Moje serce przepełnia babcina miłość! Dla mojego ukochanego wnusia zrobiłabym wszystko, co tylko w mojej mocy. Szkoda tylko, że mama dziecka stawia opór moim pomysłom.

Czekałam, żeby zostać babcią

Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj – mój syn Bartek wraz z żoną Weroniką oznajmili mi, że będę babcią. Omal nie oszalałam ze szczęścia. Byli po ślubie od prawie dziesięciu lat, ale temat powiększenia rodziny przez długi czas w ogóle się nie pojawiał. 

Uważali, że najpierw muszą poukładać sobie sprawy życiowe, a poza tym nie gonił ich czas. Nie do końca to rozumiałam, ale trzymałam język za zębami. Dobrze wiedziałam, że nic tak nie irytuje jak ciągłe wypytywanie: „no i kiedy zamienicie się w rodzinę 2+1?". Z anielską cierpliwością więc wyczekiwałam momentu, aż w końcu dojrzeją do tej decyzji, jednak ten upragniony dzień wciąż nie nadchodził.

Miesiące mijały, a ja coraz bardziej wątpiłam w to, że kiedykolwiek zdecydują się zostać rodzicami. Ale pewnego dnia zaskoczyła mnie cudowna nowina – Weronika jest w trzecim miesiącu ciąży! Ucałowałam ich serdecznie, złożyłam życzenia i od razu zaoferowałam swoją pomoc w opiece nad maluszkiem, kiedy już się urodzi.

Chciałam zająć się wnukiem

Zbliżał się moment, gdy miałam przejść na emeryturę. Mimo propozycji dalszej pracy, zdecydowałam, że wolę poświęcić czas wnuczkowi albo wnuczce. Z niecierpliwością odliczałam więc kolejne dni do porodu, rozmyślając o przyszłości. W myślach już tuliłam do siebie bobasa, z radością pchałam wózek po uliczkach i plotkowałam z babciami w podobnym wieku.

Pół roku temu moja synowa urodziła chłopczyka, naszego kochanego Piotrusia. Kiedy w końcu dotarła do mieszkania z bobasem, od razu pognałam, żeby ją wesprzeć. Zależało mi, aby Wera czuła, że może na mnie liczyć, że to, co jej zaproponowałam, nie były tylko suche obietnice. Liczyłam, że to doceni, ponieważ obecnie niewiele babć ma zapał do angażowania się w opiekę nad wnuczętami. Wolą je odwiedzać jedynie sporadycznie, a na co dzień spełniać swoje pragnienia i zajmować się sobą. Ja mam inne podejście! Byłam zatem przekonana, że Weronika z radością przyjmie moją pomoc. I okaże mi wdzięczność. Jednak spotkało mnie niemiłe zaskoczenie.

Synowa była nieprzyjemna

Z początku moja synowa przywitała mnie radośnie, zezwalała na opiekowanie się Piotrusiem i dziękowała za pomoc. Jednak wraz z mijającym czasem jej zapał przygasł. Tylko wzdychała głęboko i przewracała oczami Robiła tak za każdym razem, gdy do nich przyjeżdżałam. Usiłowała to robić po cichu, ale przecież dostrzegam takie rzeczy! Później także okazywała mi swoją niechęć. Nieważne, co bym zrobiła, zawsze było to nie po jej myśli.

„Za ciepło go ubierasz!", „Nie karm go, zjadł już tyle, ile powinien", „Nie noś go na rękach, kiedy płacze" – to słowa, które wciąż docierały do moich uszu.

Starałam się wyjaśnić, że przecież mam większe doświadczenie w zajmowaniu się niemowlakami i wiem, co powinnam robić. Synowa jednak nie chciała tego słuchać. Co więcej, im dłużej do niej mówiłam, udzielałam jej kolejnych wskazówek, tym bardziej była nadąsana. Miałam nadzieję, że to tylko przez szalejące w niej hormony i niedługo jej podejście ulegnie zmianie.

Nakrzyczała na mnie

Sytuacja z czasem stawała się coraz bardziej napięta i wcale nie zmierzała w dobrym kierunku. Zazwyczaj staram się unikać konfliktów i przez jakiś czas po prostu nie zwracałam uwagi na jej ciągłe pretensje, ale w końcu miałam dość. Kiedy pewnego razu znowu zaczęła mi robić jakieś wyrzuty, pękłam.

