Mieliśmy włamanie do systemu. To pierwsze, co usłyszałem, gdy pojawiłem się tamtego dnia w pracy. Od kilku lat byłem zatrudniony jako informatyk w banku, w dziale zabezpieczeń. Zaniepokoiłem się.

– Coś poważnego? – spytałem.

– Nie, wygląda na wygłup hakera – odparł kolega. – Ale szef się wściekł.

Okazało się, że ktoś dokonał włamania na tysiąc kont jednocześnie. Stworzył łańcuszek, przelewając po sto złotych z każdego konta na inne. Czyli z pierwszego na drugie, z drugiego na trzecie, i tak dalej. Aż do tysięcznego, z którego przelał sto złotych na pierwsze. Nikt więc nie stracił ani złotówki i rzeczywiście wyglądało to na zwykły hakerski żart. Lecz udowodniło jednocześnie niedoskonałość naszych zabezpieczeń. Dlatego w najbliższym czasie raczej nie było szans na wyjście z pracy przed dwudziestą pierwszą.

Poczułem lekki niepokój

Jeszcze parę miesięcy temu bym się tym nie przejął. A nawet trochę ucieszył. Tak właśnie, ucieszył, bo byłem pasjonatem swojej pracy i do niedawna istniała dla mnie tylko ona. Jednak teraz pojawił się w moim życiu ktoś absolutnie wyjątkowy… W firmie nie miałem zbyt wielu znajomych, bo z natury jestem raczej odludkiem. Nawet z kolegami z działu nie bardzo wiedziałem, o czym gadać, bo oni wszyscy byli fanami gier komputerowych, ja zaś nie przepadałem za „strzelankami” i tym podobnymi. Uważałem to za profanację informatyki. Żeby tak wspaniałą dziedzinę nauki wykorzystywać na potrzeby trywialnej rozrywki! Skandal!

W pracy przyjaźniłem się tylko z Andrzejem, którego znałem jeszcze z liceum. Pracował w dziale private banking i obsługiwał najbogatszych klientów. A szczególnie klientki, bo Andrzej nigdy nie narzekał na brak powodzenia u płci pięknej. W przeciwieństwie do mnie…

Tego dnia, gdy włamywacz zrobił sobie z kont w naszym banku „łańcuszek dobrych serc”, wyszedłem z pracy koło północy. Wnioski, do jakich doszliśmy wraz z kolegami, były bardzo niepokojące. Okazało się, że ktoś nie obchodził zabezpieczeń, jak to zwykle robią hakerzy, ale wszedł zwyczajnie, „od frontu”, czyli dysponował „kluczem do drzwi”.Ten fakt kazał przypuszczać, że włamywaczem mógł być ktoś z nas, zatrudnionych w dziale informatycznym, lub miał z nami jakiś związek. Bo to głównie my mieliśmy dostęp do „kluczy” i wiedzieliśmy, jak się nimi posługiwać.

Następnego dnia w banku pojawiła się policja i zaczęły się przesłuchania. Byłem jednym z ostatnich w kolejce. Od wychodzących kolegów dowiedziałem się, że policjanci najbardziej interesowali się tym, czy ostatnio nie poznaliśmy jakichś młodych, atrakcyjnych kobiet. Wtedy poczułem lekki niepokój. A jeśli…

Kilka miesięcy wcześniej Andrzej uznał, że trzeba mnie trochę rozruszać i zabrał ze sobą na imprezę do znajomych. Była z nim piękna blondynka, Marzena, która od razu przyciągnęła moją uwagę. Zapewne jednak nie odezwałbym się do niej przez cały wieczór, gdyby nie to, że do Andrzeja ktoś zadzwonił. To musiał być ważny telefon, bo Andrzej nie lubił, gdy ktoś przerywał mu zabawę. Tym razem jednak odebrał i wyszedł pogadać na taras. Gdy tylko zniknął, zapadła kłopotliwa cisza. Przez dobre pięć minut dziewczyna i ja tylko sączyliśmy drinki z naszych szklanek i rozglądaliśmy się wkoło.

