Nigdy nie byłam dzieckiem, z którego rodzice byliby dumni. Zupełnie inaczej niż mój starszy brat, Roman. On już podczas studiów założył swoją pierwszą firmę, a później zaczął sukcesywnie rozwijać swoje kolejne przedsięwzięcia. Zamiast liceum, ja zdecydowałam się na technikum gastronomiczne, a następnie ukończyłam studia podyplomowe z technologii żywienia i dodatkowy kurs na florystkę.

Byłam tylko kuchtą

– Dlaczego to robisz? – zastanawiała się matka. – Jaki masz plan na przyszłość po tych studiach?– Daj jej spokój, matka! – Roman kpił z mojej decyzji. – Terenia będzie dyplomowaną kuchtą!

Zaraz po ukończeniu szkoły, zaczęłam pracować w barze w małej miejscowości. Było to miejsce, gdzie najczęściej zatrzymywali się kierowcy ciężarówek i lokalni rolnicy. Moi rodzice byli zrozpaczeni z powodu mojej decyzji, ale niedługo później zasłynęłam jako osoba, która robi „najsmaczniejszą golonkę w całym kosmosie” i „nieziemskie flaczki”. Właściciel baru, który był także lokalnym przedsiębiorcą, był bardzo zadowolony ze wzrostu przychodów i popularności miejsca. Ja natomiast robiłam to, co kocham i co umiem najlepiej. Dostałam podwyżkę, a później regularne premie co miesiąc.

Cały czas nas porównywali

Roman w międzyczasie zgromadził znaczny majątek i nadal rozwijał swoje interesy. Rodzice nie przestawali chwalić się swoim wspaniałym synem. Bez przerwy próbowali zmotywować mnie do działania, wytykając mi jego sukcesy i mając nadzieję, że w końcu „wezmę się w garść” oraz „zacznę robić coś znaczącego w swoim życiu”. Skutkiem tego było to, że miałam dosyć zarówno ich, jak i mojego „doskonałego” brata. Po pracy wracałam do domu z dużą niechęcią, wiedząc, że czekają mnie kolejne krytyczne komentarze i uśmiechy politowania. Nikt nie potrafił zrozumieć, że czerpię radość z mojej pracy i że czuję się w niej spełniona. Według mojej rodziny to nie był prawdziwy sukces.

Trochę rozumiałam rodziców, bo sami nie odnieśli wielu sukcesów w życiu. Przez lata mój ojciec pracował jako majster na budowie, teraz już jednak był na emeryturze. Moja mama pracowała jako kadrowa w szkole i zarabiała jakieś grosze. Swoje ambicje mogli spełniać jedynie przez nas, dzieci. Roman spełniał je z nawiązką, ale ja przyniosłam im tylko rozczarowanie. Ojciec może i milczał, ale mama bardzo otwarcie o tym mówiła:

Myślałam, że coś osiągniesz, że będę mogła się tobą pochwalić...

Miałam już dość słuchania, jak bardzo jestem nieudolna. W końcu postanowiłam się wynieść z domu. Gdy poruszyłam ten temat u szefa, zaproponował mi miejsce do zamieszkania nad barem, którym zarządzał. Udało nam się zorganizować dwa pokoje, aneks kuchenny i niewielką łazienkę. Miałam opłacać jedynie rachunki za media. Szef, zadowolony z popularności, jaką zyskał bar dzięki mojej obecności, zdecydował, że to będzie mieszkanie służbowe i nie będzie oczekiwał ode mnie czynszu. O mojej decyzji o przeprowadzce poinformowałam rodziców, gdy wszystko było już gotowe do zamieszkania. Jak zawsze, zareagowali z rozpaczą, lamentowali nad tym „jak nisko upadłam” i narzekali, że nie jestem w stanie osiągnąć niczego więcej.

Brat znalazł sobie bogatą narzeczoną

Na całe szczęście, nagle zdarzyło się coś, co skierowało na siebie uwagę moich rodziców. Roman postanowił się ożenić! I to z jaką kandydatką! Córka najbardziej znanego w okolicy polityka i biznesmena stała się jego narzeczoną! Moja mama nie mogła powstrzymać łez radości, a mój tata nieustannie klepał Romka po ramieniu, ciągle powtarzając:

– Jesteś moim sukcesem, synu!

