Reklama

Pierwszego dnia nic nie wskazywało na to, że się z Bartkiem polubimy. Pociągnął mnie za warkoczyk i popchnął w siano.

Reklama

– Tato, ten rudzielec mnie bije! – pognałam z rykiem do ojca.

Już parę dni później ten rudzielec był moim najlepszym przyjacielem. Przez całą podstawówkę i liceum byliśmy nierozłączni. Razem w szkole, razem w stajni. Konie były naszą największą pasją. Pod koniec liceum stało się też jasne, że resztę życia spędzimy razem. Nasi rodzice byli zachwyceni.

– Jedźcie już do tej Warszawy, wracajcie i będę wreszcie mógł iść na emeryturę – mawiał pan Ryszard.

Plan był taki, że ja będę studiować weterynarię, Bartek zarządzanie. Po powrocie się pobierzemy i przejmiemy prowadzenie stadniny.

Zobacz także

W Warszawie zamieszkaliśmy w mieszkaniu, które kupił ojciec Bartka. To, że rodzina mojego narzeczonego jest bogata, a moja nie, nigdy nie było dla nas problemem. Zresztą Bartek nigdy nie był rozpuszczonym synalkiem bogacza. Na kieszonkowe musiał sobie zarobić, pracując przy koniach. Na osiemnaste urodziny dostał samochód – dziesięcioletnią toyotę. W stolicy prowadziliśmy zwykłe studenckie życie. Trochę nauki, trochę zabawy. Mieliśmy swoją paczkę – paru znajomych Bartka, paru moich.

Byłam taka naiwna. Nie widziałam, co się dzieje

Na dwudzieste pierwsze urodziny Bartek zaprosił wszystkich do stadniny na imprezę. Stajnie, pensjonat, stawy – ja byłam do tego wszystkiego przyzwyczajona, ale na naszych znajomych to wszystko zrobiło niezłe wrażenie.

– Rany, nie miałam pojęcia, że Bartek jest takim bogaczem – wymamrotała Lilka, dziewczyna przyjaciela Bartka. Ja zaś nie miałam pojęcia, że w czasie tamtego weekendu Lilka postanowiła, że musi Bartka mi odbić. Nie, nie odkryła nagle, że podobają jej się jego ruda czupryna i męski głos... Lilka zobaczyła pieniądze i perspektywę łatwego życia.

Byłam taka naiwna. Nie widziałam, co się dzieje. Że Lilka jest zawsze bardzo blisko Bartka. Że pierwsza zrywa się, żeby mu podać piwo. Że nagle zaczęła nosić głębsze dekolty i krótsze spódniczki. A przede wszystkim, że Bartek nie jest na jej starania obojętny.

To była impreza urodzinowa któregoś z kumpli Bartka. Przyznaję, wszyscy wypiliśmy o wiele za dużo. Tylko czy wszystko da się wytłumaczyć alkoholem? Gdy zaczęło świtać, zorientowałam się, że dawno nie widziałam Bartka.

– Wiesz, źle się poczuł, chyba poszedł do domu – rzuciła Beata.

W domu go nie było, ale i tak zbytnio się nie martwiłam. Gdy się obudziłam, leżał koło mnie i chrapał.

– Gdzieś się szwendałem z Radkiem, ale niewiele pamiętam – tłumaczył się później mętnie.

Tydzień później Lilka zerwała z Radkiem. Pokłócili się klubie i w końcu usłyszał, że jest zerem i że ona nigdy go nie kochała.

– Basiu, wiesz, Lilka jest w strasznym stanie. To zerwanie ją załamało – powiedział przed weekendem Bartek. –

Ona jest bardzo wrażliwa. Mam kilka dni wolnego, zabiorę ją do stadniny.

Wtedy też nie zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Ujęło mnie, że Bartek jest taki dobry.