– To czym się właściwie zajmujesz? – zapytała w końcu Marzena.

– Pracuje w banku… Z Andrzejem. Jestem informatykiem – odezwałem się cicho i chyba trochę niewyraźnie.

Choć byłem potwornie spięty, ona zdawała się tego nie zauważać.

Zacząłem wyszukiwać własne niedoskonałości

– Naprawdę? Ja też! – zawołała.

– Też pracujesz w banku? – spytałem, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli.

– Tak – odparła z entuzjazmem. – Jestem informatykiem w dziale zabezpieczeń.

– Niemożliwe, taka ładna dziewczyna… – wyrwało mi się i natychmiast zrobiłem się czerwony jak burak.

– Jak ładna, to znaczy, że głupia? – spojrzała na mnie ironicznie.

– Nie, to znaczy... Nie to miałem na myśli… – wyjąkałem spłoszony.

Andrzej bardzo długo nie wracał, więc mogłem sobie z Marzeną trochę porozmawiać. Dziewczyna naprawdę znała się na rzeczy i widać było, że lubi tę robotę. Prawie przez godzinę wymienialiśmy się fachowymi uwagami i zaśmiewaliśmy z wyobrażeń naszych szefów o systemach zabezpieczeń. Potem zaczęliśmy mówić o sobie, o naszych pierwszych komputerach i programach, które napisaliśmy. Kiedy Marzena zwierzyła się, że ma parę hakerskich doświadczeń, prawie się w niej zakochałem. Zawsze podziwiałem hakerów, choć sam nie miałem odwagi robić tego, co oni.

Gdy Andrzej wrócił, zaproponował Marzenie, że odwiezie ją do domu. Spojrzała na mnie z nadzieją, licząc chyba, że złożę jej jakąś kontrpropozycję. Ale ja jak zwykle stchórzyłem i nie odezwałem się. A jednak nie mogłem przestać myśleć o tej dziewczynie. Następnego dnia w pracy dorwałem na korytarzu Andrzeja i zagadnąłem go o Marzenę. 

– Fajna laska, nie? I całkiem niegłupia – zarechotał rubasznie.

W końcu jest informatyczką.

– Naprawdę? – zdziwił się. – To nawet nie wiedziałem… Czekaj, ona ci się podoba? Trzeba tak było od razu. Jest twoja.

– Marzena to nie jest puchar przechodni! – oburzyłem się, lecz Andrzej poklepał mnie bezceremonialnie po ramieniu.

– Nie gadaj, tylko bierz ją, tygrysie – uśmiechnął się i puścił do mnie oko.

– Ale ja nie mam do niej telefonu…

Mój kolega wyglądał na mocno zdziwionego, że przez godzinę nie zdołałem wydobyć numeru telefonu od takiej fajnej dziewczyny. Dał mi go jednak i podbudował stwierdzeniem, że zrobiłem bardzo dobre wrażenie na Marzenie, bo jak ją odwoził, pytała o mnie. Zadzwoniłem i umówiliśmy się na kolację. A potem do kina. A potem jeszcze gdzieś indziej. Choć miałem już prawie trzydzieści lat, pierwszy raz w życiu mogłem powiedzieć, że mam dziewczynę…

Teraz stałem przed pokojem, gdzie policjanci przesłuchiwali moich kolegów, i zastanawiałem się, czy nie za łatwo mi z nią poszło. Zacząłem wyszukiwać własne niedoskonałości i zestawiać je z zaletami Marzeny. Właściwie dlaczego zdecydowała się być akurat ze mną? To taka wspaniała dziewczyna… Powodem mogło być właśnie to, że chciała przeze mnie dotrzeć do kodów zabezpieczających... U siebie w banku pewnie byłaby podejrzana, a tutaj? Teraz w innym świetle ujrzałem jej opowieści o doświadczeniach hakerskich!