Andżelika była naprawdę ładna. Mój brat niemal pęczniał z dumy, kiedy pokazywał nam swoją dziewczynę na rodzinnej kolacji, ale ja nie poczułam do niej żadnej sympatii. Okazało się, że jest zwykłą materialistką, która dba tylko o kasę. Dodatkowo, była piękna jak lalka, ale i... pusta jak lalka. Roman, całkowicie oczarowany swoim nowym związkiem, nie dostrzegał, jak prostacka i niewykształcona jest Andżelika. No cóż! Była bogata i miała duże wpływy. Podczas poobiedniej kawy, mój brat zawołał mnie na bok i zapytał:

– Co sądzisz o mojej przyszłej żonie? Nie sądziłaś chyba, że znajdę taką perełkę!

– No... – westchnęłam, wywracając oczami. – Jesteście dla siebie stworzeni.

– Serio?! – uradował się Roman.

– Ale nie mówiłam tego jako komplementu, braciszku...

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to na pewno byłabym już martwa.

– A ty kogo sobie niby upatrzyłaś? – zapytał z złośliwością. – Barmana? Pomywacza?

– Nawet gdyby był szambiarzem, ważne żeby miał serce i rozum. Czego twoja Andżelika ewidentnie nie posiada! – odparłam.

Mój brat poczuł się urażony, a rodzice byli zawiedzeni, że nie jestem oczarowana jego narzeczoną.

Poznałam intrygującego rolnika

Na szczęście, niebawem cała rodzina zajęła się przygotowaniami do ślubu, co dało mi trochę spokoju. Potrzebowałam go, ponieważ właśnie przekonałam szefa, abyśmy w naszym lokalu zaczęli serwować ciasta, które sama piekłam. Szef się zgodził i po krótkim czasie mój notatnik był przepełniony zamówieniami. Ale to nie jedyna rzecz, która się zmieniła. Do naszego baru zaczął coraz częściej wpadać Marek, młody rolnik.

To, co mój brat mówił i myślał o „burakach”, w ogóle nie pasowało do tego, jakim człowiekiem był Marek. Był osobą oczytaną, inteligentną i ciekawą świata. Nie tak dawno temu przeprowadził się na wieś, kupił zapuszczoną farmę i, dzięki ciężkiej pracy, doprowadził ją do świetności. Wiedziałam, że był najmłodszym z czwórki rodzeństwa i jako jedyny nie dostał rodzinnego gospodarstwa. Danusia, która u nas kelnerowała, powiedziała mi, że Marek często pyta o mnie i chwali moje potrawy. Tak to się zaczęło, że kiedy nie miałam nic do roboty w kuchni, a Marek akurat u nas przebywał, siadałam koło niego i rozmawialiśmy na różne tematy.

Nasz bar nie był bynajmniej światowej klasy restauracją. Dobrze znaliśmy naszych regularnych klientów i utrzymywaliśmy z nimi przyjazne stosunki. Marek często żartował sobie, że musi być uprzejmy dla naszej szefowej kuchni, żeby dostawać najlepsze porcje. I rzeczywiście, miał swój urok, a nawet coś więcej.

Mój mąż nie pasował rodzicom

Zaczęliśmy spędzać czas razem nie tylko w barze. Ani się obejrzałam, gdy Marek zapoznał mnie ze swoją rodziną – bardzo sympatycznymi i serdecznymi osobami. Bardzo lubiłam ich odwiedzać, ponieważ tam nikt nie wytykał mi błędów ani nie patrzył na mnie z góry. Wręcz przeciwnie, rodzina Marka doceniała moją samodzielność i zaradność. Czułam się częścią tej rodziny, była akceptowana i lubiana. Mama Mariusza traktowała mnie jak swoją córkę, a jego tata był zachwycony moim sernikiem... Gdy Marek mi się oświadczył, natychmiast odpowiedziałam twierdząco. Jego bliscy byli przeszczęśliwi z powodu naszych planów ślubnych. A moi rodzice?