Zdania, przez które zawalił mi się świat

Zosia została poczęta w tamten weekend. Dowiedziałam się o tym trzy miesiące później. Przypomniałam sobie wtedy, że po powrocie do Warszawy Bartek zachowywał się, jakby chciał mi coś powiedzieć. Ale w nawale zajęć i egzaminów zupełnie o tym zapomniałam.

– Kochanie, usiądź, musimy porozmawiać – zaczął.

Zdań, które padły później, nie zapomnę do końca życia. Zdań, przez które zawalił mi się świat. Bartek nawet nie próbował się tłumaczyć.

– Tak jakoś wyszło, że poszliśmy do łóżka. Po raz pierwszy wtedy, gdy nie wróciłem do domu. Byłem pijany, nie bardzo wiedziałem, co robię. Obiecałem sobie, że to się nie powtórzy. I aż do tamtego weekendu w stadninie słowa dotrzymałem. Nie będę mówił, że to wina Lilki. Ja też tam byłem. W nocy przyszła do mojego pokoju zupełnie naga. Nie oparłem się. Teraz Lilka jest w ciąży. To moje dziecko. Lilka mówiła, że bierze pigułki i że nie lubi prezerwatyw. Widać coś zawiodło... – relacjonował niemal beznamiętnie.

Nie pamiętam, co mówił dalej. Pewnie mnie przepraszał, zapewniał, że kocha, ale że musi postąpić jak mężczyzna i ożenić się z Lilką... A ja wpadłam w furię. Zaczęłam krzyczeć i okładać go pięściami.

– Jak mogłeś, jak mogłeś?! Ona kradnie moje życie, nie widzisz tego? Wynoś się, nienawidzę cię. Nienawidzę...
Wypchnęłam Bartka za drzwi. Protestował, że nie ma kluczy, portfela, kurtki. Nie słuchałam. Zatrzasnęłam drzwi, usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać.

Siedziałam tak do rana. Gdzieś w mieszkaniu dzwoniła komórka. Wiedziałam, że to Bartek. Nie miałam zamiaru odbierać. Gdy w końcu dowlokłam się do łóżka, telefon zadzwonił znowu. Numer, którego nie znałam.

– Cześć, tu Beata. Proszę, nie rzucaj słuchawką. Lilka jest, a raczej była moją najlepszą przyjaciółką... Możemy się spotkać? Mam ci sporo do powiedzenia.

– Wiesz, ja nie mam co ze sobą zrobić. Nie mogę zostać w mieszkaniu Bartka ani chwili dłużej. Pomożesz mi?

Beata pomogła mi się spakować i zabrała mnie do siebie.

– Po tamtym naszym pierwszym wyjeździe do stadniny zdobycie Bartka stało się jej obsesją – opowiedziała mi. – Przyznała mi się, że zamierza zajść w ciążę i Bartek będzie musiał się z nią ożenić. Nakrzyczałam na nią. Że krzywdzi ciebie, Bartka, ale także siebie i to ewentualne dziecko. Nie słuchała. Wtedy przestałam z nią rozmawiać. Wczoraj napisała mi esemesa. „Udało się. Jestem w ciąży. Bartek się oświadczył”.

I gdyby on jeszcze tak na mnie nie patrzył

Po kilku dniach pojechałam do domu. Mama powitała mnie z płaczem. Rodzice już wiedzieli.

– Bartek przedstawił narzeczoną rodzicom. Ślub za miesiąc. Ryszard od razu do nas zadzwonił. Córuś, on płakał! Płakał i przepraszał... Boże. Co ten Bartuś narobił. Jak on mógł... – kręcił głową z niedowierzaniem tata.

Nie wiem czemu, ale wmówiłam sobie, że trzeba się zachowywać przyzwoicie. I poszłam na ich ślub. Wytrzymałam kwadrans i uciekłam. Wróciłam po uroczystości i ze sztucznym uśmiechem życzyłam młodej parze szczęścia. Na Bartka nie spojrzałam ani razu. Wiem, że gdyby nasze oczy się spotkały, poryczałabym się.

