Adama poznałam cztery lata temu. Zakochałam się w nim już pierwszego dnia. I byłam pewna, że nie przestanę go kochać nigdy. 
Przystojny. Wysportowany. Właściciel świetnie prosperującej firmy. Szarmancki. O takim zięciu dla swojej córki marzy każda matka. Kiedy zaprosił mnie na kolację, byłam pewna, że złapałam pana Boga za nogi. Gdy po trzeciej randce poszliśmy do łóżka, okazał się też świetnym kochankiem. Aż w końcu mi się oświadczył, a ja uwierzyłam, że od tej chwili moje życie będzie już jednym wielkim pasmem szczęścia, radości i miłości.

Po ślubie i bajecznych wakacjach na Seszelach wprowadziliśmy się do jego domu. Adam nie chciał, żebym pracowała, a ja uznałam, że to przejaw jego miłości do mnie. Byłam głupia, zakochana i wmówiłam sobie, że dbanie o męża to teraz mój podstawowy obowiązek. 
Przestałam się spotykać z koleżankami, bo Adam nie lubił, gdy wieczorem nie było mnie w domu. Raz poszłam z Kaśką na lunch. Gdy Adam wrócił do domu, ziemniaki dopiero się dogotowywały. Milczał przez cały obiad. Aż w końcu wypalił: 

– Może zdążyłabyś z obiadem, gdybyś nie traciła czasu na jakieś durne ploteczki z tą Kaśką. Mówiłem ci, żebyś skończyła te dawne znajomości. 

Okazało się, że w knajpie widział nas wspólnik Adama. I oczywiście mu o tym doniósł. „Nowi przyjaciele” to biznesowi partnerzy Adama i ich żony. Bywaliśmy u siebie na proszonych kolacjach i bankietach. Panowie mnie nudzili, żadnej z pań nie polubiłam. Ale ciągle uważałam, że tak po prostu musi być. 

Starałam się, jak mogłam

Chciałam być doskonałą panią domu. Ale Adam ciągle był niezadowolony. Kanapki na bankietach wydawanych przez żony kolegów zawsze były smaczniejsze, ich fryzury ładniejsze, a kreacje bardziej stosowne. Z czasem Adamowi przestawało się podobać coraz więcej rzeczy. Ziemniaki zawsze były za zimne, warzywa rozgotowane. Koszule źle wyprasowane, ręczniki za szorstkie. Moje prezenty nigdy nie były trafione. Sweter w serek? On nosi tylko z golfem. Książka? Już po okładce widać, że nudna. I po co mu do cholery scyzoryk? Adam wymagał też, żebym zawsze wyglądała jak z żurnala. Jak już ugotowałam, posprzątałam, biegłam na górę i się szykowałam. Włosy, makijaż. I koniecznie sukienka. Adam kiedyś powiedział mi, że kobiety w spodniach wyglądają wulgarnie. 

Nie zawsze zdążyłam. Wtedy musiałam znosić uwagi, że wyglądam jak czupiradło i się zapuściłam.

– Kochanie, mam nadzieję, że nie przyszło ci do głowy, że jak już złapałaś męża, to możesz przestać o siebie dbać? Wiesz, w oceanie pływa wiele rybek. A rozwody są legalne – syczał z takim lodowatym uśmieszkiem.

Nie miałam się nawet komu poskarżyć. Koleżanek nie miałam. A mamy nie chciałam martwić. Od lat zmagała się z cukrzycą, ostatnio jej stan się pogorszył.  Wizyty u mamy – to była jedyna sprawa, w jakiej postawiłam się Adamowi. Jeździłam do niej w każdą sobotę. Sama, Adam w tym czasie szedł na siłownię. Musiałam się tylko pilnować, żeby wrócić przed nim i przygotować obiad. 

– Jak chociaż raz się spóźnisz, to koniec z tymi wizytami u mamusi – to był warunek Adama.

