Okiem eksperta przyjrzałam się kompozycji kwiatowej, którą własnoręcznie przygotowałam z okazji imienin Gosi, mojej kumpeli z pracy. W jasne róże wetknęłam czekoladowe kuleczki zawinięte w złotko, wbite na patyczki. Wszystko otoczyłam chwiejnymi witkami wierzbowymi, zaplecionymi jak koszyk.

– Ale cudo! – Gosia była pod wrażeniem, co mnie ucieszyło. – Daj namiary na kwiaciarnię, która tworzy takie dzieła sztuki!

– Eee tam, sama to zrobiłam… – powiedziałam skromnie.

– Serio? – Gosia wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. – Masz smykałkę! Nie myślałaś, żeby otworzyć własny biznes?

Prawdę mówiąc, zawsze brakowało mi śmiałości

Na moje usta wpełzł uśmiech. Jasne, że czasami rozważałam tę kwestię. Przecież układanie wiązanek i kompozycji florystycznych od dawna było tym, co kocham robić najbardziej. Już jako mała dziewczynka potrafiłam ogołocić babciny ogród z najwspanialszych kwiatów, które później wkładałam do wazonów. Babcia wprawdzie narzekała, że woli kwiaty rosnące w ziemi niż cięte, ale doskonale widziałam, z jakim podziwem spogląda na moje kompozycje.

Zawsze brakowało mi śmiałości, aby zamienić moje hobby w pracę zawodową. O wiele łatwiej jest po prostu być na etacie w porządnej firmie – może i nie chodzi się do roboty z wielką ochotą, ale za to co miesiąc wpada stała kasa na konto i nie ma się o co zamartwiać. Tak naprawdę jednak odpuściłam sobie marzenia przez mojego faceta, Rafała. Dla niego jakieś tam kwiatki nie miały znaczenia. Kiedy tylko rozkładałam na stole swoje bukiety, od razu się wkurzał, że robię bałagan.

Wyrzuć to zielsko! – darł się. – Czy nie lepiej dać komuś w prezencie flaszkę albo wino? Przynajmniej można to wypić, a kwiaty? Ani tego nie zjesz na surowo, ani nie ugotujesz, ha, ha! – komentował.

Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że Rafał wcale nie jest człowiekiem z głową na karku, tylko zwyczajnym prostakiem, patrzącym wyłącznie na czubek własnego nosa. Na początku myślałam tylko, że moje zamiłowanie do kwiatów uważa za nieszkodliwą fanaberię, bo już zaplanował mi przyszłość po swojemu.

– Ja zamierzam rozkręcić własny interes, a ty pójdziesz do pracy na etat, żeby w razie czego mieć chociaż z czego składki do ZUS-u opłacić – oznajmił.

Stwierdziłam, że to niezły pomysł, ale po trzech latach spędzonych za biurkiem, każdą komórką ciała marzyłam o zmianie zajęcia. Z tego powodu w wolne dni jeszcze intensywniej poświęcałam czas na to, co kocham. Bliscy doskonale zdawali sobie sprawę, że zawsze mogą oczekiwać ode mnie nie tylko oryginalnych upominków; zamawiali u mnie też wiązanki na rozmaite okazje. Dlatego bukiet, który pojawił się na biurku Gosi, wzbudził spore zainteresowanie wśród współpracowników. Zwrócił na niego uwagę nawet Jacek, kierownik działu PR w naszej firmie.

– Niezwykle intrygujący bukiet – stwierdził, przyglądając się kwiatom z każdej strony. – A te czekoladowe dodatki! Nieczęsto spotyka się tak udane połączenie estetyki i funkcjonalności – dodał, uśmiechając się.

„No tak, Rafał też byłby pod wrażeniem. Nareszcie kompozycja florystyczna, którą da się zjeść!” – przemknęło mi przez głowę z nutką przekory.

Wizyta gości z Niderlandów zmieniła moje życie

Słowa uznania wypowiedziane przez Jacka autentycznie mnie ujęły. Ten facet widział już niejedno podczas biznesowych konferencji i firmowych eventów. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam jednak, że jego entuzjazm może przynieść jakieś konkretne rezultaty. Aż tu nagle, parę tygodni później, wpadł do mojego biura wyraźnie podekscytowany.

– Hej, mam do ciebie prośbę. Ta kwiaciarnia, która miała ogarnąć kwiatki na przyjazd delegacji z Holandii, kompletnie dała ciała! Znalazłem inną, ale robi tam tylko jedna babka i potrzebuje wsparcia. Ogarnęłabyś to z nią? Zrobiłabyś to dla nas? – spytał.

– No ale przecież jestem w pracy…

– Rozmawiałem z twoją przełożoną i nie ma problemu, żebym cię „podebrał” na chwilę. Wystarczy, że się zgodzisz – wypalił z prędkością karabinu maszynowego.

– Jasne! – poderwałam się cała w skowronkach.

Kiedy przekroczyłam próg kwiaciarni Karoliny, poczułam się jak w bajkowym królestwie roślin.

– Rany, to jest dokładnie to, co kocham! – westchnęłam z podziwem, podziwiając ułożone przez nią kompozycje kwiatowe.