Po ślubie Bartek i Lilka nie wrócili do Warszawy. Pan Ryszard oznajmił synowi, że skoro jest tak dorosły, że założył rodzinę, to musi teraz wziąć za nią odpowiedzialność. I na nią zarobić.

– Możesz zacząć pracę u mnie jutro – oznajmił.

Przez następny rok starałam się jak najrzadziej bywać w domu. Ale nie udało mi się uniknąć paru spotkań z Bartkiem. Nie wypadało nie iść na sześćdziesiąte urodziny pana Ryszarda czy na trzydziestą rocznicę ślubu jego i pani Anieli. Widok Bartka, jego żony i ślicznej córeczki bolał. I gdyby on jeszcze tak na mnie nie patrzył…

Słyszałam, jak mama po cichu wzdycha w kuchni

Po studiach, mimo namów pana Ryszarda, wyjechałam do pracy w stadninie na drugim końcu Polski. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że Bartek z rodziną też wyjechał.

– Bartek po raz kolejny zapytał, kiedy przejmie stadninę. Wiem, że podjudzała go do tego Lilka. Nie mogła znieść, że ciągle mieszkają w wynajętym mieszkaniu i jeżdżą starą toyotą. Ona chciała być damą, i to już – opowiedziała mi pani Aniela. – Kiedy ojciec znowu odmówił, Bartek wykrzyczał mu w twarz, że się zwalnia. Złapał Lilkę za rękę i wybiegli. Wiem, będę się za to smażyć w piekle, ale dawno nic mi nie sprawiło takiej przyjemności, jak zobaczyć wtedy minę mojej synowej – zwierzyła mi się mama Bartka.

Minęło dwanaście lat. Rodzice zaczęli już się oswajać z myślą, że nie doczekają się wnuków. Czasem, gdy wpadałam z wizytą, słyszałam, jak mama po cichu wzdycha w kuchni:

– Zmarnowała sobie przez niego życie.

Nie miała racji. Byłam szczęśliwa. Na swój sposób. Moi podopieczni, z którymi zwiedziłam cały świat, zostawali czempionami. Miałam grupkę przyjaciół, nie byłam samotna. Fakt, nie miałam narzeczonego czy męża. Wystarczały mi przygody na jedną noc. I to najczęściej gdzieś w świecie z facetami, których nigdy więcej miałam nie spotkać. Na gonitwę na Węgrzech moja ekipa postanowiła jechać autami. Fidel, nasz ogier, źle znosił samoloty. Wyruszyliśmy tydzień wcześniej.

– Wiesz, rozmawiałem z kolegą. Też jadą na Węgry. Zaproponowałem, żeby się dołączyli. Zrobimy sobie konwój – powiedział mi po drodze Adam, nasz trener.

Mieliśmy się spotkać na stacji benzynowej przy granicy. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, oni już tam byli. Wysiadłam z samochodu. Zobaczyłam, że Adam podaje rękę jakiemuś mężczyźnie. Poczułam, jak uginają się pode mną nogi. To niemożliwe, nie... Bartek. To był on. Odwrócił się i spojrzał na mnie zdziwiony.

– Baśka? To ty teraz pracujesz z Adamem? Wspaniale cię widzieć – wyraźnie chciał mnie uściskać, ale dla mnie tego było za wiele.

Coś bąknęłam i pognałam do toalety. Zamknęłam się w kabinie i zakryłam twarz dłońmi. Trzęsłam się jak galareta. „Uspokój się, idiotko. Uspokój” – powtarzałam sobie.

– Halo? Basia, jesteś tu? – usłyszałam Adama. – Wszystko w porządku? Bo za chwilę jedziemy...

