Muzy, które nawiedzają artystów, niekiedy bywają kapryśnie, przewrotne, a czasami przynoszą nam to, czego nigdy byśmy się po nich nie spodziewali. Przekonałem się o tym, kiedy pewnego dnia zadzwonił do mnie Andrzej, przyjaciel z osiedla. Słyszałem, że wkrótce się żeni i właśnie organizuje przyjęcie weselne. On zaś wiedział, że od czasu do czasu grywam na takich imprezach, oraz że potrafię na takie okazje układać wpadające w ucho piosenki, które potem długo są pamiętane przez bawiących się gości.

Zagrasz u mnie na weselu? – Andrzej zadał mi retoryczne pytanie.

– No jasne. Kiedy?

– Za dwa tygodnie, w sobotę. Ale mam też prośbę – chcę, żebyś ułożył ładniejszą piosenkę, niż tę, którą słyszałem na weselu, na którym pomagałem ci podłączyć sprzęt i głośniki. Jak się dobrze spiszesz, dostaniesz dwie stówy ekstra.

Chciałem być wielkim muzykiem

Przez pewien czas studiowałem na Akademii Muzycznej i podobno miałem talent do komponowania. Wtedy chodziło jednak o muzykę jazzową. Z różnych osobistych powodów przerwałem naukę na trzecim roku i wyjechałem. Poniosło mnie jak najdalej od wielkich miast i wielkich problemów, które miałem nadzieję zostawić za sobą, gdzieś hen w tyle.

Osiedliłem się w małym miasteczku. Kupiłem mieszkanie i pół roku później zostałem nauczycielem muzyki w miejscowym gimnazjum. Pensja nie należała do najwyższych, więc zacząłem dorabiać jako multiinstrumentalista na weselach i chrzcinach, gdzie w ramach bonusów układałem dla bawiących się gości skoczne okazjonalne piosenki. Przeważnie gram na harmonii. Jednak w tle puszczam zmiksowane na płytach dżingle, jak na przykład: rytmicznie uderzającą perkusję, jazzujący saksofon czy różne zestawy gitarowych oraz skrzypcowych wstawek. Do tego niekiedy dodaję jeszcze trąbkę lub wiolonczelę. Wychodzi to całkiem sensownie i atrakcyjnie. Ludzie czują się, jakby mieli na uroczystości całą orkiestrę, a płacą tylko jednemu muzykowi.

Tak więc zgodziłem się zagrać na weselu kumpla. W tamtych dniach kupiłem meble na raty, więc dodatkowe pieniądze za jeden sobotni wieczór i noc były dla mnie nie do pogardzenia. Czasu miałem niewiele, więc zabrałem się za układanie skocznej melodii. Mniej więcej wiem, czego tutejsi ludzie lubią słuchać i zwykle trafiałem w ich gust. Tym razem jednak żaden temat muzyczny nie przychodził mi do głowy. Całymi dniami nuciłem różne melodie pod nosem, notowałem na kartkach nuty, ale kiedy przychodziło mi usiąść do pianina i sklecić do kupy te pomysły, darłem wszystko na strzępy i mówiłem tylko jedno: 

– Nie, nie, nie!

Mijały kolejne dni, a ja wciąż niczego sensownego nie wymyśliłem. Na trzy dni przed weselem wreszcie się poddałem. „Trudno, nie zarobię dwóch dodatkowych stów. Kumpel będzie niezadowolony, ale przecież nic na to nie poradzę, że muza mnie opuściła.

Sen przypomniał mi o mojej wielkiej miłości

Przedostatniej nocy nieoczekiwanie przyśniła mi się Agnieszka. Staliśmy naprzeciwko siebie, a ja chciałem się od niej odwrócić, ale dawne uczucie nie pozwalało mi oderwać od niej wzroku.

– Chciałam cię przeprosić za zło, które ci wyrządziłam – szeptała.

Z chęcią zatkałbym sobie uszy, ale nie miałem na to sił i chłonąłem każde usłyszane słowo. Błądziłem wzrokiem po jej ustach, czole, policzkach i powiekach, które tysiąckroć całowałem w przeszłości. W pewnym momencie dostrzegłem, że Agnieszka trzyma w rękach akordeon. Nigdy na nim nie grała. Jej instrumentem były skrzypce. Kiedyś pragnęła zostać wirtuozem, Wieniawskim w spódnicy, ale nic z tego nie wyszło. Sekundę później Agnieszka zagrała skoczną melodię. Była wspaniała, pełna dynamizmu, a słowa do poszczególnych zwrotek same cisnęły się do głowy. Gdy skończyła, powtórzyła melodię po raz drugi i trzeci, żebym nie uronił z pamięci bodaj jednej nutki. Kiedy za trzecim razem melodia przebrzmiała, gwałtownie otworzyłem oczy.

