Reklama

Minęło zaledwie osiem miesięcy od kiedy wziąłem ślub z Anetą. Byłem święcie przekonany, że mam u boku łagodną, troskliwą partnerkę, która otoczy mnie ciepłem i miłością. Rzeczywistość okazała się brutalna – trafiłem na wiecznie niezadowoloną, krzykliwą i złośliwą kobietę, która non stop robiła mi karczemne awantury od świtu do zmierzchu. Po dziś dzień głowię się, jakim sposobem aż tak bardzo się pomyliłem w ocenie. Może to zakochanie całkowicie wypaczyło mój osąd, a może Aneta po mistrzowsku skrywała swoją prawdziwą naturę. Trudno powiedzieć...

Reklama

Chciałem wyrzucić ją z pamięci najszybciej, jak to tylko możliwe

Pół roku po ślubie spakowałem manatki i przeniosłem się do kolegi, a po dwóch miesiącach miałem już w kieszeni prawomocny wyrok rozwodowy. Kiedy opuszczałem gmach sądu, żywiłem nadzieję, że moje oczy już nigdy nie ujrzą byłej małżonki. Problem w tym, że ona mi na to nie pozwala. Wszystko zaczęło się parę tygodni temu. Akurat szykowałem się do pracy, kiedy zadzwonił telefon. Rzuciłem okiem na wyświetlacz – Aneta. Zignorowałem połączenie, ale ona była nieustępliwa. Wydzwaniała jak opętana. Ostatecznie więc odebrałem.

– Czego chcesz? – burknąłem.

Muszę się z tobą spotkać – odpowiedziała.

– Niby po co?

Zobacz także

– Kiedy się rozwodziliśmy, pominęliśmy pewną istotną kwestię.

– Jaką znowu?

Wolałabym o tym nie gadać przez komórkę…

Umówiliśmy się na spotkanie, chociaż wcale nie miałem na to ochoty. Wszedłem do knajpki, a ona już tam była. Delektowała się swoją kawą, przy okazji zajadając jakieś ciastko.

No, jestem – rzuciłem, siadając naprzeciwko niej.

– Widzę. Masz ochotę na coś do picia albo jedzenia? – posłała mi uśmiech, zupełnie jakbyśmy się kumplowali od lat.

– Nie, dzięki! Zależy mi tylko na tym, żeby się dowiedzieć, o co ci chodzi i się stąd zwinąć – mruknąłem z niezadowoleniem.

– Dobrze. Wobec tego informuję, że masz wobec mnie dług w wysokości 50 tysięcy złotych.

– Słucham?! – nie mogłem uwierzyć własnym uszom.

Połowa kosztów ślubu i wesela. Chyba nie myślisz, że jak ze sobą zerwaliśmy, to ja pokryję koszt całej tej imprezy – zrobiła z udawaniem zdziwioną minę.

Zatkało mnie kompletnie

Kiedy to do mnie dotarło, oniemiałem z wrażenia. Trudno było mi ogarnąć umysłem informację, którą przed momentem przekazała mi moja była żona. Minęło przecież ponad pół roku od naszego rozwodu, a ona ni stąd, ni zowąd żąda ode mnie, żebym oddał kasę za imprezę, do której w ogóle nie powinno dojść?

Ani złotówki ode mnie nie dostaniesz – oświadczyłem, kiedy w końcu byłem w stanie coś z siebie wydusić. – Sama chciałaś się bawić w jakimś drogim pałacu. Ja wolałem coś skromnego i kameralnego, pamiętasz?

– Pamiętam, ale...

– No to git. Już wtedy ci mówiłem, że nie będę się pchał w długi tylko po to, żeby twoje durne marzenia się ziściły. Bo sądziłem – zresztą dalej tak sądzę – że przepuszczanie takiej kasy na jedną imprezę to jakaś paranoja. Zgodzisz się?

– Tak.

– I wtedy twoja mamusia i tatuś zaoferowali pokrycie wszelkich wydatków. Bo, po pierwsze, twoje szczęście i samopoczucie w dniu ślubu jest dla nich najważniejsze, dlatego chcą, byś poczuła się jak prawdziwa królewna. Po drugie, nie stanowi to dla nich żadnego problemu, bo pieniędzy mają pod dostatkiem. No a po trzecie, obawiają się urażenia członków rodziny, gdyby przyjęcie weselne nie było wystarczająco wystawne i eleganckie. Dobrze to ująłem?

– Dokładnie tak.

– Wychodzi więc na to, że listę gości w większości stworzyłaś ty, a było na niej niemal dwieście osób. Natomiast moja liczyła ledwie trzydzieści nazwisk. Zgadza się?

– Tak jest.

– Poza tym należy zauważyć, że noclegi hotelowe zamawiała głównie twoja rodzina, co znacząco podniosło koszty całego wesela.