Myślę, że mama widziała, że nie jestem szczęśliwa. Ale nic nie mówiła, nie komentowała, nie pytała. Pewnie czekała, aż sama jej powiem. 
Nie zdążyłam. Zmarła rok po moim ślubie. Nie mogę sobie wybaczyć, że nie było mnie przy niej. Znalazła ją sąsiadka. Nie mogłam się pozbierać po jej śmierci. Przez trzy dni nie podałam Adamowi obiadu. I chodziłam po domu w piżamie. Wtedy uderzył mnie w twarz po raz pierwszy.

– To dla twojego dobra. Żebyś się opamiętała i przestała nad sobą użalać – wyjaśnił mi spokojnym głosem.

O tak – podziałało. Następnego dnia, gdy wrócił z pracy, wyglądałam jak trzeba, a obiad stał na stole. Adam marzył o dziecku. A ja naiwnie wierzyłam, że jak mu je urodzę, to wszystko się zmieni. Myślałam, że wtedy pozwoli mi zatrudnić pomoc chociaż do sprzątania. Teraz Adam nie chciał o tym nawet słyszeć. I nie chodziło o pieniądze, bo tych miał aż nadto, tylko o zasady. 

– Ten dom to jest twój obowiązek. Co ty sobie wyobrażasz? Że się zgodzę na to, żeby ktoś obcy panoszył się w naszym domu? Szperał w moich szufladach? A ty co? Będziesz leżeć przed telewizorem, obżerać się i oglądać telenowele? Po moim trupie! – wściekał się.

Miesiące mijały, a ja nie mogłam zajść w ciążę. Zrobiłam wszystkie badania i zdaniem lekarzy wszystko było ze mną jak trzeba. Więc albo wina leżała po stronie Adama (robiło mi się niedobrze na samą myśl, że miałabym mu to zasugerować), albo nie mogłam zajść w ciążę, bo się tym za bardzo stresowałam. 

– Musi się pani zrelaksować, zdystansować – tłumaczył lekarz. 

Nie umiałam mu wyjaśnić, że trudno się wyluzować, gdy mąż co miesiąc pyta „czy już” i po każdej negatywnej odpowiedzi tylko czekasz, aż cię uderzy. Miałam całą szufladę testów ciążowych. Używałam ich co dwa tygodnie. Gdy w końcu zobaczyłam wynik pozytywny, byłam pewna, że to pomyłka. Powtórzyłam test raz, drugi, trzeci. Ale wynik ciągle był taki sam.

Byłam w ciąży!

Tak bardzo chciałam powiedzieć Adamowi. Nie mogłam się doczekać, aż wróci do domu. Teraz wszystko będzie inaczej.  Uznałam, że najlepiej będzie poczekać do deseru. Upiekę tartę ze śliwkami. Podam ją i wtedy mu powiem. Pomysł wydał mi się doskonały. Pracowałam cały dzień. Efekt był więcej niż zadowalający. Byłam taka szczęśliwa! Już po tym, jak trzasnął drzwiami zrozumiałam, że ma zły humor. Ale byłam pewna, że moja wspaniała nowina sprawi, że się rozchmurzy. 

Adam nawet na mnie nie spojrzał. Poszedł prosto do naszej sypialni. Do jadalni przyszedł pół godziny później. Zadbałam, żeby zupa była gorąca, bo taką lubił. Cały czas trzymałam ją na ogniu. Nic nie mogło mi popsuć dzisiejszego wieczoru! Adam bez słowa usiadł za stołem. Cały czas miał minę, jakby połknął żabę. Postawiłam przed nim talerz jego ulubionej pomidorówki. Adam złapał za łyżkę, podniósł ją do ust, zerwał się i wrzeszcząc, cisnął talerzem we mnie. W porę uskoczyłam, więc zupa poparzyła mi tylko stopy.

– Oszalałaś? Rozumu nie masz? To jest wrzątek! – ryczał Adam.

Próbowałam się tłumaczyć, że przecież zawsze taką lubił, ale zanim zdążyłam się odezwa. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.  Dziecko. Tylko o nim mogłam w tej chwili myśleć. Wyczołgałam się z kuchni i zamknęłam w pokoju gościnnym. Dudniło mi w głowie. Próbowałam pozbierać myśli. Ale po raz pierwszy nie myślałam o tym, co zrobić, żeby on był zadowolony, tylko o…ucieczce. Nagle do mnie dotarło, że będę matką i muszę chronić moje dziecko.