Poderwałem się z łóżka i pobiegłem do pokoju obok, gdzie miałem zeszyt z nutami. Wszystko dokładnie zapisałem. Miałem ochotę zagrać, ale o trzeciej w nocy pobudziłbym wszystkich lokatorów w kamienicy. Na koniec dopisałem słowa. Może były nieco smutne i nostalgiczne, ale byłem pewien, że wszystkim przypadną do gustu. W refrenie znalazło się kilka wierszy skierowanych do nowożeńców.

Agnieszkę poznałem na pierwszym roku studiów muzycznych. Oboje marzyliśmy o wielkich karierach i wspólnej przyszłości. Tyle tylko, że ja dodatkowo pilnie się uczyłem. Ona zaś zaczęła po pewnym czasie chwytać się różnych używek. Na trzecim roku nieoczekiwanie ze mną zerwała. Zarzuciła mi, że ją stresuję gadaniem o odwyku i nie pozwalam w pełni rozwinąć artystycznych skrzydeł. Kazała mi wynosić się ze swojego życia i nigdy nie stawać na jej drodze. Próbowałem o nią walczyć. Ale to było tak, jakbym bił głową w mur. No i pewnego dnia nie wytrzymałem napięcia i dałem za wygraną. Rzuciłem studia i wyjechałem. Znalazłem dom, pracę i po jakimś czasie spokój.

Spóźniłem się z wybaczeniem

Nad ranem zdecydowałem się zadzwonić do Agnieszki i powiedzieć, że już jej wybaczyłem. Miałem nadzieję, że znajdziemy w sobie dość siły, żeby jeszcze porozmawiać jak starzy przyjaciele. Telefon odebrał jej brat. 

– Witaj, mówi Piotr – przedstawiłem się.

Pod drugiej stronie na dłuższą chwilę zapadło milczenie. 

– Halo, nie chcesz ze mną rozmawiać? Jest Agnieszka?

– Ona nie żyje od półtora roku – usłyszałem. – Zmarła nagle rok po twoim wyjeździe. 

Kompletnie mnie zatkało. 

– Szukałem cię, żeby ci o tym powiedzieć – kontynuował brat Agnieszki – ale nikt nie potrafił podać twojego adresu. W jej pokoju na stole znalazłem skrzypce. Miały przecięte struny. W futerale była kartka z napisem: „Przeproś Piotra”.

Przez dłuższą chwilę nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Fala smutku i cierpienia uderzyła we mnie z siłą tsunami. Wzrok powędrował w stronę barku z wódką. Ale to byłaby ucieczka, a ja już dawno oduczyłem się uciekać. Podziękowałem za wiadomość i rozłączyłem się. Potem zadzwoniłem do dyrektorki szkoły i poprosiłem o dzień urlopu ze względu na ważne sprawy osobiste. Cały dzień przesiedziałem w domu, komponując i układając melodię, którą w nocy podarowała mi Agnieszka. Wyglądało to tak, jakby chciała zastąpić muzę, która poskąpiła mi natchnienia. Tylko po co? Czy miała w tym jakiś cel?

Wszystkim się podobało

Na weselu zagrałem melodię, którą dostałem we śnie od dawnej miłości, jako pierwszą. Miałem w nosie, że ludzie zaczną marudzić, że powinienem zacząć od czegoś weselszego. Kiedy zagrałem początkowe akordy, goście jeszcze rozmawiali, śmiali się i nawoływali. Grałem dalej i powoli wszyscy milkli. A gdy skończyłem, zaczęli klaskać i wiwatować na cześć młodych. Melodia stała się przebojem wesela i musiałem grać ją co trzeci, czwarty kawałek.

Jakoś tak w połowie imprezy podeszła do mnie ładna dziewczyna. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia kilka lat.

– Podoba mi się ten kawałek, który ułożyłeś – powiedziała.

– Skąd wiesz, że jest mój?

– Pan młody, który jest bratankiem mojego ojca, powiedział mi o tym. Jestem nią zauroczona. Doskonale poprowadzony temat muzyczny i te harmoniczne wstawki, rewelacja.

– Miło mi to słyszeć. Mówisz jak muzyk. Ale ty chyba nie bawisz się zbyt dobrze? Nie widziałem cię na parkiecie.

– Nie lubię tańczyć z facetami, którzy chuchają mi w twarz wódką – odparła. 

Zerknąłem na jej prawą dłoń. Nie zobaczyłem pierścionka ani obrączki.

 – Przepraszam, chyba powinnam się przedstawić. Mam na imię Agnieszka. Rok temu skończyłam konserwatorium muzyczne w klasie skrzypiec. Takie fanaberie córeczki bogatego tatusia – roześmiała się.

W pierwszej chwili mnie zatkało. Od tego wesela zaczęliśmy się spotykać. Opowiedziałem drugiej Agnieszce, co mnie spotkało w przeszłości. Wtedy usłyszałem od niej mądre słowa: 

– To już przeszłość. Dziś mamy naszą miłość i jej melodię. Nie potrzeba nam nic więcej.