„Pożyczyłam 50 tysięcy przyjaciółce. Wyparowała z nimi jak kamfora, a mój mąż nie wie, że straciliśmy oszczędności”
„Ufałam jej, przecież to moja najlepsza kumpela, a nie pierwsza lepsza kobieta z ulicy. Ale potem okazało się, że to nie koniec jej próśb. Któregoś dnia wpadła do mnie cała we łzach, mówiąc, że pilnie potrzebuje pożyczyć dodatkowe 30 tysięcy i że musi mieć pieniądze od razu”.
- Listy do redakcji
Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami od dawien dawna. Łączyła nas niezwykła więź, a zaufanie, jakim darzyłyśmy się nawzajem, było bezgraniczne. Razem stawiałyśmy pierwsze kroki w dorosłość. Nierozłączne kompanki, codziennie maszerujące ramię w ramię do szkoły, gdzie dzieliłyśmy ławkę i sekrety. Ilekroć zapominałam odrobić pracę domową, wiedziałam że mogę liczyć na jej pomoc.
Nasza relacja była dobra
Za starymi garażami na osiedlu wspólnie eksperymentowałyśmy z papierosami i piwem. To właśnie przyjaciółce jako pierwszej zwierzałam się ze swoich młodzieńczych zauroczeń i miłostek. Nic dziwnego, że gdy nadszedł wielki dzień i stanęłam na ślubnym kobiercu, świadkiem był nie kto inny tylko Wiola. Co prawda moja siostra urządziła z tego powodu niezłą awanturę i obraziła się na dobre pół roku, ale cóż – dla prawdziwej przyjaźni warto zaryzykować nawet kłótnię z rodziną.
Kiedy tylko w życiu Wioli wydarzyło się coś smutnego, niepokojącego czy po prostu złego, to ja pełniłam rolę jej „pierwszej pomocy”. Ale też ze mną jako pierwszą dzieliła się tym, co dobrego ją spotkało. Ja także miałam być świadkową na jej weselu, jednak na osiem tygodni przed wielkim wydarzeniem zerwała zaręczyny. Wtedy też byłam obok i pomagałam jej stanąć na nogi.
Odwołała ślub
Koszty weselnych usług, z których moja przyjaciółka ostatecznie zrezygnowała, i tak musiała uregulować, bo umowy zawierały takie właśnie zapisy. A wcale nie były to małe sumy, bo uroczystość miała być wystawna. Wiola liczyła, że lwią część wydatków pokryje bogaty, choć – jak się potem okazało – niespecjalnie lojalny wobec niej narzeczony. Ale taka była umowa – skoro ona odwołała, to ona ponosi finansowe konsekwencje.
Próbowałam jej wytłumaczyć, że to bez sensu. Zamiast udawać damę i honory stawiać na pierwszym miejscu, trzeba było niewiernemu narzeczonemu dokopać i wydusić z niego kasę jak z cytryny. Jeśli facet nie umiał się powstrzymać i ciągle chodził na boki, to jeszcze powinien jej przekazać przysłowiowe parę groszy za zszargane nerwy. Ale Wiola była wtedy totalnie skołowana i nie miała siły na żadne awantury czy odwety.
– Rany, w ogóle nie mam pojęcia, co powinnam zrobić… – narzekała. – Wiesz, że mam obowiązek uregulować należność wobec tych osób. Chyba jedynym wyjściem będzie po prostu kredyt…
– Wybij to sobie z głowy. Słono przepłacisz na horrendalnym oprocentowaniu, a do tego dojdzie jeszcze prowizja. Powiedz, ile ci brakuje? – zagadnęłam.
Pożyczyłam jej oszczędności
Ja i mój mąż Andrzej oszczędzaliśmy fundusze z myślą o postawieniu własnego domu. Wszystkie odłożone pieniądze leżały na moim osobistym rachunku bankowym, ponieważ bank, w którym miałam konto, oferował korzystniejsze warunki niż ten, gdzie mieliśmy wspólne konto.
Tak więc oszczędności po prostu tam leżały i czekały na lepsze czasy. Tymczasem gnieździliśmy się w mieszkanku odziedziczonym po mojej babci, ciułając każdą złotówkę. Nie dysponowaliśmy niestety jednak ani działką pod budowę, ani nawet koncepcją, jak miałby wyglądać nasz wymarzony domek.
Odkąd pamiętam, był to nasz wyśniony plan na przyszłość, kiedy w końcu postanowimy założyć rodzinę. To były na razie perspektywy sięgające kilku lat do przodu, a do tego momentu przecież Wiola zwróci mi pieniądze i będzie po wszystkim. Mąż nie miał o niczym pojęcia, to miała być taka tajemnica między dobrymi kumpelami.
– Jesteś wspaniała! Stokrotne dzięki! – Wiola ścisnęła mnie mocno, jakby kamień spadł jej z serca.
Nie spieszyła się z oddawaniem
Nie ma w tym nic dziwnego. Dzięki temu uniknęła opłat bankowych i jest do przodu parę tysięcy.