Tylko to się liczyło

Przesiedziałam w tym pokoju do rana. Adam coś tam krzyczał, pukał, ale podejrzewałam, że w końcu otworzył butelkę i odpłynął. Nad ranem odważyłam się i wyszłam z pokoju. Adam spał na fotelu w salonie i chrapał. Postanowiłam nie czekać do rana. Bałam się, że jak się ocknie, to mnie przekona, żebym została. Albo zmusi. Do walizki wrzuciłam trochę ubrań i dokumenty. Tak naprawdę nic więcej nie było tu moje. Moje rzeczy ciągle były w mieszkaniu po mamie. Adam nie życzył sobie w swoim idealnym domu „gratów”. Zamówiłam taksówkę i pojechałam do mieszkania mamy. To było jedyne miejsce, jakie przyszło mi do głowy. Ale wiedziałam, że nie mogę tam za długo zostać. 
Poszukałam rodzinnych albumów. I biżuterii mamy. Do walizki spakowałam jeszcze mojego ukochanego misia z dzieciństwa. Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek tu wrócę. 

Bo podjęłam już decyzję. Adam nie może się nigdy dowiedzieć, że jest ojcem. Inaczej nie da mi spokoju. Tu nie chodziło o ojcowską miłość, a o poczucie własności. Na koncie nie miałam zbyt wiele. Ale wszystko wypłaciłam z bankomatu. Kartę pogięłam i wyrzuciłam. Wiedziałam, że Adam znajdzie sposób, żeby wyciągnąć z banku historię moich transakcji. Pozbyłam się też telefonu komórkowego.

Pojechałam pociągiem do Rzeszowa, a stamtąd PKS–em do Sanoka. Nie miałam pojęcia, co dalej. Przez tydzień mieszkałam w najtańszym motelu, jaki znalazłam. Jadłam chińskie zupki. Wiedziałam, że to nie najlepsza dieta dla przyszłej matki. Ale musiałam oszczędzać. Po miesiącu znalazłam pracę w knajpie. Pieniądze były byle jakie, ale przynajmniej mogłam się najeść w kuchni do syta. Kucharz mnie polubił i zawsze coś dla mnie miał odłożone.

Zastanawiałam się, czy szuka mnie policja. Uznałam, że napiszę list na nasz lokalny posterunek. Że nic mi nie jest, że wyjechałam i nie chcę żeby ktoś mnie szukał. Do listu dodałam skan mojego dowodu osobistego. Dla bezpieczeństwa o wysłanie listu poprosiłam koleżankę z pracy, która jechała na wakacje nad morze. Nie miałam pojęcia, czy Adam nie zna kogoś w policji. Wolałam być ostrożna.
Cały czas posługiwałam się prawdziwym dowodem. Nie byłam poszukiwana. Zresztą pracowałam na czarno i tak samo wynajmowałam pokój. Byłam pewna, że Adam nie ma szans mnie znaleźć.

Pomimo to ciągle nie czułam się bezpieczna

Dziecko w moim brzuchu zaczęło się już poruszać. Nie miałam pewności, czy jeśli urodzę je w Polsce – urzędnicy nie sprawdzą w systemach, czy jestem mężatką. A jeśli zawiadomią Adama? Pewnie to była paranoja, ale uznałam, że muszę jechać za granicę. Gdzieś bardzo daleko. Naprawdę nie wiem, skąd było we mnie tyle determinacji i odwagi. Sprzedałam pierścionek po mamie. I kupiłam bilet do Paryża. Stamtąd po tygodniu wyjechałam pociągiem do Londynu. Potem zatrzymywałam się tu i tam. 

Aż w końcu dotarłam na zachodnie wybrzeże Irlandii. Za ostatnie pieniądze wynajęłam pokój nad pubem. I znalazłam w nim pracę jako pomoc barmana. Nie wiem, co mnie zawiodło do tej wioski. Może jakiś Anioł Stróż, jeśli istnieje? Ale dziś wiem, że lepiej trafić nie mogłam. 
Moja szefowa, właścicielka pubu, domyśliła się, że jestem w ciąży po tygodniu. 