Boże, jak mi brakowało tego głosu

Na noclegach nie wychodziłam wieczorem z pokoju. Mijaliśmy się na postojach, na parkingu, w recepcji, ale nie zamieniliśmy ani słowa. Już na miejscu, w czasie treningu, Bartek podszedł do mnie i powiedział:

– Baśka, ja wiem, co o mnie myślisz. Wiem, że mi nie wybaczysz. Sam sobie jeszcze nie wybaczyłem. Ale nie możesz mnie unikać. Kiedyś będziemy musieli porozmawiać. Muszę ci wyjaśnić parę rzeczy. Nie musisz ich zrozumieć, ale chcę, żebyś mnie wysłuchała...

– OK. Proszę. Mów. Mam dziesięć minut – odwróciłam się gwałtownie w jego kierunku. – No, czekam.

– Baśka, nie w ten sposób. Wieczorem, na spokojnie, przy winie...

– Zapraszasz mnie na randkę? No ładnie. Za plecami żony? Choć w sumie nie powinna być zdziwiona.

Następnego dnia była najważniejsza gonitwa. Nasz Fidel wygrał z wielką przewagą. Od razu dostaliśmy ofertę kupna od arabskiego szejka. Tego wieczoru musiałam wyjść z pokoju – nie mogłam opuścić fety. Bartek nie pojawiał się w barze dość długo. Jakby czekał, żebym trochę wypiła. Znalazł mnie na tarasie około północy. Przyniósł ze sobą dwa kieliszki wina z bąbelkami...

– Gratulacje – wyszeptał mi do ucha.

Zamknęłam oczy. Boże, jak mi brakowało tego głosu… Otrząsnęłam się. Wzięłam kieliszek i wypiłam prawie duszkiem. Wróciliśmy do środka i usiedliśmy przy stoliku w kącie. Kelner przyniósł nam butelkę wina. Ja piłam, a Bartek mówił.

– Naprawdę chciałem się z tobą zestarzeć. Lilki nigdy nie kochałem. I do dziś nie pokochałem. Przyznaję, gdy mi tak machała przed nosem cyckami, to chciałem ją mieć. Ale to nie miało nic wspólnego z miłością. Nawet gdy szedłem z nią do łóżka, to ciągle wiedziałem, że liczysz się tylko ty. Wiem, alkohol to żadne wytłumaczenie, ale trochę zaburza myślenie. „Co mi szkodzi, laska tak bardzo chce, to może się nie będę bronił. Baśka się nie dowie. Nikt nie ucierpi” – wmawiałem sobie.

– To miał być jednorazowy skok w bok. Taki test – kontynuował. – Wiesz, ja nigdy nie miałem innej dziewczyny niż ty. Trochę byłem ciekawy. A potem już jak dziecko lazłem w zastawioną przez nią pułapkę. Nie zauważałem żadnych sygnałów. Boże, do dziś nie mogę uwierzyć, że byłem taki głupi. Dziś wiem, że nawet gdy zaszła w ciążę, nie powinienem się z nią żenić. Żyjemy w XXI wieku. Panna z dzieckiem to żaden wstyd. Mogłem jej powiedzieć, że chcę być w życiu mojego dziecka, że będę je wspierać finansowo, ale że jej nie kocham i nie chcę być jej mężem. Wiem, to pewnie nic by nie zmieniło. I tak byś mi nie wybaczyła. Ale może ja byłbym ciut szczęśliwszy? I Lilka? Nie oczekuję, że będziesz jej współczuła.

Ale kiedy ojciec przestał dawać mi pieniądze i wycofał się z pomysłu przekazania mi stadniny – ona oszalała – snuł dalej opowieść Bartek. – „Nie tak to miało wyglądać, nie tak!” – krzyczała i rzucała we mnie talerzami. Gdy Zosia poszła do przedszkola, Lilka zaczęła pracować. W spożywczym. W miasteczku, do którego się wynieśliśmy, nie było innej pracy. Potem zaczęła pić. Od dawna żyjemy obok siebie. Źli, sfrustrowani, nieszczęśliwi. To nasza kara. Tylko jednego nie żałuję – Zosi. To wspaniała dziewczynka. Zobacz... – Bartek sięgnął po komórkę i zaczął mi pokazywać zdjęcia. Zosia na koniu. Zosia odbiera puchar. Zosia ze świadectwem szkolnym. – Zapowiada się na niezłą zawodniczkę.