A jeśli niesłusznie ją oskarżam?

Policjanci pojadą ją przesłuchać do banku, ktoś usłyszy, że jest zamieszana w jakieś hakerskie włamanie, i będzie miała problemy... Nie, nie mogłem jej na to narażać. Dlatego zeznając, skłamałem, że nie poznałem ostatnio żadnej dziewczyny, która mogłaby mieć związek z włamaniem. Ale przyznam, że zacząłem traktować Marzenę z większą nieufnością. I ona to szybko wyczuła.

– Zachowujesz się jakoś dziwnie. Co się stało?  – zapytała któregoś wieczoru.

– Nic… A co się miało stać? – wzruszyłem ramionami, lecz ona patrzyła na mnie wyczekująco.

– Po prostu się zastanawiam, co taka dziewczyna jak ty może we mnie widzieć – powiedziałem zgodnie z prawdą.

– Przestań! – ofuknęła mnie. – Jesteś superfacetem! Jedyne, co mi się w tobie nie podoba, to te twoje kompleksy.

Przytuliła się do mnie, a ja mocno objąłem ją ramieniem. Jednak wciąż nie potrafiłem pozbyć się podejrzeń. Wkrótce okazało się, że nie były bezpodstawne.

Spotkałem na mieście znajomego ze studiów. W rozmowie wyszło, że pracuje w tym samym banku co Marzena. A raczej w tym samym banku, w którym kiedyś pracowała Marzena… Dowiedziałem się, że moja dziewczyna została zwolniona, bo były podejrzenia, że majstrowała na własną rękę przy systemach zabezpieczeń. Niczego jej nie udowodniono, bank nie poniósł żadnych strat, ale ona dostała wypowiedzenie.

Kiedy zapytałem o to zdarzenie Marzenę, bardzo się zdenerwowała. Miała pretensje, że ją inwigiluję i jej nie ufam. Potem zaczęła się tłumaczyć. Podobno pracę straciła, bo postanowiła sama wypróbować parę pomysłów. Szef jednak nie docenił jej starań, tylko podejrzewał  o Bóg wie co. I zamiast otrzymać premię, została zwolniona. A okłamała mnie, bo chciała mi zaimponować... Jej oburzenie wydało mi się szczere. Poza tym poczułem się doceniony jako facet. Kobieta skłamała po to, żeby mi się przypodobać! W rezultacie to nie Marzena się broniła przed moimi zarzutami, tylko ja przepraszałem ją za podejrzenia.

Kilka dni później ktoś znów próbował się włamać do naszego banku. Tym razem jednak nasze systemy zabezpieczeń zadziałały. Nawet nas samych zadziwiły swoją skutecznością. Bo haker, który chciał je złamać, był naprawdę świetny. Teraz już nie mógł wejść „od frontu”, próbował wepchnąć się „drzwiami i oknami”, które w ostatniej chwili zatrzaskiwały mu się przed nosem. Ponieważ byłem współtwórcą tych zabezpieczeń, rozpierała mnie duma. Chciałem się pochwalić Marzenie, więc zaraz po pracy pojechałem do niej. Stała przed blokiem i kłóciła się z Andrzejem. Podszedłem bliżej i usłyszałem, co mówią.

– Jutro w nocy masz być grzeczna!  – Andrzej ostrzegawczo wyciągnął w jej stronę palec. – Jeśli okaże się, że…

– Że co? – odpowiedziała butnie.

– Ty już wiesz co. Wtedy pójdziesz siedzieć. Mam na ciebie mocne papiery…

Andrzej poszedł, a Marzena przez chwilę odprowadzała go wściekłym wzrokiem. W końcu odwróciła się i weszła do bloku. Uznałem, że nie ma sensu jej pytać, bo pewnie i tak nic mi nie powie. Postanowiłem więc osobiście sprawdzić, co jutro w nocy będzie robiła Marzena. Tego wieczoru nie dotarłem do Marzeny ani z nią nie rozmawiałem. Natomiast następnego dnia zadzwoniłem z zaproszeniem na kolację. Przez chwilę jakby się wahała, lecz w końcu zgodziła się.