– Siadaj, mała, pogadamy – zarządziła, gdy po pracy chciałam iść do siebie. – Jaka jest twoja historia? Opowiadaj.

Poczułam, że mogę jej wszystko powiedzieć. Że mój sekret będzie z nią bezpieczny. Siena słuchała w milczeniu.  Gdy skończyłam, położyła mi rękę na ramieniu. 

– Ten twój Adam nie ma szans cię tu znaleźć. A nawet gdyby mu się to udało, to już my go tu powitamy z naszą irlandzką gościnnością. O nic się nie martw. Teraz ty i ten maluch jesteście stąd. A my już tak mamy, że swoich bronimy. I już. 

Janek urodził się w domu. Poród odebrała miejscowa akuszerka. Gdy położyła mi synka na piersiach zrozumiałam, że te wszystkie poświęcenia miały sens. 

– Jesteś bezpieczny. Nigdy nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził – wyszeptałam.

W urzędzie nikt nie zadawał pytań. W rubryce ojciec wpisałam „Sean” – chyba najpopularniejsze irlandzkie imię. Dalej pracuję w pubie. Jankiem czasem zajmuje się Siena. A czasem po prostu śpi w kantorku na zapleczu. Wszyscy go kochają i rozpieszczają. Jeszcze miesiąc temu wydawało mi się, że do szczęścia nie potrzeba mi nic więcej. Ale ostatnio coraz więcej myślę o pewnym mężczyźnie.

Zjawił się w pubie trzy tygodnie temu

– Ha, jest pan – zawołała Siena. – Poznajcie naszego nowego nauczyciela irlandzkiego. Nie mylę się, prawda?

Facet przytaknął. I się uśmiechnął. Był równie zagubiony, jak ja pół roku temu. Uznałam, że muszę się nim zaopiekować.

– Piwo dla pana – zawołałam i postawiłam przed nim wielki kufel. – Witaj w naszej wiosce – mówiąc to, znacząco mrugnęłam do Sieny. Podniosła do góry kciuk. 

– Miło mi. Mam na imię Sean.

„No jasne. A jakże by inaczej” – pomyślałam. I się przedstawiłam: – Agnieszka.

– Ag… Co? – wybąkał Sean. 

A wszyscy zgromadzeni w pubie bywalcy zarechotali i zgodnie czystą polszczyzną zawołali „Agnieszka!”. Przez tydzień w każdy wieczór uczyłam Seana poprawnie wymawiać moje imię. W zamian on próbował mi wpoić kilka irlandzkich słów. Bawiliśmy się świetnie. 
Oczywiście przedstawiłam mu Jasia. I pewnie trochę za szybko od razu dodałam, że jego ojca nie ma na horyzoncie. Dwa dni temu Sean zapytał, czy pojadę z nim do miasta do kina. 

– Siena już obiecała, że zaopiekuje się Jasiem. Już jej pytałem – okazało się, że pan nauczyciel wszystko ma przemyślane.

Zgodziłam się. Ale teraz naszły mnie wątpliwości. Czy mam prawo w ogóle zaczynać jakiś związek? Szczególnie z młodym, samotnym facetem? Jak wszystko się ułoży, Sean będzie chciał się żenić, mieć dzieci. A ja jestem mężatką. I nie mam w planach zostania bigamistką. Uzyskanie rozwodu nie wchodziło w grę. Na pewno nie teraz. Może za dwadzieścia lat, jak Janek dorośnie i Adam nie będzie już mógł mu zrobić krzywdy. Ale dlaczego Sean miałby czekać tyle czasu?

Usłyszałam pukanie do drzwi. 

– Mogę?

Siena. Weszła do pokoju i o nic nie pytając, oznajmiła. 

– Idź do tego kina. Zabaw się. A jak za jakiś czas okaże się, że coś między wami się wykluwa, to powiesz mu prawdę. To dobry człowiek. Zrozumie. To że wyszłaś za sadystę, nie oznacza, że masz do końca życia być nieszczęśliwa. 

Wiem, że Siena ma rację. Tylko czy ja mam w sobie tyle siły, żeby walczyć o swoje szczęście?