– To prawda, moi krewni nocowali w hotelach.

– No to o co ci, na litość boską, chodzi? Zapłaciliście za coś, na co ja nie wyrażałem zgody, sprawa zamknięta. Spadaj i pozwól mi normalnie funkcjonować – poderwałem się z siedziska i spojrzałem na drzwi.

– Wychodzisz? W takim razie składam pozew sądowy.

– Serio? Ciekawe, na jakiej podstawie. Bo ja tu nie dostrzegam absolutnie żadnej – parsknąłem.

– Naprawdę? To chyba masz problemy ze wzrokiem. Wyleciała ci z głowy jedna istotna kwestia.

– Niby jaka?

Prezenty ślubne.

– A co z nimi?

– Mieliśmy w tych kopertach łącznie 62 tysięcy. Sumiennie to przeliczaliśmy. Dosłownie co do grosza, zgadza się?

– Zgadza – przytaknąłem.

– W parę dni później połowę tych pieniędzy przeznaczyłeś na zakup auta. Niemal prosto z salonu, cacuszko po prostu. Jak się rozwiedliśmy, to fura trafiła do ciebie.

– Masz rację, to moje auto. W dokumentach jest to jasno napisane. Mogę ci nawet je pokazać, jeśli chcesz – już chciałem wyjąć papiery.

– Daj spokój, nie interesuje mnie twoja zdezelowana bryka. Mój tata sprawił mi już o wiele lepszy wóz. Skoro jednak przywłaszczyłeś sobie pół kasy od moich, jak sam to ładnie ująłeś, gości, to masz obowiązek zapłacić połowę za wesele. Gdybyśmy wciąż stanowili parę, to w ogóle nie byłoby tematu. Ale teraz, no sam rozumiesz…

Nie sądziłem, że faktycznie zdecyduje się na drogę sądową

Myślałem, że to tylko takie gadanie. No wiecie, żeby mnie zdenerwować… Prawie zdążyłem wyrzucić to z głowy, kiedy nagle przyszedł do mnie list z sądu – polecony. Otworzyłem kopertę, a tam prawdziwy pozew. Aneta żądała ode mnie 50 tysięcy… Jak to zobaczyłem, to mnie normalnie szlag trafił i chciałem cisnąć to wszystko do śmieci, ale jakoś się pohamowałem. Zamiast tego poszedłem z tym do kolegi. Byłem pewny, że jak to zobaczy, to mnie jakoś pocieszy. Że poklepie mnie po ramieniu i powie, żebym się nie przejmował. Ale nie…

– Kurde, niezła lipa – wymamrotał.

Jaka znowu lipa? Aneta nic nie ugra. Sędzia ją wyśmieje. Ten jej pozew to kompletna ściema – twardo obstawałem przy swoim.

– A jeśli będzie inaczej? – zastanawiał się.

– Niby jak inaczej?!

– Zwyczajnie. Znasz się na prawie? – spojrzał na mnie z ukosa.

– Nie.

– No i widzisz. Ja też nie mam o tym zielonego pojęcia. Kto tam wie, a nuż coś w tym jest – pokręcił głową.

– Czemu tak sądzisz?

– Pozew nie został sporządzony przez samą Anetę. Spójrz, w jej imieniu działa kancelaria adwokacka. Widać nawet pieczątkę. Muszą mieć jakieś podstawy. A skoro tak, to i szanse na wygraną są spore.

– I co ja mam teraz zrobić? – załamałem się.

Ja bym zasięgnął fachowej opinii prawnika. A w razie czego wynajął adwokata – zasugerował kolega.

– Stary, to kosztuje fortunę. Pójdę z torbami, do diabła.

– Rozumiem. Ale w sądzie bez profesjonalnego wsparcia nie dasz sobie rady – spojrzał na mnie ze współczuciem.

Postąpiłem zgodnie z jego radą. Kolejnego dnia udałem się do biura prawnika. Opuściłem je kompletnie załamany. Adwokat za poprowadzenie sprawy zażądał kwoty trzech tysięcy złotych. Jak zaznaczył, to tylko wstępna opłata, bo jeżeli odbędzie się więcej posiedzeń sądu, to koszty drastycznie pójdą w górę. Jakby tego było mało, okazało się, że Anetę reprezentuje jedno z najlepszych i najdroższych biur adwokackich w całym mieście. Podobno tamtejsi prawnicy potrafią wygrać nawet najbardziej beznadziejne sprawy.

Dreszcze mnie biorą, kiedy pomyślę o konieczności przekazania jakiejkolwiek kwoty tej obłudnej jędzy. Niesamowite, co ta kobieta wyprawia. Jakby nie wystarczyło, że zatruła mi życie w czasie, kiedy byliśmy razem po ślubie. Wciąż musi działać mi na nerwy?

Reklama

Rafał, 27 lat

Reklama
Reklama
Reklama