– O nie! Naprawdę nie mogłaś znaleźć nikogo lepszego? – moja mama była zrozpaczona, kiedy opowiadałam jej o Marku. – To jest taka kompromitacja! Jak go przedstawimy rodzinie Andżeliki?! Coś ty wykombinowała?! Zwykły rolnik?!

Kiedy zobaczyliśmy, jak rodzice reagują, postanowiliśmy poczekać, aż Roman weźmie ślub. Dopiero po tym, jak on i jego nowa żona zorganizowali huczne wesele, odbyła się nasza skromna uroczystość. Moi rodzice wyglądali na smutnych, jak na pogrzebie, ale radość najbliższych Marka zrekompensowała mi ich nieprzyjemne zachowanie. Na moim ślubie nie było Romana i Andżeliki. Wybrali się na miesiąc miodowy na Karaiby. No cóż! Nieszczególnie mnie to zmartwiło.

Rodzice się mną nie interesowali

Potem moje życie potoczyło się własną drogą. Romka nie spotykałam praktycznie nigdy, a rodziców tylko od czasu do czasu, kiedy odwiedzałam ich z konieczności. Oni do mnie nie przyjeżdżali. Wiejskie życie było dla nich nie do zniesienia. Nawet kiedy na świat przyszły moje dzieciaki: bliźniaki Piotruś i Małgosia, a później Madzia i Pawełek.

– O rety! Ileż tych dzieci! Najpierw zagrzebałaś się w wiejskiej kuchni, a teraz w pieluchach! – marszczyła nos mama.

Roman, jak dotąd, nie doczekał się dzieci.

– Młodzi muszą się dorobić! Cieszyć się życiem! – tłumaczył mój ojciec, patrząc na mnie z dezaprobatą.

Założyłam własną firmę

I w ten oto sposób moje relacje z rodziną zupełnie się rozluźniły. Nie obchodziłam ich, przyniosłam im wstyd i sprawiłam zawód. Z tego powodu nie poinformowałam ich, gdy razem z Danusią otworzyłyśmy firmę cateringową. Ja byłam odpowiedzialna za gotowanie, co mogłam robić z domu, mając przy sobie małe dzieci, przy których pomagała mi rodzina męża, natomiast Danka jeździła na różne imprezy i obsługiwała je razem ze swoim bratem.

Niedługo potem zdobyłyśmy uznanie i stałe grono odbiorców, nabyłyśmy samochód dostawczy, eleganckie komplety zastawy firmowej, a nawet pudełka na nasze wypieki z własnym firmowym logo. Jedną z naszych najbardziej lojalnych klientek okazała się być... moja bratowa. Śmieszne, ale nie miała pojęcia, że jestem współwłaścicielką tej firmy. Spotkała Dankę na jakimś przyjęciu u swoich znajomych i od tamtej pory tylko z nią utrzymywała kontakt i załatwiała wszystkie sprawy. Nie planowałam ujawnić się aroganckiej i naburmuszonej Andżelice, która traktowała mnie zawsze jak śmiecia. 

Mijały lata. Nasza firma rozwijała się coraz prężniej podobnie jak gospodarstwo mojego męża. Moje pociechy dorastały, świetnie sobie radziły w nauce i były dla mnie powodem do dumy. Często im to mówiłam, bo nie chciałam, żeby czuły się jak wyrzutki i plamy na honorze, tak jak kiedyś ja. Wystarczało, że dziadkowie patrzyli na nie z góry, a Roman i Andżelika w ogóle je ignorowali. Oni sami zresztą nie mieli swojego potomstwa. Podejrzewałam, że ze zwykłego wygodnictwa.

Brat zbankrutował

Na pewno wszystko by tak wyglądało aż do teraz, gdyby nie seria dramatycznych zdarzeń. O wszystkim dowiedziałam się pewnego dnia, kiedy będąc w mieście, zdecydowałam się na wizytę u rodziców. Nie oczekiwali mojego przyjścia. Dziwnie się zachowywali. Mama miała zapłakane oczy, a tata nerwowo kaszlał. W końcu udało mi się wydusić z nich prawdę. Ta wiadomość była prawdziwą bomba! Roman zbankrutował!