Szybko zleciało kilka tygodni, a moja przyjaciółka wciąż powtarzała, że gromadzi fundusze, że lada moment ureguluje swoje zobowiązanie wobec mnie.
– Dobrze, na spokojnie. Odkładaj kasę powolutku, ile trzeba. I tak w tej chwili nie potrzebujemy tych pieniędzy.
Ufałam jej, przecież to moja najlepsza kumpela, a nie pierwsza lepsza kobieta z ulicy. Ale potem okazało się, że to nie koniec jej próśb. Któregoś dnia wpadła do mnie cała we łzach, mówiąc, że pilnie potrzebuje pożyczyć dodatkowe trzydzieści tysięcy. Niby tylko na jakieś osiem tygodni, ale musi mieć pieniądze od razu.
Przez chwilę się zawahałam
Dziesięć tysięcy, które ponad rok temu jej pożyczyłam, wciąż jeszcze do mnie nie wróciły. Kolejne trzydzieści to naprawdę sporo forsy, ogromna część naszych oszczędności. Ale kiedy spojrzałam Wiolce w oczy, zobaczyłam w nich ogromną desperację…
Pokręciła tylko przecząco głową, gdy dopytywałam, co się wydarzyło. Ciągle powtarzała, że nie może mi pisnąć słówka, że dla mojego własnego dobra powinnam pozostać w niewiedzy.
– Nie powiesz tego, czego nie wiesz – powiedziała zagadkowo.
– O rany, ale bagno! W co ty się wpakowałaś?
– Wybacz, zrozumiem, jeśli nie zgodzisz się na pożyczkę… – ciągnęła.
– Wiola, no co ty! Jasne, że ci pomogę!
Przeraziłam się, że wplątała się w jakieś straszne kłopoty i może jej się stać coś złego, jeśli nie ureguluje długu. Kolejnego ranka podjęłam oszczędności z banku i przekazałam przyjaciółce.
„Tych osiem tygodni nie zrujnuje naszego budżetu, a jej pomoże” – stwierdziłam w duchu. „Niech już ma te pieniądze i gasi to ognisko. Potem będzie czas na tłumaczenia”.
Wiola nagle zniknęła
Niedługo później Wiola przepadła jak kamień w wodę. Nie dało się do niej dodzwonić, a w wynajmowanym przez nią lokum nie został po niej ani ślad. Skasowała także wszystkie swoje profile w mediach społecznościowych, mimo że do tej pory dość chętnie dzieliła się w nich swoim życiem.
Przeraziłam się wtedy nie na żarty. Wydzwaniałam po kolei do wszystkich szpitali w okolicy, prosząc o jakiekolwiek informacje na jej temat. Próbowałam dowiedzieć się czegoś od kumpli, ale oni również nie wiedzieli, co się dzieje z Wiolką. Nie miałam nawet numeru telefonu do jej matki, wiedziałam tylko, że gdzieś na terenie województwa wielkopolskiego.
Przyszło mi do głowy, że może moja przyjaciółka właśnie tam schroniła się przed kłopotami i osobami, którym była winna kasę. Szperałam, szperałam, aż w końcu udało mi się znaleźć kontakt do jej matki.
To mnie dobiło
– Wiola? Kawał czasu nie mam od niej żadnych wieści. Przestałam sponsorować jej zachcianki, to podwędziła z kredensu pieniądze na opłaty i tyle ją widziałam. A ciebie, kochana, na ile oszukała? – spytała jej matka.
Nie od razu jednak zorientowałam się, że coś jest nie tak. Dopiero po jakimś czasie skojarzyłam fakty i złapałam się za głowę. Za każdym razem, gdy wybierałyśmy się razem na miasto, czy to do knajpy, czy na dyskotekę, ona zawsze miała jakiś problem.
A to okazywało się nagle, że portfel zostawiła w domu, a to karta płatnicza niespodziewanie przestawała działać, bo podobno w banku mieli jakąś usterkę. Dokładnie tak samo było, gdy z jej inicjatywy chodziłyśmy na zakupy. Nagle przypominała sobie wtedy, że nie dostała na czas wypłaty.
Nie pamiętałam o tym, bo byłam zajęta sprawami zawodowymi, domem i małżonkiem. Poza tym nie chodziło o jakieś szalone kwoty. Było mnie stać, żeby koleżance postawić filiżankę kawy czy drinka, a sweter potraktowałam jako wcześniejszy prezent na jej imieniny.
Nie mogłam w to uwierzyć
Wyglądało na to, że od jakiegoś czasu po prostu mnie wykorzystywała, a teraz zwyczajnie zrobiła ostatni skok… Dla niej spory, a dla mnie gigantyczny!
Na jej konto poszło ode mnie łącznie prawie pięćdziesiąt tysięcy złotych. Dwie duże pożyczki plus kilka małych i się uzbierało. Jak ostatnia idiotka, bez mrugnięcia okiem, przekazałam tej jędzy całe moje zaoszczędzone pieniądze! I żeby to tylko były moje pieniądze… Przecież to kasa moja i Andrzeja, a ja sobie nimi rządziłam bez konsultacji z nim. Nawet słowem mu nie wspomniałam.
