Przed poznaniem Ewy podobały mi się dziewczyny w tym samym typie: drobne, nieśmiałe, delikatne. Szukałem partnerki, którą mógłbym się opiekować. Jednak miałem pecha, bo wciąż trafiałem na jakieś przewrażliwione, tkliwe mimozy. Wystarczyło, że krzyknąłem i od razu wielkie halo. Przy zerwaniach słyszałem, że jestem brutalem. Przesadzały. To jakby mieć pretensje, że niedźwiedź ryczy. Jak chcą misia, niech sobie pluszaka sprawią. 

Nie mogłem jej rozgryźć

Ewa różniła się od moich poprzednich dziewczyn jak ogień różni się od wody. Energiczna, seksowna, władcza, stanowiła dla mnie nie lada wyzwanie. Najpierw połączył nas gorący romans. Potem odkryłem, że pragnę więcej. Ta drapieżna istota z każdą nocą coraz bardziej mnie fascynowała. Zabiegałem o nią, ale wciąż mi się wymykała… 

Gdy po wspólnym weekendzie zaproponowałem, żeby się do mnie wprowadziła, tylko pokręciła głową. 

Nie rozumiałem, o co jej chodzi. Nie wiedziałem też, co do mnie czuje, jakie ma wobec mnie zamiary. Czy tylko się mną bawi? Czy jestem dla niej ważny, ale potrzebuje więcej czasu? Jak długo mam ją oswajać? Ta niepewność frustrowała i w ogóle fatalnie na mnie wypływała. 

Mając dość czekania, kupiłem pierścionek, zabrałem Ewę do najdroższej restauracji w mieście i przy deserze klęknąłem na kolano, zupełnie jak w filmach, które kobiety tak uwielbiają. Ale chyba nie ona… 

– Wstań, proszę. Nie wyjdę za ciebie.

Była smutna, ale nie zwróciłem na to uwagi. Uznałem, że ze mną igra, i wkurzyłem się na maksa. Wywróciłem stolik, zakląłem szpetnie i wymaszerowałem z lokalu. Ewa za mną nie wybiegła. Aha. Czyli ja ją kocham, a ona… jest kochana. Taka sytuacja. 

Miałem jeszcze nadzieję, że potem się odezwie, przeprosi, załagodzi sytuację – nic z tego, milczała. Zwróciłem pierścionek do jubilera i pojechałem do Ewy, żeby oddać jej kilka fantów, które u mnie zostawiła.  Nic takiego, co koniecznie chciałaby odzyskać, ale po prostu szukałem pretekstu, żeby się z nią zobaczyć. Zjawiłem się bez zapowiedzi i szczerze mówiąc, bałem się, czy w ogóle mnie wpuści. Wpuściła. 

– Przywiozłem ci rzeczy – powiedziałem. 

– Dziękuję – odparła chłodno. 

– Więc to już koniec?

– Tak – w jej głosie nie było nawet cienia wahania. 

– Powiedz mi przynajmniej dlaczego. Tyle jesteś mi winna! – nie chciałem się unosić, ale nie udało mi się nad sobą zapanować. Jej obojętność działała na mnie jak płachta na byka.

– Naprawdę nie wiesz? Czy udajesz?

– Nie wiem, do cholery!

– O, właśnie. Znowu. Błyskawicznie stajesz się agresywny. Te twoje wybuchy złości nie są normalne. 

Może faktycznie ze mną jest coś nie tak

Zamurowało mnie. Ewa powiedziała dokładnie to samo co moje poprzednie dziewczyny. Chociaż tak bardzo się od nich różniła… One mogły być przewrażliwione, zbyt delikatne, ale przecież nie Ewa! 

Wtedy po raz pierwszy w życiu zaświtała mi w głowie myśl, że może faktycznie coś jest ze mną nie tak. 

– Czy ty… się mnie bałaś? – zapytałem. 

– Owszem, zdarzało się – przyznała. – Kiedy rzucałeś czymś o ścianę albo kopałeś z furią w krzesło, zastanawiałam się, czy ja nie będę następna. 

Jej słowa zabolały. Ale to, co zrobiła później, było jak cios w splot słoneczny. Chciałem ją przytulić, już zrobiłem krok w jej stronę… a ona się cofnęła. Kobieta, którą kochałem, wystraszyła się, że mogę ją uderzyć! Poczułem palący wstyd. 

– Nigdy bym cię nie skrzywdził, przecież wiesz…

– No, właśnie nie wiem. Tobie się wydaje, że nie jesteś do tego zdolny, i może nie zrobiłbyś tego specjalnie, w pełni świadomie, ale wcześniej czy później byś to zrobił. Nie panujesz nad tym. Taka jest moja opinia. Nieprofesjonalna, ale opinia. Masz problem z gniewem i… chyba z kobietami też. Sorry, ale moim zdaniem powinieneś się leczyć.