Tęskniłam za Bartkiem każdego dnia

Nie wybaczyłam mu. Jeszcze nie wtedy. Ale nagle poczułam, że nie muszę robić tego, co słuszne. I że na pewno nie będę mieć żadnych wyrzutów sumienia. Już w windzie zaczęliśmy się całować jak szaleni. Smakował tak samo jak dawniej. Albo zapomniałam, albo nasze noce nie były kiedyś aż tak namiętne. Do rana prawie nie zmrużyliśmy oka. Gdy Bartek poszedł pod prysznic, poszłam za nim. Kwadrans później zeszliśmy na śniadanie. W progu pokoju się zatrzymałam.

– Ale wiesz, że to nic nie zmienia między nami? – zapytałam.

Pokiwał smutno głową.

Po powrocie do domu uświadomiłam sobie jednak, że przez tych dwanaście lat tęskniłam za Bartkiem każdego dnia. Zadzwoniłam do jego taty. Bardzo się ucieszył, że mnie słyszy. Opowiedziałam mu o wydarzeniach minionego tygodnia.

– Panu się mogę do tego przyznać. Że z początku chodziło mi o zemstę. Prymitywną zemstę. Ale teraz nie mogę o tej nocy zapomnieć. Mam wrażenie, że Bartek myśli podobnie. Byliśmy nieszczęśliwi przez dwanaście lat. Może nie ma sensu tak męczyć się dalej?

– Wiesz, córuś, że o niczym innym nie marzę. Tylko o tym, żebyście znowu byli razem... I zajęli się wreszcie tą stadniną, bo ja mam już dość. Walcz, jeszcze nie jest za późno!

Czekaliśmy tyle czasu, wytrzymamy jeszcze chwilę

Po raz pierwszy od bardzo dawna wybrałam numer Bartka. Przez te wszystkie lata nie wyrzuciłam go z telefonu. On mnie najwyraźniej też nie, bo od razu wiedział, kto dzwoni.

– Tak bardzo liczyłem, że zadzwonisz. Ale bałem się, że się nie złamiesz. Kiedy się zobaczymy?

Przyjechał do mnie w następny weekend. Okazało się, że zdążył już powiedzieć żonie, że to koniec.

– No, ryzykant z ciebie – droczyłam się z nim. – Taki byłeś pewien, że znowu będziemy razem? Żebyś nie został na lodzie...

– Teraz to już mi nigdzie nie uciekniesz. Drugi raz ci na to nie pozwolę – zawołał i porwał mnie na ręce.

Osiem miesięcy temu Bartek dostał rozwód. Lilka w czasie rozpraw kompletnie odjechała. Sąd wysłał ją na przymusową terapię i przyznał opiekę nad Zosią ojcu. Teraz mieszkamy wszyscy w stadninie i powoli szykujemy się do przejęcia w niej kierownictwa.

Nasi ojcowie już planują wypady na ryby, gdy wreszcie przejdą na emeryturę. Zosia mnie polubiła. Jej mama nienawidzi koni, więc spodobało jej się, że ze mną może o nich rozmawiać całymi dniami. Bartek zabiera ją do matki co dwa tygodnie. Rodzice ciągle pytają o ślub, ale mnie się nie spieszy.

– Pozwólmy temu wszystkiemu okrzepnąć. Czekaliśmy tyle czasu, wytrzymamy jeszcze chwilę – powtarzam.

Reklama

Ale jeżeli lekarz potwierdzi to, co pokazał test ciążowy, to chyba dłużej już nie będziemy zwlekać…

Reklama
Reklama
Reklama