I co ja teraz zrobię? Jeśli faktycznie Wiolka przepadła jak kamień w wodę, to jak ja się z tego wytłumaczę, co mu powiem? Forsa, którą ode mnie pożyczyła, nie wystarczy jej wprawdzie na kupno posiadłości na Riwierze Francuskiej, ale zakładając, że tutaj już nic dla niej nie ma, powinna wystarczyć na przyzwoity początek zupełnie gdzieś indziej. Tam z pewnością znajdzie sobie następne ofiary do oskubania. W końcu raczej nie byłam jedyną frajerką, którą w ten sposób urządziła.
Liczyłam, że to pomyłka
Okazało się, że to nie ona, tylko on spłacał należności za ślub i wesele, bo to on schrzanił sprawę. No pięknie, nie ma co… Gdzieś w głębi duszy żywiłam jeszcze nadzieję, że to jakaś pomyłka, że może została uprowadzona, ktoś ją szantażuje czy coś w tym stylu. Teraz nie miałam już żadnych złudzeń: zrobiła ze mnie idiotkę. Z premedytacją, bez mrugnięcia okiem i bez żadnych wyrzutów sumienia.
No cóż, prędzej czy później wyda się, że oszczędności zniknęły z mojego rachunku. Nie ma szans, żebym dorzuciła pięćdziesiąt tysięcy ze swojej wypłaty tak, by Andrzej się nie połapał. Musiałabym przez całe wieki odkładać każdą złotówkę, pracując ciężko po godzinach.
Mąż nie zagląda na moje konto, nie ma możliwości. Po prostu obydwoje wpłacamy tam to, co zostanie. Ale co się stanie, gdy nadarzy się okazja, żeby kupić działkę w niskiej cenie albo dom, a kasa będzie pilnie potrzebna?
Obawy zżerają mnie od środka
Był taki moment, kiedy udało mi się wybić mu z głowy pomysł kupna działki, którą wcześniej wyszukał. Twierdził, że to wprost idealna dla nas okazja, ale ja widziałam same minusy – niewielka powierzchnia i bardzo kiepskie połączenie z miastem. W środku cała się trzęsłam, bo mimo wszystko obawiałam się, że Andrzej i tak zechce ją wziąć, a przecież na koncie była pustka.
Jednocześnie czułam smutek i żal, że zmarnowaliśmy taką szansę – ta parcela była wprost idealna na postawienie domu. Ale nie wybudujemy go w tamtym miejscu, bo zaufałam przyjaciółce z dzieciństwa.
Lepiej było najpierw pogadać z mężem o tej pożyczce. Ale ja wolałam trzymać to w głębokim sekrecie, bo wiedziałam, że on się na to nie zgodzi, a przynajmniej nie od razu. Na pewno zechciałby jakieś zabezpieczenie, pisemną umowę, a Wiolka mogłaby to odebrać jako niechęć do pomocy i się obrazić. Tyle że ona jakoś nie przejmowała się moimi uczuciami…
Skoro obrabowała własną mamę, to czemu miałaby mieć jakiekolwiek skrupuły przed wykiwaniem kumpeli? Najrozsądniej byłoby zawiadomić policję, ale wtedy cała afera ujrzałaby światło dzienne.
Jeszcze się łudzę
A ja, naiwna, wciąż żyję nadzieją, że sytuacja w jakiś sposób sama się rozwiąże – Wiolka wpadnie z powrotem i odda to, co jej pożyczyłam, albo sama wymyślę coś, żeby załatać tę ogromną dziurę
w budżecie. Zaczęłam nawet obstawiać numery w lotto i kupować zdrapki, ale póki co więcej na to wydaję niż zyskuję.
Wiem, że tego sekretu nie uda się ukrywać bez końca. Szczególnie że Andrzej ma oczy i widzi, że dzieje się coś złego. Wiola nie odzywa się telefonicznie ani nie wpada z wizytami, a ja chodzę przygnębiona i zestresowana. Nie potrafię wyjawić mu prawdziwej przyczyny takiego stanu rzeczy.
Grunty drożeją, małżonek non stop wraca do tematu kupna działki bądź domu, mówi, że trzeba się za czymś rozejrzeć. Choćbyśmy wstrzymali się z budową, to nie ma znaczenia, ziemia i tak nie ucieknie, może sobie spokojnie porastać zielenią, a w tym czasie wartość terenu rośnie i rośnie.
Nad moją głową wisi topór, którego nie jestem w stanie już uniknąć. Obawiam się, że ta sytuacja może negatywnie odbić się na relacji mojej i Andrzeja. Można powiedzieć, że w pewnym sensie oszukałam mojego ukochanego i przez swoje działania pozbawiłam nas większości oszczędności.
Codziennie drżę na samą myśl, że właśnie tego dnia wszystko może się wydać. Ten lęk dosłownie pożera mnie od wewnątrz…
Agnieszka, 36 lat