– Nie jestem świrem! 

Nie chciałem wrzasnąć, a jednak to zrobiłem. Ewa zaś odruchowo skuliła ramiona. Boże… Zacząłem ją przepraszać, ale nie patrząc na mnie, pokazała drzwi.

– Idź sobie, proszę. Wyjdź, póki jeszcze możesz to zrobić, bez rozwalania sprzętów. 

Posłuchałem jej, choć przyszło mi to z trudem. Wściekłość niemal mnie rozsadzała. Co ona sobie myśli?! Za kogo ona mnie ma?! Że niby ja… że niby ją…! Niech spada! Mam ją gdzieś!

Miałem straszne dzieciństwo

Lecz po powrocie do domu nie mogłem przestać myśleć o tym, co mi powiedziała i jak się przede mną cofnęła, jak się skuliła. Moja Ewa… Naprawdę jestem agresywny? Groźny? I mam problem z kobietami? 

Dotąd uważałem, że jestem zdecydowany i silny, a moje związki rozpadały się z winy wydelikaconych dziewczyn. Ale skoro Ewa też tak czuje… Czy to dlatego, że wychowywałem się bez ojca i nie miałem stosownego wzorca?

W nocy znowu przyśnił mi się koszmar. Zdarzały się wcześniej, ale ten akurat zapamiętałem. Śniło mi się, że moja mama bije mnie pasem. Płakałem i prosiłem ją, żeby przestała, ale biła coraz mocniej. Obudziłem się spocony i spanikowany. Boże, co za koszmar. Jak to dobrze, że to był tylko sen…

Jak grom z jasnego na nieba spadła na mnie w ułamku sekundy świadomość, że to wcale nie był koszmarny sen, tylko… wspomnienie! 
A potem jakby ktoś odkręcił zardzewiały kran, z którego po latach nieużywania zaczęła lać się woda. Uderzały we mnie kolejne obrazy z przeszłości, jeden gorszy od drugiego… 

Miałem jakieś sześć lat. Upadłem podczas jazdy na wrotkach i rozbiłem sobie kolana. Przyszedłem do mamy, cały zapłakany, a ona zamiast mnie przytulić i pocieszyć, kazała mi przestać beczeć. Gdy polewała mi rany wodą utlenioną, znowu się rozpłakałem, co doprowadziło ją do szewskiej pasji. 

– To wcale nie boli! Nie rycz, bo ci przyłożę i będziesz miał prawdziwy powód do płaczu! – powiedziała, patrząc na mnie zmrużonymi ze złości oczami. 

Nie mogłem przestać płakać, więc za karę uderzyła mnie w twarz otwartą dłonią.  Następne wspomnienie. Miałem siedem lat. Matka biła mnie pasem po gołym tyłku. Krzyczała, że nie przestanie, dopóki nie nauczę się znosić bólu jak mężczyzna. Wiedziałem, że skończy, gdy uda mi się wytrzymać lanie bez choćby najcichszego jęku. Zagryzałem wargi, byłem cichutko. Znęcała się nade mną latami. Aż…

Powróciło wspomnienie ostatniego lania. Miałem dwanaście lat. Zakochałem się bez wzajemności w koleżance z klasy i bardzo mocno to przeżywałem. Mama weszła bez pukania do mojego pokoju i przyłapała mnie na tym, że płaczę. Wpadła w szał, jak zawsze, kiedy widziała, że okazuję słabość. Bo właśnie za to obrywałem: za bycie słabym. Widok moich łez budził w niej agresję. Dlatego nie ważyłem się płakać przy niej. No ale wtedy mnie nakryła. 

– Czemu ryczysz? – zapytała niemal ze wstrętem.

A ja po raz pierwszy zamiast strachu poczułem gniew. 

– Nie twoja sprawa. Odwal się ode mnie! – odpyskowałem. 

Szarpnęła mnie w górę i uderzyła w twarz. Nie nowina, ale wtedy jej oddałem. Byliśmy już prawie równego wzrostu i trzasnąłem ją w policzek z całej siły. Teraz to mnie chyba zabije – pomyślałem. Jednak nie. Dla odmiany to ona się rozpłakała. Poczułem się dziwnie, ni to wystraszony, ni zawstydzony, zacząłem ją przepraszać… Wtedy coś w niej pękło. 

