparzyć sobie herbaty. Kiedy siorbałem z kubka wrzątek, pierwszy raz od liceum nieoczekiwanie się zawiesiłem. Ręka sięgnęła po leżący nieopodal długopis. Jak się potem okazało, pisałem i rysowałem na serwecie, która okrywała stół…

Kiedy się ocknąłem, zobaczyłem przed sobą wyrysowane trzy błyskawice, które ułożone w półkole uderzały w pęknięte od gromów serce. Wśród wielu esów-floresów znalazłem rysunek grudek węgla, liczbę „49” i słowo „tatu”. Oprócz tego narysowałem też dwa buty, z których jeden miał grubszą podeszwę od drugiego. Wśród innych bazgrołów znajdował się księżyc, zamarkowana lista nazwisk z widniejącym u góry napisem „przesłuchani”, zakrwawiony nóż, zarys ulicy i tablica z jej nazwą. Była ona jednak niedokończona i składała się tylko z trzech liter, „Spó…”.

Siedziałem z bijącym sercem i wpatrywałem się w serwetę. Powróciły wspomnienia… Ojciec i jego śmierć. Chyba po raz pierwszy zapłakałem. Łzy zadziałały oczyszczająco. Już z jasnym umysłem spisałem wszystkie rysunki, które coś znaczyły. Nic mi nie mówiły, ale miałem przeczucie, że ich znaczenie wkrótce zrozumiem. Miałem rację.

W południe dostałem telefon od kierownika sekcji. Ten nocny napastnik znowu zaatakował, tym razem na ulicy Spółdzielczej. Ofiara zdołała ujść z życiem, lecz kobieta nie pamiętała twarzy mężczyzny, który napadł ją w mroku bramy.

Dokładnie przeanalizowałem wszystko, co narysowałem w nocy. Uznałem, że moja podświadomość przekazała mi wiadomości na temat zabójcy, żebyśmy mogli go odnaleźć. Przy tym założeniu nietrudno było wydedukować resztę.

Wykręciłem numer do szefa sekcji.

– Chyba wiem, kto jest zabójcą – rzuciłem do słuchawki. – Ten facet ma na ciele tatuaż (tatu), który najprawdopodobniej przedstawia trzy błyskawice. Jedną nogę ma krótszą od drugiej (dwa buty). Liczy sobie około czterdziestu dziewięciu lat i był już przez nas przesłuchiwany (lista nazwisk).

– Skąd o tym wiesz?

– Dostałem anonimowy telefon. Pamięta pan, jak mnie upomniał, żebym nie rozdawał swoich prywatnych wizytówek? Zadzwoniła jakaś kobieta, która nie chciała podać personaliów.

Mój szef uwierzył moim słowom. Wkrótce zatrzymano mężczyznę, który dwadzieścia lat przepracował w kopalni (węgiel), miał tatuaż na przedramieniu i jedną nogę krótszą. Z pewnością ujęto by go wcześniej, gdyby pracujący przy sprawie policjanci dokładniej sprawdzili przedstawione przez niego alibi w czasie pierwszego przesłuchania.

Reklama

A mój dar? Kiedy jeszcze dokładniej przeanalizowałem to, co narysowałem, zacząłem powątpiewać, czy to tylko chodzi o moją podświadomość. O kilku rzeczach – jak o tych błyskawicach – po prostu nie mogła wiedzieć. Ale jeśli to wcale nie moja podświadomość, to co to, u licha, jest?

Reklama
Reklama
Reklama