Okazało się, że chciał zrobić na żonie i jej rodzinie takie wrażenie swoimi osiągnięciami i pieniędzmi, że kilka razy zdecydował się na niebezpieczne projekty. W wyniku tego stracił sporo i, aby uratować swoje finanse i reputację, wplątał się w jeszcze więcej problemów. Nie trzeba było długo czekać na efekty. Stracił wszystko: swoje firmy, dom, samochód. I żonę...

Andżelika odeszła od niego, mówiąc, że nie będzie marnowała swojego życia z takim nieudacznikiem. Ponieważ mieli umowę o rozdzielności majątkowej, mój brat został bez niczego. A właściwie z długami. Ale to nie koniec. Rodzice, próbując mu pomóc, zastawili własne mieszkanie. I stracili je. Musieli się przeprowadzić do końca miesiąca, podobnie jak Roman, który już od pewnego czasu mieszkał znowu z nimi.

Wyciągnęłam pomocną dłoń

Zanim zdążyłam się zastanowić, powiedziałam spontanicznie:

Przenieście się do mnie! Chociaż na chwilę, aż wasze sprawy się nie unormują. Wiem, że wieś to nie wasze klimaty, ale przecież nie macie gdzie teraz przebywać...

– Do ciebie?! – zdziwiła się matka, ignorując moją uwagę o wiejskim stylu życia. – A twój mąż? Nie przepada za nami...

– To raczej wy nie przepadacie za nim! – sprostowałam. – Porozmawiam z Markiem, na pewno nie będzie miał nic przeciwko.

Miałam rację. Marek to człowiek o wielkim sercu, zawsze gotowy pomóc innym. Dla niego rodzina jest najważniejsza. Zorganizował miejsce i dla moich rodziców, i dla Romana. A oni aż nie mogli się nadziwić, jak naprawdę żyjemy. Najpierw zaskoczyliśmy ich pięknym, nowoczesnym autem, którym przyjechaliśmy. Następnie dowiedzieli się, że jestem właścicielką połowy firmy cateringowej, o czym świadczyła firmowa furgonetka, która przyjechała po ich rzeczy. A potem...

– Jaki to wielki, przepiękny dom! – wykrzyknęła moja mama, kiedy wjechaliśmy na podwórko. – To wasz?!

– Przecież nie sąsiadów... – mruknęłam ironicznie. – Biznes idzie nam dobrze, gospodarka również, a do tego mamy czworo dzieci, więc potrzebujemy przestrzeni.

Roman i rodzice zupełnie oniemieli. Chyba nie mogli uwierzyć swoim oczom. Ta nic niewarta Teresa, która wybrała życie na wsi i pełniła rolę gospodyni domowej, nagle okazała się utalentowaną i sprytną bizneswoman! Nawet była bogata! Patrzyli na siebie i byli coraz bardziej zdumieni.

Mama mnie przeprosiła

Można powiedzieć, że moi rodzice szybko poczuli się jak u siebie w domu. Pomogły w tym moje dzieci, które były zadowolone, że dziadkowie i wujek już nie traktują ich z wyższością, a wręcz przeciwnie, zaczęli okazywać im dużo ciepła. Taka sama postawa była także ze strony rodziny Marka i samego Marka. Pewnego dnia, podczas śniadania, mama zwróciła się do mnie cicho:

– Przepraszam cię, Tereniu. Tak bardzo się co do ciebie pomyliliśmy... Jesteś naprawdę utalentowana! Czy kiedykolwiek nam to wybaczysz?

Oczywiście, że wybaczyłam. W końcu to moja rodzina. Dodatkowo, dostali lekcję pokory i zrozumieli, że nie doceniali mojej wartości. Teraz są ze mnie dumni i chętnie opowiadają innym, jaką wspaniałą i odważną córkę mają.