– Nie chciałam, żebyś był słaby jak twój ojciec! Nie chciałam, żebyś skończył tak jak on! Wcale nie zginął w wypadku. Opuścił nas, porzucił, rozumiesz?! Wybrał śmierć, bo był słaby. Tobie nie wolno. Musisz to w sobie zwalczyć! 

Byłem w szoku. Tak dużym, że ją usprawiedliwiłem i obiecałem, że zawsze będę silny, twardy jak skała. Faktycznie. Nigdy więcej nie płakałem, jakby źródło łez wyschło, a mama nigdy więcej mnie nie uderzyła, może już nie miała powodu. 

Stała się mamą, o jakiej zawsze marzyłem, więc stopniowo wypierałem z pamięci to, co złe, jak mnie maltretowała, jak tresowała, również to, że mój ojciec odszedł. Skutecznie. Przez te wszystkie lata kompletnie tego nie pamiętałem. 

Co nie znaczy, że nie krył się we mnie tamten dawno temu bity dzieciak. Miałem się za twardziela, ale w głębi duszy strasznie się bałem. Bałem się słabości. I ten podświadomy lęk odreagowywałem na kobietach. 

Może we wszystkich widziałem matkę? Dlatego wolałem okazać brutalność, nim zaatakują i mnie zranią? Czy wybuchałem w ich obecności, bo nie mogłem ukarać prawdziwej winowajczyni? 

Miałem bardzo dobre stosunki z mamą. Często ją odwiedzałem, pomagałem jej. Nigdy powtórnie nie wyszła za mąż, miała tylko mnie. Otaczałem ją opieką, kochałem, a ona… zgotowała mi istne piekło, kiedy byłem całkiem bezbronny! 

Zalała mnie fala wręcz dławiącej wściekłości i nienawiści. Gdybym teraz dopadł do matki, mógłbym ją chyba zabić! Musiałem dać upust tej furii. Zbiłem lustro, rzucałem meblami, potłukłem talerze. Demolowałem mieszkanie, bo tak było bezpieczniej. Gdy się wreszcie uspokoiłem, mój dom wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. A ja czułem się zmęczony, ale nadal niespokojny. 

Nie było we mnie litości

Nagle zrozumiałem, co muszę zrobić, żeby uwolnić się od demonów dzieciństwa. Jedynym sposobem była konfrontacja z matką. Pojechałem do niej jeszcze tego samego dnia. Nie pocałowałem jej na przywitanie, tylko od razu przeszedłem do rzeczy:

– Przypomniałem sobie, jak mnie lałaś.

Oblała się rumieńcem, ale próbowała zaprzeczać

– Pamiętam. Biłaś mnie, katowałaś, znęcałaś się. Lałaś mnie kablem, paskiem, sprzączką…

– Przestań! Robiłam to dla twojego dobra… 

– Nie! Wyżywałaś się na mnie z powodu taty. W dupie mam, czy to była trauma, stres czy jeszcze coś innego. Miałem sześć lat! Gdy umarł, miałem tylko sześć lat! Straciłem tatę, a mama… zmieniła się w potwora.  

Patrzyłem, jak matka kurczy się w sobie, jak jej usta wykrzywia bolesny grymas, a do oczu napływają łzy. Nie czułem żadnej satysfakcji, ale litości też we mnie nie było. 

– Nie wiem, czy kiedykolwiek ci wybaczę – odwróciłem się i wyszedłem.  

Przypomnienie sobie koszmarnej prawdy i spotkanie z matką było więcej niż bolesne, ale stanowiło krok w dobrą stronę. Jakbym oczyścił jątrzącą się ranę. Poczułem ulgę i rozpocząłem proces zdrowienia. 

Poszedłem na terapię i zapisałem się na kung-fu. Z czasem pogodziłem się ze swoją przeszłością i nauczyłem się, jak radzić sobie z trudnymi emocjami. Już nie duszę w sobie gniewu, skończyły się moje wybuchy agresji. Nie zerwałem kontaktu z matką, ale mocno go ograniczyłem, bo widywanie się z nią wciąż jest bardzo trudne. 

I wydarzyło się jeszcze coś

Niedawno napisałem list do Ewy. Podziękowałem jej za to, że otworzyła mi oczy i w pewnym sensie uratowała. Wysyłając ten list, na nic nie liczyłem, więc nie rozczarowałem się, gdy nie odpowiedziała. Rozumiem ją. Tak jak widzę w mamie kogoś, kogo się kiedyś śmiertelnie bałem, tak Ewa widzi we mnie kogoś, kto mógłby ją skrzywdzić. 

Zmieniłem się nie dla niej, ale dla siebie i dla kobiety, którą może kiedyś poznam. Ten nowy ja. Naprawdę silny. Bo świadomy swoich słabości i ograniczeń.