Dookoła mnie roztaczało się królestwo flory – kwiaty, mchy, gałązki brzozy, wiklinowe plecionki, a nawet elementy warzywne, które mistrzyni wplatała w swoje dzieła. Karolina zaczęła od poczęstowania mnie aromatyczną kawą, a następnie skierowała moją uwagę na rośliny:

– Dobra, zabierajmy się do pracy! Mamy do zrobienia sporo wiązanek!

Wyglądało na to, że radzę sobie nieźle, bo od czasu do czasu spoglądała z uznaniem na powiększającą się w moich dłoniach pierwszą kompozycję kwiatową tego dnia.

– Mój brat się nie mylił, faktycznie masz do tego smykałkę – stwierdziła, gdy skończyłam. – Serio nie masz żadnego przygotowania w tej dziedzinie? Żadnego szkolenia ani certyfikatu?

– Nie, niczego takiego nie mam. A tak w ogóle, kim jest twój brat? – wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć.

Jacek to mój brat – odparła z uśmiechem na twarzy.

„No proszę, wszystko jasne! Teraz rozumiem, czemu tak wypytywał o moją kwiaciarnię – pomyślałam później. – To był cudowny dzień, głównie za jego sprawą. Razem z Karoliną odwaliłyśmy kawał porządnej roboty”.

Chyba Holendrzy też tak uważali, bo ledwo odjechali, a Jacek wparował do mnie cały w skowronkach, czyli taki, jakiego go jeszcze nie widziałam.

– Wasze kompozycje zrobiły furorę! Nasi partnerzy z Niderlandów byli zachwyceni. Od tego momentu spoglądali przychylnym okiem na każdy element naszej współpracy. Zarówno raporty, jak i nasze wizje przyszłości firmy – klasnął z radości.

– Miło mi, że mogłam się do tego przyczynić – odpowiedziałam zadowolona.

– Może w ramach wdzięczności dałabyś się zaprosić na małą kawkę? – rzucił nieśmiało.

– No jasne, czemu nie – przytaknęłam z lekkim wahaniem, jednak natychmiast odepchnęłam od siebie myśli o Rafale, chociaż tego dnia wracałam do nich jeszcze parokrotnie.

Jacek i mój partner stanowili dwa przeciwległe bieguny

Jacek emanował pozytywną energią, chłonął nowe doświadczenia i zachwycał się światem. Komponowanie kwiatowych aranżacji traktował jak talent, który warto pielęgnować i szlifować.

– Rafał wcale tak nie uważa – niechcący wypaliłam.

– Rafał? To twój mąż? – dociekał Jacek.

– Przyszły… Jesteśmy zaręczeni – doprecyzowałam.

– No to jeszcze nic straconego! – zażartował z nutką przekory w głosie.

Przez pół nocy zastanawiałam się, co Jacek chciał mi przekazać, mówiąc, że „nic straconego”. Przypominałam sobie jego twarz, kiedy Rafał smacznie spał obok mnie. „Może powinnam zostawić Rafała i otworzyć własną kwiaciarnię?” – ta nieoczekiwana myśl pojawiła się w moim umyśle nad ranem. „Przecież ludzie, którzy się kochają, powinni być dla siebie oparciem, a on częściej mnie ogranicza, niż wspiera w rozwoju. Czy to jest prawdziwe uczucie?”.

Od tego pamiętnego wieczoru moje życie zaczęło się zmieniać. Muszę przyznać, że kluczową rolę odegrali w tym Jacek i jego siostra. To oni namówili mnie, żebym poszła na szkolenie z florystyki i zdobyła certyfikat. Mojemu narzeczonemu skłamałam, że chodzę na zajęcia z księgowości. Nie byłam jeszcze przekonana, czy to, co chcę robić, ma jakikolwiek sens. Prawdopodobnie jeszcze długo bym się zastanawiała, gdyby nie Karolina. Pewnego dnia ni stąd, ni zowąd zasugerowała, żebyśmy wspólnie prowadziły jej kwiaciarnię.

– Już nie radzę sobie sama z realizacją wszystkich zleceń – przekonywała.

Pamiętam ten moment, jakby to było wczoraj... Dzień, w którym postanowiłam pożegnać się z dotychczasową pracą, zbiegł się w czasie z zakończeniem mojego związku z Rafałem. Żeby być bardziej precyzyjną, to on pierwszy zdecydował o rozstaniu, gdy odkrył moje ostatnie kłamstwa.

– Nie potrzebuję żony, która zamiast opiekować się domem i dziećmi, będzie kręcić biznes! I to jaki? Kwiaciarski! Na roślinkach to można było się dorobić ze trzy dekady temu! – wydarł się na mnie.

Na szczęście jego przepowiednie się nie sprawdziły. Przekonałyśmy się, że z roślin można utrzymać siebie i rodzinę, jeśli ma się jakiś oryginalny pomysł. Nam akurat udało się taki plan zrealizować. Co więcej, niedługo nasza firma będzie biznesem familijnym, bo powiedziałam „tak” Jackowi. On szanuje zarówno to, co robię jak i moje zdolności. O takim mężu marzyłam.