Przez cały wieczór była jakaś nieobecna i smutna

Nie dopytywałem się o przyczynę, żeby nie wzbudzić jej podejrzeń. Prawiłem Marzenie komplementy, chcąc ją przekonać, że jedyne, co mnie interesuje, to zaciągnięcie jej do łóżka… Kiedy już skończyliśmy się kochać, udałem, że zasypiam. Cały czas jednak czuwałem i w lustrze na ścianie obserwowałem, co ona robi. Przez jakiś czas przekręcała się z boku na bok. W końcu usiadła na łóżku i potrząsnęła mnie za ramię, sprawdzając, czy śpię. Zachrapałem demonstracyjnie, żeby ją w tym upewnić.

Wtedy wstała, wyciągnęła spod biurka mój laptop i na paluszkach wyszła z pokoju. Postanowiłem dać jej trochę czasu, żeby zrobiła coś, z czego już nie będzie się mogła wytłumaczyć byle kłamstwem. Po pięciu minutach poszedłem za nią do pokoju. Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w ekran, cały czas nerwowo przebierając palcami po klawiaturze

– Dużo już zdążyłaś ukraść? – zapytałem, a palce Marzeny zawisły nieruchomo nad moim laptopem. 

Tylko na chwilę, bo potem znów zaczęła pracowicie klepać w klawiaturę. 

– Przestań w tej chwili! – zażądałem.

– Chcesz, żeby Andrzejowi udało się okraść wasz bank? – zapytała, nie odrywając wzroku od laptopa.

– Co ty mówisz?! – zawołałem. 

– I w ogóle co cię z nim łączy?! Widziałem was wczoraj wieczorem.

Nie odpowiedziała. Wciąż robiła swoje, jakby zależało jej na czasie. Po chwili skończyła, wstała i spojrzała na mnie.

– Poznałam go pół roku temu, przez znajomego hakera – zaczęła. – Straciłam robotę, a miałam kupę kredytów na głowie. Potrzebowałam kasy, bo chciałam zrobić własny projekt, żeby nie pracować dla głupków, którzy nic nie rozumieją.

– A co to ma do rzeczy?! – spytałem.

Następnego dnia poszliśmy na policję

Opowiedziała mi wszystko. Ponoć Andrzej pożyczył jej te pieniądze. Miała mu oddać za parę lat, z procentem. Ale niespodziewanie on zażądał ich zwrotu. Marzena podpisała wcześniej jakieś papiery, z których wynikało, że musi je oddać na żądanie, a przecież już je zainwestowała. Andrzej złożył jej więc propozycję nie do odrzucenia. Miała mu pomóc włamać się do naszego banku...

– To dlatego poznał cię ze mną?!

– Tak – przyznała. – Chciałam grać na czas. Myślałam, że jakoś zdobędę kasę. Dlatego mu ściemniłam, że najpierw muszę poznać kogoś z działu zabezpieczeń, żeby zrozumieć wasz sposób myślenia.

– Więc po prostu mnie wykorzystałaś – stwierdziłem smutno.

– Nieprawda! – oburzyła się. – Zresztą także ze względu na ciebie próbowałam was ostrzec tym „łańcuszkiem dobrych serc”, żebyście poprawili zabezpieczenia. A gdyby nie to, że cały czas zamykałam mu „furtkę” przed nosem, okradłby was już przedwczoraj. Nasze spotkanie było przypadkiem – wstała i przytuliła się do mnie. – Cała reszta już nie...

Następnego dnia poszliśmy na policję. Po południu Andrzej został aresztowany. Ten fakt nie sprawił, że Marzena przestała być mu winna pieniądze. Jednak dzięki mojej pomocy i nagrodzie, którą wypłacił jej mój bank, udało się go spłacić.