– Czemu zachowujesz się wobec mnie tak niemiło? Niczym sobie na to nie zasłużyłam! – powiedziałam.

Spodziewałam się, że Wera skulona przeprosi mnie za swoje zachowanie. Ona jednak odważnie popatrzyła mi prosto w oczy.

– Wolisz, żebym owijała w bawełnę czy powiedziała, jak jest? – spytała.

– Przecież wiesz, jak bardzo sobie cenię prawdomówność.

– No więc dobrze. Mam dość tych ciągłych odwiedzin. Nie zamierzam wysłuchiwać każdego dnia mądrości. To ja jestem mamą Piotrusia i doskonale wiem, co robić, żeby dobrze się nim zająć!

Ja tylko chciałam ci pomóc – powiedziałam zaskoczona jej atakiem.

– Wiem, mamo i naprawdę to doceniam. Ale wszystko ma swoje granice. Kiedy będę potrzebować pomocy, sama o nią poproszę. Na ten moment wystarczy mi, jeśli będzie mama wpadać raz czy dwa razy w tygodniu. I to na parę godzin, a nie cały boży dzień. Okej?

Poskarżyłam się synowi

Przyznaję szczerze, że komentarz mojej synowej mocno mnie dotknął i wzburzył. Daję jej całe swoje serce, a ona odzywa się do mnie w taki sposób? Zirytowałam się do tego stopnia, że złapałam za torebkę i wyszłam z domu. Bałam się, że jeśli zostanę tam choć chwilę dłużej, to nie zapanuję nad sobą i powiem o kilka słów za dużo.

Kiedy jednak wróciłam do siebie, skontaktowałam się z synem i poinformowałam go, że musimy jak najszybciej odbyć poważną rozmowę. Nie miałam zamiaru dostosować się do życzeń Weroniki. Odwiedzać wnuka zaledwie raz, ewentualnie dwa razy w tygodniu? Dla mnie było to absolutnie nie do zaakceptowania. Liczyłam na to, że Bartek weźmie moją stronę i przekona żonę, że takie pomysły są nie tylko bez sensu, ale też bardzo mnie ranią.

Syn zjawił się po pracy. Zrobiłam mu kawę i podałam kawałek sernika. 

– Odbyłam dziś dość nieprzyjemną rozmowę z Weroniką – powiedziałam drżącym głosem, czując jak bardzo trzęsą mi się dłonie.

– Tak, dzwoniła do mnie i wszystko mi przekazała – odpowiedział.

– W takim razie mogę od razu przejść do sedna sprawy. Liczę na to, że jeszcze dziś uda ci się do niej dotrzeć i ją przekonać. Przecież odwiedzam was dla jej dobra. Żeby mogła odpocząć, poświęcić trochę czasu sobir. A ona zamiast docenić moją pomoc, obraża się na mnie!

– Ale ona teraz tego nie potrzebuje, a przynajmniej w tym momencie. Teraz jej największym pragnieniem jest pobyć z maluchem we dwoje, nacieszyć się nim do woli, poczuć się w pełni mamą. I ja ją doskonale rozumiem. Dlatego mam do ciebie prośbę, uszanuj jej wolę i nie odwiedzaj nas codziennie. Tak będzie najlepiej dla wszystkich, uwierz mi, mamo – spojrzał mi prosto w oczy.

Tego się nie spodziewałam

Totalnie mnie zatkało. Aż na chwilę zaniemówiłam. Mój własny syn trzymał stronę swojej małżonki? A co z moimi emocjami? Z tym, czego ja potrzebuję? Tak mnie to rozjuszyło, że kazałam mu się wynosić. Kiedy wychodził, cały czas gadał, że mu głupio z tego powodu, ale wierzy, że gdy ochłonę i to sobie poukładam w głowie, to przestanę się gniewać.

Przypomniałam sobie, jak to było, gdy moja teściowa ciągle u nas przesiadywała i zasypywała mnie górą dobrych rad. Byłam wtedy wdzięczna mężowi, że w sporze z nią poparł mnie. Ale ogromnie tęsknię za moim małym Piotrusiem. Chciałabym widywać go częściej niż tylko raz czy dwa razy w tygodniu. Mam przecież dużo wolnego czasu i serce przepełnione miłością babci. Jak sprawić, żeby synowa to dostrzegła i zgodziła się na częstsze spotkania z wnuczkiem?